Przedstawiać Neila Younga nikomu zapewne nie trzeba, to jedna z najbardziej rozpoznawalnych osobowości w świecie dzisiejszej muzyki rockowej. Właściwie od zawsze chodzi własnymi drogami, ceniąc sobie niezależność nade wszystko. Ma swoje wielkie argumenty dające mu prawo do absolutnej artystycznej samodzielności. Przede wszystkim jest doskonałym gitarzystą, klasyfikowanym bardzo wysoko we wszystkich zestawieniach, a każde kolejne nagranie dostarcza dowodów poświadczających, że Neil potrafi wygrać wszystko. Słynne riffy zniekształcone przystawkami stały się niemal jego biletem wizytowym. Mało tego, jest także świetnym kompozytorem pełnym muzycznych pomysłów, a w tej dziedzinie żaden z wielkich, choćby jego przyjaciel Bob Dylan, nie zdziałał więcej. Poza tym to jeden z ostatnich, którzy skutecznie sprzeciwiają się dyktatowi producentów i przeróżnych hochsztaplerów z branży, nakazujących muzykom ściśle określone działania muzyczne. On już szczęśliwie niczego i nikomu nie musi udowadniać, tworzy dla swoich fanów i siebie, dlatego podporządkowanie swoich idei komukolwiek, delikatnie mówiąc, nie jest jego celem. Young odrzuca nawet konieczność ograniczenia utworów do nędznych pięciu minut, by łatwiej się je nadawało w stacjach radiowych. Otwierający album, zresztą znakomity „Driftin’ Back” trwa 27:35 i nie ma w nim nawet zbędnej sekundy! Dwa następne pod względem długości, „Ramada Inn” (16:50) i „Walk Like a Giant” (16:27) uważam z jedne z najciekawszych, jakie kiedykolwiek napisał. Ten album, już chyba 34. studyjny w jego karierze, jest bodaj pierwszym składającym się z dwóch krążków, łącznie zawiera tylko osiem kompozycji (utwór tytułowy jest powtórzony w innym miksie), ale jakich! Niby to tylko rock w wykonaniu kilku grających i śpiewających muzyków, za to z mnóstwem świetnych pomysłów muzycznych, tekstowych i aranżacyjnych! Grupa Crazy Horse idealnie odczytuje zamiary lidera, słychać radość wspólnego muzykowania, a jednocześnie dyscyplinę i wzorcową pracę zespołową. No i do tego ten specyficzny, wysoki głos Neila, z całą pewnością odbiegający od utartych ideałów piękna. Pewnie niektórych okropnie denerwuje, ale ja mu po prostu wierzę. Jeśli czytają mnie w tej chwili młodzi muzycy marzący o własnej kapeli rockowej, niech rozbiorą te utwory na małe kawałki i nauczą się ze szczegółami na pamięć. Później wystarczy tworzyć z podobnym żarem i autentyzmem jak to czyni ten świetny, kanadyjski mistrz. Proste? Tak sobie. Całej reszcie Czytelników zwyczajnie polecam ten rewelacyjny album! I tyle.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: neilyoungarchives.com
Recenzja ukazała się w numerze 12/2013 miesięcznika Muzyk.