O fotografiach i filmach, które dokumentują rzeczywistość z reporterskim zacięciem, mówi się często, że manipulują obrazami w równym stopniu, co artystyczne kreacje. Podsuwając widzowi jedynie wycinek szerszej sceny, reporterzy arbitralnie decydują o tym, co jest warte pokazania, a co pozostanie w cieniu, poza zasięgiem wzroku odbiorcy. Późniejsza obróbka surowego materiału, korekcja światła, poprawianie kontrastu, wreszcie ingerowanie w samą zawartość kadru – usuwanie w programach do edycji zbędnych elementów – sprawia, że gotowym pracom bliżej do artystycznej kreacji niż dokumentów. Z dźwiękiem jest podobnie, z jednej strony współczesna technika umożliwia niezwykle dokładne nagrywanie muzyki, z drugiej, daje sposobność do wielu nadużyć – nie tylko na polu sztuki.
W pierwszym przypadku poszukuje się rozwiązań, które przeniosą słuchacza do sali koncertowej i rzetelnie oddadzą zarówno brzmienie samych instrumentów, jak i otaczającej je przestrzeni. Wykonanie na żywo traktowane jest tu jako zamknięta, niepowtarzalna – warta zachowania nawet z towarzyszącymi jej niedoskonałościami – całość. Nagranie uznaje się za tym lepsze, im wierniej odzwierciedla ono warunki, jakie zaistniały w konkretnym miejscu i czasie.
Centrum wydarzeń
Przykładem sprzętu, który próbuje naśladować ludzki słuch podczas zapisu dźwięku, jest binauralny mikrofon w kształcie głowy – Dummy Head, w sztucznych małżowinach urządzenia umieszczono kapsuły rejestrujące dobiegające je odgłosy. Osoba słuchająca nagrań wykonanych tą techniką ma mieć poczucie, że znajduje się wewnątrz sali koncertowej, w miejscu o wyraźnie określonej charakterystyce akustycznej (do uzyskania tego efektu niezbędne są słuchawki). W nagrywaniu binauralnym wykorzystuje się więc fakt, że zmysł słuchu pozwala nie tylko odbierać bodźce, ale i określać ich położenie: szacować dystans między odbiorcą a źródłem, odtwarzać rozmieszczenie dźwięków w przestrzeni. Stąd odpowiednio ustawiając mikrofony można zebrać nie tylko zasadniczą warstwę przekazu – utwór muzyczny czy głos – ale i tło w postaci szumów, czy właśnie architektury samego miejsca.
Postprodukcja
Przypadków, kiedy technologia służy do naginania dźwiękowej rzeczywistości, jest znacznie więcej niż nagrań usiłujących za wszelką cenę zachować jej wierny kształt. Modyfikacja zarejestrowanego sygnału to istota studyjnej pracy, ustawianie poziomów głośności, nakładanie efektów, multiplikowanie ścieżek i układanie ich w miksie tak, by stworzyć układ pozornych źródeł jest nie mniej ważne, niż właściwe wydobycie dźwięku z instrumentu w kierunku mikrofonu. Dość niewinnym – i bardzo powszechnym – nadużyciem podczas obróbki materiału, jest nadmierne poprawianie partii wokali, dostrajanie ich i wyrównywanie dynamiki. Nie wszyscy stosują się do zasady złotego środka, a wizja kariery estradowej kusi także tych, którzy nie włożyli odpowiednio dużo pracy w przygotowania do zawodu muzyka. Wykonania koncertowe bezlitośnie obnażają ich braki wokalne, a serwis YouTube pełen jest nagrań z wyizolowanym głosem popularnych postaci ze świata popkultury.
Postprawda
O ile zamienianie osoby o mizernych umiejętnościach wokalnych w diwę wywołuje uśmiech politowania, to już manipulowanie dźwiękiem jako narzędzie politycznej walki, czy sposób na dyskredytowanie danej osoby budzi niepokój. Możliwość swobodnego montowania pozyskanych materiałów, rejestrowanie dźwięku z ukrycia, wreszcie wybór fragmentu czyjejś wypowiedzi i pozbawianie go istotnego kontekstu sprawia, że etyka nagrywania staje się ważnym problemem zarówno w czasie prowadzenia badań terenowych (field recording), jak i praktyk dziennikarskich. W dobie szybkiego przepływu informacji późniejsza weryfikacja opublikowanych materiałów przestaje mieć znaczenie, sensacyjna wiadomość przedostaje się do Internetu, jest przekazywana kolejnym użytkownikom portali społecznościowych i mało kto zada sobie trud, by sprawdzić wiarygodność treści przed jej udostępnieniem.
