Kiedyś miałem nadzieję, że moje felietony o muzyce będą poruszały tematy doraźne, inspirowane aktualnymi wydarzeniami w sztukach akustycznych. Co więcej, w marzeniach ośmielałem się narzucać im status ewentualnych przyczynków do dyskusji i refleksji związanych z mową dźwięków. Jednakże owe górnolotne mrzonki okazały się fikcją i dzisiaj, zamiast bujać w obłokach, piszę głównie teksty edukacyjne: o elementach muzyki, o wychowaniu muzycznym i o banalizowaniu wartości muzycznych. Przyznaję, że wolałbym już te treści ograniczać, ale skoro instytucje do tego powołane nadal wykazują brak jakiegokolwiek zainteresowania rozwijaniem wiedzy muzycznej społeczeństwa, muszę nadal ową lukę wypełniać. Mogę jedynie zmienić ton wypowiedzi, np. z belferskiego na żartobliwy. Oto próba.
Fragmenty kontrowersyjnego wykładu profesora Dobromira Grajka, wygłoszonego w ramach Dwunastej Ogólnopolskiej Historyczno-Naukowej Sesji Muzykologicznej w leżajskiej Akademii Muzycznej im. Jankiela Cymbalisty
Na wstępie, witam serdecznie całe zgromadzone w tym przybytku sztuki audytorium. Kłaniam się jednak szczególnie uniżenie rektorowi, prorektorom, dziekanom i prodziekanom uczelni. Tylko bowiem dzięki ich łaskawej uprzejmości mogę podzielić się z Państwem swoimi przemyśleniami związanymi z historią rozwoju muzyki zachodnioeuropejskiej, i częściowo, środkowo-europejskiej. Od razu muszę dodać, historii w moim przekonaniu rozumianej powszechnie niezbyt trafnie, a ściślej mówiąc, absolutnie błędnie. No bo kto to widział i słyszał, by pisać w podręcznikach, że początkiem muzyki było spostrzeżenie jakiegoś tam nieucywilizowanego homo erectus, który podobno zasłuchał się pewnego dnia w brzęczenie cięciwy swego łuku po wystrzeleniu zatrutej strzały. Przecież on polował, a nie grał. Zabijał, a nie interpretował. Napinał, a nie frazował. Krótko mówiąc, był łowcą, a nie romantykiem. A przecież wiadomo, że tylko bycie tym ostatnim przystoi prawdziwemu artyście. Jak więc było naprawdę?
Otóż, na początku był chaos akustyczny. Każdy praczłowiek słyszał w nim, to co chciał. Jeden wyróżniał w nim wrzask pterodaktyla, a drugi, ryczenie jednorożca. Inny wyszczególniał syk jaszczura, a jeszcze inny, śpiew syreny. No i właśnie, to ostatnie, intrygująca i zniewalająca dusze ludzkie wokaliza kobiety z rybim ogonem, zachwyciło swym przesłaniem i barwą przedstawicieli homo sapiens. A ściślej, ich męską połowę. To pierwsze zauroczenie implikowało w efekcie całą serię dalszych fascynacji dźwiękowych. To trochę trwało. W końcu jednak, ktoś bardziej rozumny, nazwał wreszcie te wszystkie intrygujące wydarzenia akustyczne muzyką. [Etymologia słowa jest oczywista. Rodowód wywodzi się od muz, niewiast szczęśliwie pozbawionych łusek.]
Muszę przyznać, że sam stworzyłem ów mit. Skoro inni tak czynią, to dlaczego ja miałbym odmawiać sobie podobnej przyjemności. W gruncie rzeczy mało istotnym jest bowiem fakt, czy tak to się odbywało, czy inaczej. Znacznie istotniejszym jest to, że ów proces w zamierzchłych czasach się toczył i krystalizował. Aż się ukończył. Dowodem są znane nam artefakty: zapisy muzyki i instrumenty jej realizacji. Pochodzą głównie z czasów średniowiecznych. Wcześniej oczywiście też istniały próby notacji dźwięków i podmioty służące do gry. Jednak w jaki sposób czytano i interpretowano dzięki nim muzykę jest dla nas na zawsze zagadką. Na miarę Sfinksa.
Muzyka jest jednym z najważniejszych środków wyrażania ekspresji, emocji i świadomości człowieka. Jej przeobrażenia odpowiadały i odpowiadają zmianom, jakie dokonywały się i dokonują w ludziach. I tak, społeczeństwa żyjące we wspólnotach pierwotnych, tworzyły i tworzą archetypy muzyczne. Proste i niewyszukane formy wyrażające potrzeby fizyczne i mentalne ich środowisk. Komponowane w trójkowej podzielności rytmu z melodiami dwu-, trzy-, cztero- i pięciodźwiękowymi. Społeczeństwa o kastowym statusie ich mieszkańców tworzyły i tworzą muzykę zgodną z klasowym rodowodem obywateli. Najbardziej wyrafinowaną komponowała i komponuje ich elita. Tu obok trójkowej podzielności rytmu pojawiają się już ich mutacje dwójkowe, a melodie przekraczają skale pentatoniczne. Socjalizm preferował i preferuje muzykę janusową. Z jednej strony wyrafinowaną, tworzoną przez inteligencję, ale z drugiej – siermiężną, uwsteczniającą, zamawianą przez władzę dla potrzeb ideologicznych. Z kolei kapitalizm, system dowolności w przekonaniach i w działaniach, nagradza każdą muzykę przynoszącą sławę i zysk. Zatem sprytny dyletant może otrzymać najwyższe odznaczenie muzyczne i największe honoraria, a profesjonalny muzyk nie uczestniczący w życiu towarzyskim biznesmenów być zepchniętym do katakumb.
Historia muzyki jest historią człowieka. Jego agresja utrwala przemoc w dźwiękach. Jego witalność nasyca żywotność kompozycji. Jego wiedza i umiejętności rozwija muzykę. Jego prymitywizm niszczy sztuki akustyczne. A najgorzej, gdy jego cynizm i zachłanność materialna bagatelizuje znaczenie muzyki. Rodzi się przemoc i znieczulica. Tyle chciałem powiedzieć. Dziękuję i życzę miłego dnia.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 1/2012 miesięcznika Muzyk.