LISHA & THE MEN to nowy zespół złożony z bardzo dobrze znanych muzyków w polskim środowisku muzycznym.
Tomek KONFI Konfederak – gitarzysta i songwriter, znany z popularnego w początkach lat 2000 duetu HA-DWA-O!; współpracy z Sarsą i Kasią Popowską (m.in. napisał bądź współkomponował takie przeboje jak „Naucz mnie”, „Przyjdzie taki dzień”, „Indiana” czy „Zapomnij mi”), autor płyty z uczestnikami programu „The Voice Kids” zatytułowanej „Plater i jej Zwierzaki” oraz popowego albumu z zakonnicą Siostra Janiną, tym samym miło zaskakując także świeckie środowisko muzyczne.
Piotr MIKI Mikołajczak – gitarzysta, wokalista i kompozytor muzyki filmowej, który swoją popularność zdobywał w formacjach poezji śpiewanej i bardowskiej, by następnie zająć się komponowaniem muzyki do filmów i seriali, m.in. „Syn Królowej Śniegu”, „Babilon”, „Leśniczówka” czy „Archiwista”. Ma na koncie także współpracę z Edytą Górniak, Piotrem i Krzysztofem Cugowskimi i Krzysztofem Kiljańskim. Był także Dyrektorem A&R Sony Music Polska, a do dziś z wielkimi sukcesami zajmuje się produkcją telewizyjną.
Skąd pomysł na powstanie popowego zespołu, w którym wokalistką została aktorka Joanna „Lisha” Liszowska, znana m.in. z serialu „Przyjaciółki” oraz o muzycznych planach, dowiecie się z tego wywiadu.
Popularna aktorka w zespole nie musi być gwarancją sukcesu?
Tomek Konfi Konfederak: Nie musi i nie jest. Jednak należy przyznać, że szybciej zwraca uwagę i zainteresowanie mediów 🙂. Co jest prawdą samą w sobie. A tak serio – po zawieszeniu działalności HA-DWA-O! skupiałem się na projektach dla innych. A teraz powołałem do życia zespół, którego nie tylko jestem integralną częścią, ale mam w nim osoby, z którymi znam się bezpośrednio, bądź pośrednio, pokoleniowo, podziwiam i szanuję. Lisha jest świetną wokalistką. Dzięki udziałom w różnych programach rozrywkowych typu „Twoja twarz brzmi znajomo” nabrała dużej elastyczności wokalnej, która bardzo przydaje się w muzyce popowej. Miki to utalentowany muzyk, kompozytor, producent telewizyjny. Otwarty umysł na muzykę. Żyć nie umierać 🙂.
Piotr Miki Mikołajczak: Miłe co powiedziałeś 🙂. Dzięki! A to, że Joasia jest aktorką, dla nas jest wyłącznie wartością dodaną. Jest znakomicie śpiewającą dziewczyną z cudowną osobowością sceniczną i znakomitą koleżanką z zespołu.
T.K.K.: Niestety, w branży muzycznej zawsze jest wrażenie debiutu. Każda kolejna Twoja płyta, każda kolejna piosenka oceniana jest w kategorii rokującego nadzieję przeboju, który może trafić na Play Listy stacji radiowych, bądź przepaść w nicości ☹️.
P.M.M.: Trochę tak, a trochę nie. Mamy już jakąś swoją markę i mam wrażenie, że bez względu na efekt nikomu nic nie musimy udowadniać.
Jak radzicie sobie ze stereotypem, że śpiewająca aktorka głównie kojarzy się ze śpiewaniem piosenki aktorskiej?
T.K.K.: Jak wspomniałem wcześniej – w programie „Twoja twarz brzmi znajomo” jak i solowym repertuarze Lisha pokazała, że śpiewanie muzyki pop jest jej bliskie. Wcielając się w różnych wokalistów w telewizyjnym show, pokazała, że ma spory potencjał wykraczający poza stylistykę piosenki aktorskiej.
P.M.M.: Osobiście nie traktuję Asi jako śpiewającej aktorki. Zgodnie z teorią, że różnica między śpiewającym aktorem a fortepianem to pół tonu – Asia śpiewa czysto, co udowodniła chociażby w czasie naszego wykonu na żywo, na „Top Of The Top Festiwal” w Sopocie.
T.K.K.: Poza tym walka ze stereotypowym myśleniem i takim postrzeganiem muzyki w naszym kraju jest nagminne 🙂. Jednak aktorzy na Zachodzie nie mają z tym problemu: Keanu Reeves gra na basie w swojej kapeli Dogstar, Scarlett Johansson połączyła siły z songwriterem i gitarzystą Pete’m Yornem, Ryan Gosling ma swoją mroczna kapelę Dead Man’s Bones, a ostatnio w różowym wdzianku na rozdaniu Oscarów występował ze Slashem i Wolfgangiem Van Halenem. Kevin Costner i Jeff Bridges grają i śpiewają w country bandach. A Juliette Lewis od lat gra w punkowo-rockowej Juliette & The Licks. Może i Polska do tego dorośnie a my się do tego przyczynimy.