W poszukiwaniu autentyczności
Manipulowanie zarejestrowanymi dźwiękami i zniekształcanie ich znaczenia jest działaniem nieetycznym. W odniesieniu do sztuki pojęcia takie jak: „prawda”, „dobro” wymykają się prostemu rozumieniu, a postrzeganie relacji między nimi to przedmiot nieustających dyskusji. Już w starożytności zderzały się ze sobą przeciwstawne koncepcje, ujmujące prawdę sztuki jako wierne naśladownictwo, precyzyjne odwzorowywanie natury rzeczy lub umiejętne mamienie odbiorcy obrazami wykreowanymi przez wyobraźnię artysty. Przy czym warto podkreślić, że muzyka ze swojej natury jest sztuczna – nie ma swojego odpowiednika poza światem dźwięków, stąd wielu myślicieli widziało w niej język, który pozwala sięgnąć głębszych pokładów rzeczywistości, odzwierciedla boski porządek, harmonię.
Dziś o prawdzie w muzyce mówi się częściej w kontekście odpowiedniości wykonania w stosunku do zapisu nutowego i zamierzeń kompozytorskich, określa się tak również relację między artystą i jego dziełem. Jeśli twórczość to wynik indywidualnej wrażliwości, sposobu w jaki podmiot odczuwa i przeżywa świat, jest ona postrzegana jako „prawdziwa”, w przeciwieństwie do wytworów, które powstały z innych, mniej szlachetnych pobudek.
Fałszywa nuta
Fani nie lubią być oszukiwani – rozczarowani miałkością koncertowych wersji ulubionych nagrań, a podczas słuchania sterylnych wykonań studyjnych, odbiorcom trudno się zorientować, ile jest w nich prawdy-umiejętności muzyków, a ile sprytnych zabiegów realizatorów dźwięku. Od kilku lat rośnie popularność nagrań na setkę i teledysków w formie „live sessions”, coraz większym powodzeniem cieszą się koncerty organizowane w nietypowych miejscach, dla małej publiczności. Wydaje się, że część słuchaczy zmęczyły efektowne, ale sztuczne produkcje, które mają niewiele wspólnego z rzetelnym muzycznym rzemiosłem, graniem na instrumentach. Zwłaszcza, że obecnie zdarzają się i całe trasy koncertowe, na których wokaliści wykorzystują playback jako stały element przygotowanego show.
Mogłoby się wydawać, że w czasach, gdy każdy może tworzyć muzykę za pomocą aplikacji na smartfonie, wszelkie uchybienia są korygowane w programach do edycji, a piosenka powinna trwać niewiele ponad trzy minuty, nie ma miejsca na zachwyt nad wyjątkową charakterystyką instrumentów z epoki, szelestem strun, odgłosami ramy pianina. Jednak spore grono, także młodych słuchaczy coraz częściej sięga po muzykę, której wartość kryje się w dbałości o brzmienie i rzemiośle rozumianym jako biegłość – zdolność wprawnego wydobywania dźwięku i nadawania mu określonego kształtu.
Tu i teraz
Po radykalnej indywidualizacji słuchania wraca moda na wspólne przeżywanie muzyki podczas wykonań koncertowych, wsłuchiwanie się w naturę instrumentów. Percepcja muzyki w ściśle określonym czasie skorelowanym z przestrzenią, wpływającą na brzmienie słyszanych dźwięków, okazuje się sposobem na przywracanie zarówno samej muzyce, jak i doświadczaniu sztuki, autentyczności. Być może współczesna definicja prawdy w muzyce zbliża się właśnie ku chwilowości, niepowtarzalności, ku temu, co wytwarza – trudne do uchwycenia inaczej niż przez bezpośrednią obecność – napięcie między wykonawcami a publicznością.
Tekst: Zuzanna Ossowska
Artykuł ukazał się w numerze 10/2018 miesięcznika Muzyk.