Kiedy niedawno omawiałem album Hanka Williamsa Jr., nie wiedziałem, że kilka dni później zobaczę w „dobrym sklepie muzycznym” świeżutko wydany krążek z największymi przebojami jego taty. Bardzo możliwe, że Państwo w ogóle nie kojarzą jego nazwiska. To błąd, bo Hank Williams senior był jednym z najważniejszych twórców piosenek w całej historii Stanów Zjednoczonych. Formalnie przyjęło się go uważać za pierwszego gwiazdora country, ale takie sformułowanie jest zbyt mikre wobec kogoś, kto tworzył utwory nagrywane później przez największe sławy Ameryki, z Sinatrą, Bennettem, Presleyem, Andym Williamsem i Streisand na czele. Hank zaczynał muzyczną edukację, jak wielu innych, od chóru kościelnego. „Lekcje” gitary pobierał od poznanego na ulicy kilka lat później czarnoskórego pieśniarza, Rufusa Payne’a. Ten był bluesmanem, więc wzbogacone akordy Hanka są natychmiast słyszalne. Minął jakiś czas, Williams zaczął pojawiać się na estradzie, potem również w studiu. Szybko okazało się, że takiego drugiego, piszącego proste melodie, zrozumiałe, ale zawierające głębsze myśli teksty i śpiewającego wyłącznie do bólu prawdziwie, w Ameryce jeszcze nikt nie widział i nie słyszał. Dlatego Hank został właściwie pierwszym gwiazdorem Ameryki w ogóle. Springsteen i Dylan mówią o nim, że takiego autora nigdy jeszcze w Ameryce nie było i prawdopodobnie nie będzie. Mają rację. Był wyrzucanym i przyjmowanym z powrotem objawieniem Grand Ole Opry. No właśnie, tęgo pił i ćpał, w znacznym stopniu dlatego, by wytrzymać bóle powodowane rozszczepem kręgosłupa. Zmarł przed trzydziestką. Dwupłytowy album zawiera 42 najważniejsze utwory Hanka. Jest pierwszy przebój, „Move It On Over”, ale też „Lovesick Blues”, „Honky Tonk Blues”, „Jambalaya”, „Cold, Cold Heart”, „I’m So Lonesome I Could Cry” i mnóstwo innych. Część piosenek pochodzi z sesji nagraniowych, niektóre z koncertów. Wszystkie uzmysławiają, jak ogromnym talentem obdarzył go Bóg i jak szybko udało mu się go roztrwonić. Jeśli ktoś z Państwa nie ma nagrań Hanka, stanowczo powinien ten krążek nabyć. Zawodowcy, czyli muzycy i wokaliści, niezależnie od preferowanego stylu, którzy poniechają zakupu, będą się z tego spowiadać i może nie uzyskają rozgrzeszenia. Ja bym na ich miejscu nie ryzykował!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: hankwilliams.com
Recenzja ukazała się w numerze 5/2016 miesięcznika Muzyk.