Czy można, kończąc kilka lat temu sześćdziesiątkę, obchodzić sześćdziesiątą rocznicę debiutu artystycznego? Oczywiście, można. Trzeba tylko mieć matkę, wybitną aktorkę i i piosenkarkę, Judy Garland, by zacząć pracę w filmie „In The Old Good Summertime” u jej boku, mając trzy lata, i ojca, znanego reżysera, Vincente Minnelli. Tak się rzeczywiście zaczęła kariera Lizy, jednej z największych osobowości amerykańskiej estrady i filmu. Milionom na świecie, nam też, kojarzy się przede wszystkim z genialną rolę w filmowym musicalu „Kabaret”, za którą otrzymała Oscara. W dorobku ma też trzy nagrody Tony, dwa Złote Globy i Emmy. Jako piosenkarka nagrała już bodaj jedenaście albumów studyjnych, dziesięć koncertowych, poza tym ukazało się kilkanaście najróżniejszych kompilacji. Pomysł na najnowszy, jubileuszowy krążek, wziął się ze wspomnień z dzieciństwa. „Kiedy byłam mała, przychodzili do rodziców na przyjęcia sławni goście. Bywał Sinatra, Dean Martin, Irving Berlin, Bing Crosby… Chciałam się przed nimi popisać, ktoś więc siadał przy fortepianie, a ja śpiewałam”. Teraz postąpiła podobnie, ponieważ wielkie, amerykańskie standardy, Liza zaśpiewała niemal wyłącznie z akompaniamentem fortepianu, do którego, na zasadzie delikatnej oprawy, kilka razy dołącza się kontrabas i perkusja. Śpiewa kompozycje Jerome Kerna, Cy Colemana, Irvinga Berlina, Raya Noble’a, Jamesa Campbella, Sammy Cahna, autorów tak znakomitych piosenek, jak „Confession”, „You Fascinate Me So”, All The Way”, „On Such A Night As This”. Przy fortepianie w studiu zasiadł jej najwierniejszy, wieloletni współpracownik, Billy Stritch. Dzięki takiej koncepcji wykonania, płytę odbiera się jako niemal prywatne, niezwykle intymne spotkanie artystki ze słuchaczami. Opowiadała o tym: „Kiedy już się wygadacie na przyjęciu, weźcie kieliszek wina i podejdźcie do instrumentu. Wtedy będziecie śpiewali to, co znacie na pamięć, właśnie to, co wam nagrałam”. Wrażenie intymnego kontaktu z każdym słuchaczem potęguje delikatna i powściągliwa interpretacja Lizy, w tym wypadku stara, dobra szkoła sprawdza się z pewnością najlepiej. Minnelli nie ma już niestety tego wspaniałego, dźwięcznego i urokliwego głosu, jaki pamiętamy z przeszłości, ale to nie jest kwestia wieku, tylko różnorodnych doświadczeń, jakie stały się jej udziałem. Okresy okropnych niepowodzeń życiowych, załamań psychicznych, cztery rozwody, Liza usiłowała utopić w alkoholu i prochach. W rezultacie monstrualnie tyła i chorowała, przebywała wiele razy w szpitalach i ośrodkach zamkniętych i dopiero w ostatnim czasie wróciła do formy. A publiczność, gdy tylko pojawiała się na estradzie, przyjmowała ją zawsze entuzjastycznie i mimo wszystko cały czas była i jest jej wierna! Czy może być coś dla artysty piękniejszego?
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 4/2011 miesięcznika Muzyk.