Współpracują z sobą ponad czterdzieści lat, poznali się jeszcze w 1974 roku, gdy Rodney grał w jej pierwszym, znakomitym zespole Hot Band i tworzył piosenki między innymi z myślą o niej. Kilkanaście miesięcy temu wydali swoją pierwszą wspólną płytę, która spotkała się z niezwykle miłym przyjęciem. Mało tego, krążek „Old Yellow Moon” zdobył Grammy jako najlepszy album w stylu Americana 2013 roku! Wobec tego nie może dziwić, że postanowili powtórzyć tamten sukces. Emmylou mówi zresztą wprost: „Nie znam nikogo, żadnego lepszego kompana do tworzenia wspólnej muzyki, niż on”. Napisali razem sześć piosenek, dodali do nich pięć innych, między innymi utworów, jakie Rodney skomponował sam, albo z kimś innym, tudzież jeden piękny utwór Lucindy Williams. Następnie weszli do studia i w ciągu sześciu dni nagrali całość materiału. „Jeśli się wie o co chodzi, nie marnuje się niepotrzebnie czasu na konieczne w innych sytuacjach dogadanie”, mówi Crowell. Ma rację, a przecież oni rozumieją się w lot, jak mało kto. Oboje są znakomici, każde z nich odkurza w domu kilka statuetek Grammy, mają też inne, liczne nagrody. Przede wszystkim piszą bardzo dobre piosenki, w czym on wydaje mi się lepszy, zdecydowanie ciekawszy od niej. Świetnie śpiewają, zwłaszcza ona, jej charakterystyczny głos potrafi zelektryzować wielotysięczne tłumy widzów, nawet podczas festiwali rockowych, na które też bywa zapraszana. Produkcji krążka podjął się Joe Henry, fachowiec nie lada, który w swej karierze współpracował z wieloma różnymi gwiazdami, na przykład z Elvisem Costello. Aranżacje nie są nadmiernie rozbudowane, która zresztą w wypadku tego typu utworów i takiej prostej interpretacji, wydaje się zupełnie zbędna. W składzie instrumentalnym prym wiodą oczywiście gitary, głównie akustyczne, jest też gitara stalowa, skrzypce, perkusja, w kilku miejscach fortepian i mandolina. Czasem instrumentaliści przebijają się na pierwszy plan, ale najważniejsi są oczywiście oni, ze swoimi opowieściami, z umiejętnością przekazywania słuchaczom wszelkich niuansów. Słychać natychmiast, jak bardzo są w swym śpiewie zespoleni, jak się wzajemnie słuchają i uzupełniają. To takie „zwyczajne” śpiewanie, które osobiście niezwykle sobie cenię. Niektórzy krytycy twierdzą, że Emmylou bardziej skłania się w stronę country, a Rodney Americany, ale byłbym ostrożny w formułowaniu podobnych wniosków. W każdym razie słuchaczy z całą pewnością nie przygniata problem, w jakim stylu wykonują swoje piosenki.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strony internetowe artystów: www.emmylouharris.com / www.rodneycrowell.com
Recenzja ukazała się w numerze 7/2015 miesięcznika Muzyk.