P.M.M.: Proszę. I można! W Polsce aktorki już przełamują te lody. Stanisława Celińska, Julia Pietrucha czy Ania Dereszowska całkiem nieźle sobie radzą.
Po singlu „Zatańcz”, którym zadebiutowaliście w zeszłym roku na sopockim festiwalu „Top Of The Top”, możemy spodziewać się popu nawiązującego do lat 90.?
T.K.K.: I nie tylko. Sięgamy także do stylistyki lat 2000 – 2009. To piękny czas w muzyce. Tacy wykonawcy jak The Cardigans, No Doubt, Texas, The Cranberries, Soul Asylum, Train, Natalie Imbruglia to tylko garstka Artystów, którzy budowali właśnie Ninetiesy i Noughtiesy. Gra bez większych kombinacji alpejskich. Czysto i klarownie.
P.M.M.: W Polsce za przykłady mogą tu posłużyć – moja ukochana Edyta Bartosiewicz czy John Porter. Gitara akustyczna wypełnia przestrzeń harmoniczną pełnymi akordami, a elektryk okrasza to krótkimi, ale łatwymi do zapamiętania riffami. I wszystko się zgadza.
T.K.K.: Lisha jest mocno zwolenniczką nowoczesnych soundów, które słyszane są we współczesnych produkcjach. Dlatego też brzmieniowo sięgamy po nowe rozwiązania. Mamy potężne wsparcie w amerykańskim producencie i inżynierze dźwięku Joshu Harrisie, który pracował z Madonną, Sealem i The Killers, a w 2001 roku był nominowany do Grammy. To podnosi jakość naszych produkcji.
P.M.M.: Przy tym wszystkim liczą się pojedyncze piosenki. Odeszliśmy od tzw. koncept albumów do rynku singlowego. I dobrze. Nic na siłę.
Jak wyglądacie repertuarowo? W okresie świątecznym pojawiła się piosenka „W ten jedyny czas”, a podczas koncertu „Sylwestra z Dwójką” zaprezentowaliście premierowo „Zatańcz” w remiksie Josha Harrisa.
T.K.K.: Regularnie powstają nowe piosenki. Każdą partię piosenek, którą decydujemy się wziąć na tapetę pochodzi ze sporej selekcji skomponowanych tematów muzycznych. To nie łatwa sprawa. Z 80 powstałych draftów wybierasz 20 sensownych kandydatek na piosenki, następnie 8 a na stół operacyjny trafiają tylko 4, które uznajesz za sensowne. I tak w kółko Macieju!
P.M.M.: Jest spora konkurencja na rynku, więc aby trafić na ciekawą melodię trzeba ich skomponować bardzo dużo. To nie działa tak, że napiszesz pięć melodii a wśród nich jest tzw. perełka. Pewnie! Może to się zdarzyć, ale zakładam, że garstce Artystów na kuli ziemskiej.
…czyli jesteście w trakcie zbierania materiału muzycznego. Koncerty to przyszłość?!
T.K.K.: Tak. Chcemy mieć bardzo dobry repertuar, który zwróci na nas uwagę. Repertuar, który nas będzie cieszył i będziemy się świetnie przy nim bawić wraz z publicznością oczywiście!
P.M.M.: Praca tak, ale i element zabawy są tu kluczowe.
Covery będą? Wiecie już jakie?
P.M.M.: Już podczas „Sylwestra z Dwójką” zagraliśmy mash-up „Rolling in the Deep”/„Sweet Dreams” – Adele/Eurythmics. Zostanie w repertuarze 🙂.
T.K.K.: Poczekamy na propozycje Lishy. Ma power w głosie, więc na koncertach piosenki z odpowiednią dawką energii robią robotę 🙂!
Czy myśleliście już o jakiejś konfiguracji na scenie zarówno sprzętu jak i muzykach?!
T.K.K.: Myślimy, aby oprócz naszej trójki, był perkusista podpierający się laptopem oraz basista obsługujący Mooga.
P.M.M.: A my chyba standardowo. Combo na scenie. Może jakiś dodatkowy efekt gitarowy.
Skoro już wspomnieliśmy o sprzęcie… jakimi gitarami dysponujecie?
T.K.K.: Ja zakochałem się w Gibsonie ES-335 oraz Epiphonie Jim James ES-335. Analogicznie podobne instrumenty, ale mają jednak inne przeloty brzmieniowe. Dodatkowo Epiphone Wildkat Bigsby Royale Edition. Piękny instrument o mocno ciepłym brzmieniu.
P.M.M.: U mnie akustyk Martin D-45 kupiony w USA i najnowszy mój nabytek, elektryczny Gibson 1964 Trini Lopez Reissue Ebony VOS, no i klasyk z pracowni hiszpańskiego lutnika Manuela Adalida. Kocham!
To nie wszystko… ?
