Maciej Maleńczuk zawsze ubóstwiał zaskoczenie i prowokację. Jako człowiek ogromnie pracowity i zdolny, bez przerwy rzuca się w nowe regiony, pociągając w nie także swoich licznych fanów. Między Wysockim, country, biesiadą, Cohenem, piosenką literacką, żeby wymienić zaledwie kilka kierunków jego poszukiwań, trudno znaleźć prosty wspólny mianownik, ale to w niczym nie przeszkadza mu w uporczywym penetrowaniu kolejnych możliwości. Cenię go za te wszystkie prowokacje artystyczne, poczucie humoru i przewrotne łypanie okiem w stronę tych, którzy łapią jego prawdziwe intencje. Teraz postanowił o swej kolejnej zmianie. Zaczął od oświadczenia, w którym poinformował o kategorycznym i ostatecznym zakończeniu działalności zespołu Psychodancing i absolutnym odżegnaniu się od jakichkolwiek skojarzeń z „biesiadą”. Zamiast tego postanowił grać teraz ulubiony przez siebie jazz. Ze starej kapeli wziął jedynie basistę, Andrzeja Laskowskiego, skrzyknął trębacza, Przemysława Sokoła, pianistę Dariusza Tarczewskiego i perkusistę, Tobiasa Haasa. Sam gra na saksofonach. Jak wiadomo jazz jazzowi nierówny. Ten uprawiany przez pana Macieja, ma być przede wszystkim użytkowy i rozrywkowy. Jazz stał się, jego zdaniem, przeintelektualizowany i podążający w nijaką stronę, czymś w rodzaju sztuki dla sztuki. Już repertuar dobitnie wskazuje kierunek tych zmian. Jest tu kilka „prawdziwych” standardów jazzowych, poprzedzielanych formą jazzu mocno ułatwionego. Utwory o których mowa, znamy pewnie wszyscy. Jest nieśmiertelny „Mały kwiatek” Becheta, „Mr Syms” Coltrane’a, „Devil Woman” Mingusa czy „La Grande Bouffe” Sarde/Rostainga. Resztę stanowią utwory własne Maleńczuka. Tylko niektóre z nagranych tu utworów są śpiewane. Większość z nich można spokojnie tańczyć, co wcale nie jest, ani nie może być powodem krytyki, ostatecznie jazz narodził się niegdyś jako muzyka taneczna. Maleńczuk zaangażował interesujących muzyków, od strony wykonawczej przedsięwzięcie jest zrealizowane bardzo dobrze. Jest też sporo smaczków wysokiej próby i dla nich warto ten album przesłuchać uważnie i kilkakrotnie. Szczęśliwie u Maleńczuka nic nie jest po prostu wyłożone jak kawa na ławę.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 5/2016 miesięcznika Muzyk.
Strona internetowa artysty: www.malenczuk.art.pl