Przyznaję, ten dwupłytowy album trochę się przeleżał, ale w tym wypadku nie ma to najmniejszego znaczenia. Powstał, jakby to dziwnie nie zabrzmiało, z potrzeby wykonawców i publiczności. Jedni i drudzy chcieli uczcić pierwszą rocznicę odejścia Mistrza, najlepiej w sposób szczególny i wyjątkowy. Rzecz jasna lepszej formy od koncertu nikt nie wymyślił. Młynarski był związany z warszawskim Teatrem Ateneum całe lata. Kiedy jego dyrektorem został Gustaw Holoubek, dał we władanie panu Wojciechowi kameralną „Scenę na Dole” i powiedział: „rządź się tutaj jak chcesz!” Młynarski zrealizował tam swoje słynne spektakle poświęcone między innymi Hemarowi, Wysockiemu i Brassensowi, śpiewał i nagrywał własne recitale i szybko uznał Ateneum za swój drugi dom. Aktorzy lgnęli do pracy z nim, do atmosfery jaką stwarzał. Nic dziwnego, że kiedy go zabrakło, postanowili zorganizować absolutnie wyjątkowy wieczór złożony z jego piosenek. Wszyscy, nawet ci, którzy nie brali udziału w jego spektaklach, chcieli w nim wziąć udział. Zbiegli się nawet aktorzy z innych teatrów i piosenkarze, śpiewający teksty pana Wojciecha. Wieczór był długi, momentami śmieszny, czasem poruszający, bądź zwyczajnie wzruszający, ale przede wszystkim pełen mądrych, ciekawych i pięknych tekstów, które wszyscy znamy. Właściwie jedyny taki i niepowtarzalny. Koncert nagrano, ukazał się w postaci tego albumu kilka miesięcy temu. Całość bardzo udanie łączył konferansjerką Artur Andrus, a śpiewało ogromne grono znanych każdemu aktorskich sław, nie tylko Ateneum. Wybrano piosenki bardzo różne, często włączenia konkretnych tytułów wręcz domagali się ich wykonawcy, bo czuli z nimi ogromnie emocjonalny związek. Te teksty, często wiersze, są zapisem kilku dziesięcioleci naszej powojennej rzeczywistości, politycznych wzlotów i upadków, zakrętów historii, stabilizacji, poszukiwania tożsamości, ale również uwiecznieniem stanu ducha polskiego inteligenta. Są też piosenki o miłości, o potrzebie znalezienia własnego ja, o każdej i każdym z nas, bo przecież niezależnie od wszystkiego jesteśmy, starając się przeżyć życie najlepiej jak to możliwe. Kierownikiem muzycznym i aranżerem przedsięwzięcia był Wojciech Borkowski, akompaniował skromny, czteroosobowy zespół. Wszystkie, nawet te gorsze wokalnie interpretacje, zasługują na szacunek słuchaczy. Kiedyś Edward Dziewoński powiedział, że „Młynarskiego można słuchać godzinę przez słuchawkę telefoniczną i dalej będzie genialny”. Zgadzam się z tą opinią. Mówiąc krótko: niezależnie od codziennych preferencji muzycznych to jest taki album, który zwyczajnie powinno się mieć w domu i często do niego wracać.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: teatrateneum.pl
Recenzja ukazała się w numerze 4/2020 miesięcznika Muzyk.