P.M.M.: To prawda. Mam kilka perełek. Zacznijmy od Fendera Stratocastera Masterbuild Todd Krause. Todd to najważniejszy z Master Builderów Fendera – prawdziwe dzieło sztuki. Z ciekawszych egzemplarzy to ściągnięty z Bangkoku elektro-akustyczny Washburn SBF-80B Nuno Bettencourt. Bardzo rzadki egzemplarz, w zasadzie nie do kupienia w Europie i USA; Gibson Country Western z 1966 roku czy dwie gitary robione na moje zamówienie przez mistrza Sergiusza Stańczuka – klasyk i gitara barytonowa – instrumenty wybitne! Są też oczywiście Fender Blackie i Gibson Les Paul Custom Cherry (s532) – oba z 1976 roku czyli bardzo dobrego. W kolekcji mam też Martina 000-28EC, którego sygnował sam Eric Clapton.
Przez lata trochę się tego uzbierało😊 Teraz z Sergiuszem pracujemy nad akustycznym modelem gitary ośmiostrunowej. Może być bardzo grubo! Zobaczymy.
T.K.K.: Ja zachowałem sobie oldschoolowego Ovation Vipera, na którym grał przez lata Alex Turner z Arctic Monkeys. Z sentymentu nabyłem także Jolanę Galaxis – gitarę, na którą w młodości nie miałem szans budżetowo a dziś kupiłem ją za niewielkie pieniądze i to w oryginalnym stanie. Bardziej z sentymentu 🙂.
Posiadam jeszcze akustycznego Taylora GSmini i elektro-klasyczną Admirę Virtuoso EC.
Ogólnie mówiąc – eksperymentuję z różnymi markami gitar. Nie sugeruję się ceną, bo to zdradliwe. Dlatego też odkrywam uroki brzmieniowe gitar marki Arrow. Coraz więcej ciekawych modeli tej marki pojawia się na rynku. Niska cena a naprawdę wysoka jakość. Zaskakuje! Arrow ma też bardzo udaną serię ukulele!
A wzmacniacze i efekty gitarowe?
T.K.K.: Stawiam na klasykę. Na scenie używam combo gitarowe Marshall JTM Studio ST20C. Marshall jakiś czas temu zaproponował klasyczne wzmacniacze w wersji studio o mocy 20 W z możliwością redukcji do 5 W – to znakomite rozwiązanie, dzięki któremu mogę cieszyć się klasycznym brzmieniem a przy tym grać na akceptowalnej głośności 🙂. Testowałem Marshalla Studio Vintage, który jest mniejszą wersją kultowego Plexi. Miałem też okazję sprawdzić Marshalla Studio Classic – odpowiednik JCM 800, ale najbardziej przypadł mi do gustu JTM Studio 20. Zapewnia mi wszystko czego potrzebuje a dzięki redukcji mocy, mogę go rozkręcić nawet w domu.
Natomiast kiedy jednak mam ograniczone możliwości, jestem w trasie czy hotelu, a wena każe mi grać – podpinam gitarę bezpośrednio do Hotone Ampero II Stomp – kompaktowego modelera i procesora efektów. Mam w nim wszystko: od symulacji wzmacniaczy, po całą masę efektów, dzięki czemu mogę popracować podpinając słuchawki do urządzenia. To pozwala mi na szybką akcję – wyciągam gitarę, słuchawki – podpinam pod Ampero – i… znikam na kilka godzin 😉
P.M.M.: Klubowo do akustycznego grania Marshall AS100D, do elektrycznego Mesa Boogie Rectifier Twenty-Five. Krótki temat 🙂.
No to na koniec jeszcze struny, kostki i efekty?
T.K.K.: Od lat stawiam na Elixiry – znakomite struny o wyjątkowo długiej trwałości. Świetnie sprawdzają się na scenie. Uściślając – do gitar elektrycznych stosuję Elixir Optiweb.
Efekty – jak wspomniałem – korzystam chętnie z urządzeń Hotone. Oprócz Hotone Ampero II Stomp, korzystam też z ich Hotone SP-20 Soul Press II, który dzięki swoim małym rozmiarom mieści się bez problemu w pedalboardzie i jest niezwykle funkcjonalny „4 w 1” (głośność, ekspresja, kaczka, głośność/wah).
Z dużą radością przyjąłem informację o reedycji kultowych efektów Marshalla. Miałem kiedyś Guv’nora. Podczas ostatniej wizyty w Salonie RNR Warszawa miałem okazje potestować reedycję tych efektów i serce znowu zaczyna mi bić w ich kierunku… zobaczymy 😉 Na razie ponownie mam Guv’nora i Bluesbreakera. Kostki: Gibson, Medium. Struny: Martin.
P.M.M.: Póki co efekty wystarczają, te które są na pokładzie wzmacniaczy. Ale nie wykluczam używania jakiś ciekawych zabawek 🙂. Struny Martiny, grubsze 12/13, a kostki Medium.
Dziękuję za rozmowę.
T.K.K/P.M.M.: Dziękujemy i pozdrawiamy czytelników portalu „Muzyk”
zdjęcie główne: zdjęcie promocyjne / fot. Kajus