Homo sapiens potrafi mówić, płakać, krzyczeć, szeptać, łkać, rechotać i… śpiewać. Do tworzenia tych zjawisk akustycznych jest mu potrzebny jedynie sprawny narząd mowy. Zwolennicy teorii Darwina twierdzą, że umiejętności te wykształcił w historii swojego rozwoju. Z kolei kreacjoniści wierzą, że człowiek posiadał je od zawsze odkąd się narodził i żaden czas tu nie gra roli.
Szczęśliwie dla naszych rozważań poglądy te nie mają żadnego znaczenia i nie będziemy się do nich odnosić. Istotnym dla nas spostrzeżeniem jest jedynie to, że o ile sześć pierwszych z wymienionych wyżej działań akustycznych nie stanowi żadnego problemu, to jednak już siódme, ostatnie z nich, wywołuje w większości z nas uczucie zażenowania, by nie powiedzieć zawstydzenia. Czujemy się tak jakby w tym przypadku struny głosowe odmawiały nam posłuszeństwa, po czym ze smutkiem stwierdzamy, że słoń nam nadepnął na ucho. Twierdzimy, że wokalistyka stanowi dziedzinę trudną, by nie powiedzieć, dla nas niedostępną. Jak wiadomo, samokrytyka stanowi przeważnie pozytywny objaw odnoszenia się do własnych błędów. Oczywiście tylko wtedy, gdy nie jest hipokryzją, unikaniem pokonywania i naprawiania tych negatywów. Niestety, wobec śpiewania taka mało aktywna postawa jest często wygodną wymówką przed… śpiewaniem.
Niemiły osąd o zanikającej działalności wokalnej naszego społeczeństwa jest jednak nie do końca uzasadniony przedstawionym wyżej powodem natury osobistej. Przyznajemy, że główne przyczyny tego stanu rzeczy mają jednak charakter obiektywny, niezależny od własnych predyspozycji i chęci ich doskonalenia.
W czasach eufemistycznie nazywanych okresem błędów i wypaczeń, muzyka miała w życiu społecznym znaczące miejsce. Były oczywiście negatywne zjawiska z nią związane, np. próby zmuszania twórców do komponowania utworów o cechach ludyczno-cepeliowych, siermiężno-patriotycznych i kantatowo-bałwochwalczych. W zamyśle ówczesnych władz miały one uzasadniać sens pseudokomunistycznych idei i rzeczywistości. Presje te przynosiły najczęściej krótkotrwały efekt i to przeważnie jako skutek stosowania ich wobec jednostek słabych i zastraszonych albo cynicznych i amoralnych. A jednak, w tamtych latach uczono we wszystkich szkołach słuchania i śpiewania muzyki. Kultywowano tym samym tradycję przedwojennego, wszechstronnego wychowania. Wprawdzie odżegnywano się publicznie od minionej rzeczywistości, ale w realiach powszechnie śpiewano. Partyjni mieli też dodatkowo swoje powody do radości. Na ich wiecach, masowe interpretacje wokalne, stanowiły silne podwaliny emocjonalne dla wielu głoszonych przez nich absurdów.
Stan ten trwał dość stabilnie do czasów, tzw. porozumienia przy okrągłym stole. Odtąd nauczanie muzyki w szkołach powszechnych, a co z tym się wiąże, śpiewanie, systematycznie malało. W konsekwencji nikt już nie musiał wpływać na kompozytorów by pisali folklorystyczne, populistyczne i biesiadne utwory. Sami do tego doszli. Jedynie dla niepoznaki, a może ze wstydu, zaczęli je określać nowymi, światowo brzmiącymi terminami.
W kulturach muzycznych, tworzonych w systemie nietemperowanych wysokości dźwięków, śpiewanie nie jest wyjątkowym darem. Stosowana w nim technika glissanda pozwala zawsze osiągnąć wysokość każdego ze składników melodii. Wokalistyka jest tam zatem czymś naturalnym, niewymagającym specjalnych uzdolnień, czymś, co jest równie oczywistym i pozbawionym trudności działaniem jak mówienie czy gwizdanie.
W systemie temperowanych wysokości dźwięków, a więc w kulturze muzycznej Europy (i terenów migracji jej społeczeństw), śpiewanie wymaga w dużym stopniu instrumentalnego traktowania głosu. Szczególnie w twórczości odwołującej się do europejskich tradycji muzycznych ta umiejętność jest wręcz konieczna. Należy bezbłędnie trafić z jednej wysokości dźwięku na drugą, bez pośrednictwa leżących między nimi. Takiej techniki wokalnej trzeba się nauczyć. A to wymaga systematycznego kształcenia, słuchania i ćwiczenia. Nie mówimy tu wyłącznie o wokalistyce klasycznej, myślimy o śpiewaniu powszechnym, popularnym, takim, w którym elementy glissandowania też mają swoje istotne uzasadnienie. Zresztą w niektórych estetykach, np. bluesowych, gospel i soul, stanowią wręcz atrybuty niezbędne do ich stylowego wykonania.
Braki w umuzykalnianiu Polaków przynoszą wymierne skutki w ich chęciach śpiewania. Pojawia się u nich pewien kompleks spowodowany brakiem odpowiedniego przygotowania do działań wokalnych. Fałszowanie, braki emisyjne i chaotyczna artykulacja są na porządku dziennym. Wypada jedynie powtórzyć za Zagłobą: Zamilcz Waść! Wstydu oszczędź!
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 1/2016 miesięcznika Muzyk.