W przedwojennej Warszawie, podobnie jak we Lwowie i Krakowie, takich zespołów było co najmniej kilka. Grały w eleganckich lokalach, akompaniowały gwiazdom piosenki, ale przede wszystkim produkowały się same, wykonując repertuar powszechnie znany i nieodmiennie lubiany. Zdarzało się, że chodziły czasem po podwórkach, w poszukiwaniu szybkiego zarobku. Mało kto o tym teraz wie, jednak wśród ulicznych kapel sporo było wybitnych muzyków, niektórzy z nich zrobili później niezłe kariery! Do takich zespołów i repertuaru sięgnęło Warszawskie Combo Taneczne, kierowane przez Jana Emila Młynarskiego. To nieprzypadkowa zbieżność nazwisk, pan Jan jest synem słynnego Wojciecha. Instrumentarium jest typowe, poza gitarami słychać bandżolę, mandolinę, saksofon oraz… piłę. Z natury rzeczy takie zespoły zawsze były wrośnięte w miasto w którym koncertowały, żyjąc sprawami jego mieszkańców i wcale nie tak rzadkie bywały piosenkowe komentarze do aktualnych wydarzeń. Combo jest od początku do końca warszawskie, ale piosenki są świetnie znane, bo przecież „Bal na Gnojnej”, „Syn ulicy”, „Święta u Sztachetów”, potrafi zanucić każdy. Do tego oczywiście obowiązkowy przebój z wielkiego świata, czyli „La Paloma” i garść wspomnień wojennych, tworzących szesnaście pewniaków. Warszawskie Combo Taneczne jest siedmioosobową grupą profesjonalnych muzyków (wśród których panie reprezentuje pilarka), a szef – solista śpiewa pierwszym głosem. Choć aranżacje są zbliżone do oryginalnych, samo wykonanie już nie do końca, mimo śpiewania z charakterystycznym, warszawskim zaśpiewem. W rezultacie powstała ciekawa zbitka, bo z jednej strony zachowano posmak oryginału, a z drugiej niezbędny, współczesny dystans. Mnie najlepiej słucha się starego, wykonanego brawurowo przeboju z 1934 roku, „Ach, te Rumunki”. Dobra robota całego zespołu wykonawczego, której się świetnie słucha!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa zespołu: www.facebook.com/WarszawskieComboTaneczne/
Recenzja ukazała się w numerze 1/2015 miesięcznika Muzyk.