Jak twierdzi sam zainteresowany, praca nad tym albumem rozpoczęła się już dwa lata temu. Po zawieszeniu działalności T. Love, Muniek zdążył już wziąć udział w kilku różnych projektach, a także wydać swój solowy album. Zawsze był pracowity, interesowały go podróże artystyczne w dotychczas mało spenetrowane przez siebie rejony, a współpraca koncertowa z młodymi, choć już doświadczonymi muzykami, podpowiedziała mu rozwiązanie dotychczas nie zrealizowane. Ten wszechstronnie uzdolniony autor i wykonawca, jeden z filarów naszego muzycznego biznesu, postanowił skorzystać z kompozytorskich talentów swoich kolegów. Są wśród nich Wojciech Waglewski, Błażej Król, Jerzy Zagórski, Aleksander Świergot, Katarzyna Piszczek i Jan Pęczak, znany z T. Love. Ich muzyka nie ma żadnego wspólnego mianownika, ale to w odbiorze krążka nie tylko w niczym nie przeszkadza, lecz przeciwnie, stanowi pożądaną różnorodność. Sam zainteresowany napisał wyłącznie teksty. „Chciałem, żeby to była płyta Zygmunta (prawdziwe imię Staszczyka), a nie Muńka. Żeby to był naprawdę dojrzały album o mnie samym”. Założenie niewątpliwie zostało spełnione, teksty tych utworów są jak zwykle u niego bezpretensjonalne i prawdziwe. Muniek zawsze był uczciwym obserwatorem codzienności, a poza tym ma niezbędny dystans do siebie. Nie udaje nikogo, nie mizdrzy się i w żadnym razie nie głosi „prawd objawionych”. Potrafi być gorzki i ironiczny, nie konfabuluje także rzeczywistości za oknem. Jego „Pola”, z mocnym, żeby nie powiedzieć ostrym tekstem, jest jednym z najlepszych opisów rozdartej w opiniach politycznych Polski ostatnich lat. Jest tu też piękny wiersz Tadeusza Nowaka do muzyki Marka Grechuty, „Krajobraz z wilgą i ludzie”, świetnie komponujący się z całością. Zupełnie nowy jest też towarzyszący zespół muzyczny, złożony z młodych, choć już doświadczonych instrumentalistów. Przewodniczy mu gitarzysta, a zarazem producent muzyczny krążka, Jerzy Zagórski. Początek współpracy nie zapowiadał się nadzwyczajnie, ale później szczęśliwie wszelkie animozje poznikały. Trudno zdefiniować jednoznacznie styl tego albumu, bo jest tu rock w kilku wcieleniach, pop, odrobina jazzu, a nawet poczciwy, lekko wodewilowy walczyk. Muzycy weszli do studia w końcu maja, prace nad całym krążkiem były niemal zakończone, gdy nagle przebywającego w Londynie Staszczyka dogoniło nieszczęście, którego finał był jednak o wiele łagodniejszy, niż mógłby być. „Dostałem drugie życie, jakże więc miałbym nie dziękować Bogu i nie cieszyć się każdą, darowaną mi teraz minutą. Jestem!”
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: www.facebook.com/TLovePage
Recenzja ukazała się w numerze 12/2019 miesięcznika Muzyk.