Opisujemy od dłuższego czasu różne style muzyczne. Analizujemy ich cechy oraz przypominamy warunki i okoliczności w jakich powstały. Cykl ten, jak dotychczas, nie budził w nas żadnych merytorycznych rozterek. Elementy muzyczne i historia ich zaistnienia same dowodziły indywidualnych cech zajmujących nas estetyk. Tak było. Do dzisiaj.
Muzyka filmowa i teatralna oraz wiele innych, np. cyrkowa, ilustracyjna, medytacyjna i reklamowa, które także, niestety, nazywamy zwyczajowo stylami, nie posiadają żadnych jednoznacznych, z nimi tylko związanych, atrybutów muzycznych. Przeciwnie, poza ich przeznaczeniem i pewnymi oczekiwaniami wobec ich roli, wszystkie pozostałe elementy mogą się odwoływać do każdej istniejącej, lub zapomnianej, konwencji dźwiękowej. Także kompilować ją z innymi, i to w całkowicie dowolny sposób. Mówiąc krótko, twórczość ta reprezentuje wszelkie nurty muzyczne, ukazując je tylko w specyficzny sposób, usługowy wobec nadrzędnego celu, któremu podlega (potrzeb ekranu, sceny, areny, marketingu, itp.).
Muzyka filmowa jest określeniem twórczości akustycznej podporządkowanej narracji filmowej. Z merytorycznego punktu widzenia nie jest stylem. Albo odwrotnie, jest nim, ale w formacie totalnie eklektycznym. W zależności bowiem od wizji reżysera, producenta i ewentualnie nawet kompozytora, odwołuje się, albo do klasyki, albo do popu, albo do rocka, albo do jazzu, albo do folkloru, albo do rapu, albo do smooth jazzu, albo do wszystkiego w dowolnych proporcjach. Jej zadaniem jest wywoływać określony kontekst emocjonalny, tak aby bezduszny obraz, uzyskał większą wiarygodność w przekazywaniu treści. W rzeczywistości, trafnie dobrana muzyka w filmie czyni więcej dla jego ekspresji, niż jakiekolwiek, najbardziej nawet karkołomne, wygibasy pętających się („grających”) w nim osób. Dobrze o tym wiedzą twórcy z Hollywood, którzy angażują do nagrań ścieżek filmowych najlepszych profesjonalistów muzycznych i płacą im ogromne apanaże. Jak często też podkreślają, te wydatki stanowią niejednokrotnie najdroższą część całego budżetu przeznaczonego na produkcję filmu. Niestety, współcześni polscy autorzy ruchomych obrazów jeszcze tego faktu nie zrozumieli i oszczędzają na muzyce beztrosko kręcąc kolejne gnioty, nazywane buńczucznie kinem moralnego niepokoju. Prawdziwym jest fakt, że po obejrzeniu przykładu takiego podmiotu rodzi się rzeczywiście straszliwy niepokój moralny, tylko, że związany niemal wyłącznie z uświadomieniem sobie stanu polskiej kinematografii.
Muzyka filmowa jest skrajnie różna. Obok dzieł wybitnych (a wtedy przeważnie niezauważanych w czasie projekcji), znajdują się też dźwiękowe potworki (a te, na nasze nieszczęście, się zawsze wysłyszy). Autorami ich są zarówno zawodowcy, jak i ostentacyjni (chwalą się tym) amatorzy. Ci ostatni zresztą więcej mówią o ideach ich wytworów, niż piszą, zrozumiałe dla każdego instrumentalisty, partytury.
Muzyka teatralna jest nazwą stylu, który nie istnieje. Ten paradoks wynika głównie z mentalności autorów spektakli, którzy przeważnie traktują muzykę na scenie, jako niewątpliwie potrzebną (bo zawsze tam była), ale też raczej nie wartą jakichkolwiek odniesień stylistycznych. Można by nawet pokusić się o sformułowanie maksymy z tym związanej, że im dziwniej, tym lepiej. O wiele ważniejsze są: sceniczne sytuacje, nazwiska aktorów, scenografia, światło, ceny biletów, promocja itd. Muzyka teatralna jest najczęściej chaosem wszelkich dźwiękowych manipulacji, przerysowanych i atakujących uszy odbiorców. Może być też wprawdzie inaczej, np. gdy spektakl jest śpiewogrą,, lub zbiorem przemyślnie poskładanych piosenek. Wtedy muzyka teatralna prezentuje styl muzyki aktorskiej, czyli takiej, gdzie wykonawcy więcej celebrują się z tekstami słownymi i choreografią, niż z muzyką. Dziwne to.
Muzyka cyrkowa stanowi styl wielostylowy. Obok wszechwładnego werbla bębniącego na okrągło geste tremola przerywane co jakiś czas niespodziewanym walnięciem palką w napiętą do granic wytrzymałości błonę, pojawiają się też zaaranżowane hity popowe, stylizacje muzyki etnicznej, radosne przeróbki kompozycji klasycznych, rozochocony dixieland, a nawet, niby to prawdziwy, heavy rock. Na arenie pod namiotem, muzyka jest wszechwładna, grana na okrągło z przerwami na posprzątanie przez obsługę zanieczyszczonych trocin i zrozumienie słów, podobno do rozpuku śmiesznych, acz stale się potykających klaunów. Cyrkowa muzyka jest cyrkiem samym w sobie i świetnie reprezentuje swoją niestylowość, którą można określić jako ludyczną.
Muzyka medytacyjna jest stylem nudnym. Cechuje się on wątłą dynamiką, nierozpoznawalną treścią i niezauważalną formą. Skutecznie wprowadza w trans. Na szczęście, oprócz początków ma jeszcze końce.
Muzyka reklamowa jest euforyczna. Przynosi dochód bogatym, albo tym, pretendującym do nich, a ubogich ma w nosie. Stylistycznie może być wszystkim, lub niczym, co i tak nikogo, poza jej twórcą, nie obchodzi. I to jest jej największą wartością.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 8/2013 miesięcznika Muzyk.