Nie wygłoszona prelekcja w Sztokholmie (Komitet Noblowski uznał ją za zbyt powierzchowną i naiwną, nie licującą z powagą szacownego gremium)
Jestem rozczarowany werdyktem szwedzkich luminarzy, którzy pozbawili mnie możliwości zaprezentowania ważnych idei społeczeństwom naszego globu. Moim zdaniem tezy referatu, którego nie wygłosiłem, są odkrywcze i, co tu dużo pisać, niegłupie. Sami Państwo zresztą, po zapoznaniu się z ich częścią, przyznają – w co nie wątpię – że racja jest absolutnie po mojej stronie. Ale cóż, to co się stało nie odstanie się. Z powodu niesłusznej decyzji skandynawskiego jury świat się nie dowie o płynnych wartościach muzyki. Tylko czytelnicy miesięcznika Muzyk, dzięki zaufaniu redakcji naszego periodyku, poznają reguły tego procesu. A mając ową wiedzę w swoich ośrodkach mózgowych będą od pozostałych mieszkańców naszej planety zdecydowanie bogatszymi (choć tylko wewnętrznie).
A oto pierwszy fragment przetłumaczonego i skróconego do niezbędnego minimum tekstu wystąpienia – nieodbytego nie z mojej winy – wraz z naniesionymi, dla potrzeb felietonu, odautorskimi komentarzami.
Z muzyką mamy do czynienia codziennie, niezależnie od tego, czy chcemy jej słuchać, czy nie. Sytuacja ta jawi się najdobitniej w miastach – a jeszcze wyraźniej w wielkich aglomeracjach – gdzie pobudowane ku uciesze mieszkańców centra handlowe „na okrągło” odtwarzają wszystko, co w pojęciu właścicieli tych molochów jest muzyką. Tymi działaniami potwierdzają zresztą prawdziwość mojego pierwszego spostrzeżenia ujętego w poprzedzającym niniejsze zdaniu (o tym, że muzyka nas zawsze dopadnie). Mimo potwierdzenia moich racji w tym względzie, ale by jednak być wobec własnych sądów krytycznym, pytam siebie, czy na pewno moje, wyżej przedstawione przeświadczenie jest rzeczywiście niepodważalne i trafne? Zapewne warto pochylić głowę, by w odpowiedzi na tę kwestię rzec: „tak, należy koniecznie rozważyć zagadnienie w sposób całkowicie obiektywny, przedstawić argumenty za i przeciw i opierając się wyłącznie na przesłankach merytorycznych rozstrzygnąć niezwłocznie jak się rzeczy rzeczywiście mają”. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że tak niezwłocznie uczyniłem. Przede wszystkim wyszczególniłem elementy, którymi definiujemy muzykę, po to, by móc oddzielić ziarna od plew, a także by stwierdzić, czy wszystko, co wywołuje fale akustyczne atakujące nasze uszy, a sugerujące twórczość dźwiękową, nie jest przypadkiem jej deformacją, a w skrajnych przypadkach zaprzeczeniem.
Jakie zatem atrybuty muszą posiadać formy, które bez cienia wątpliwości nazwiemy muzyką? Otóż, co tu dużo mówić, jest to trudne zadanie nastręczające wielu kłopotliwych zabiegów. Nie będę zatem problemu owijał w bawełnę i powiem wprost, że są nimi pieniądze potrzebne do odpowiednich badań. Ja, niestety sumy potrzebnej na takowe nie posiadałem, stąd komory próżniowe i laboratoria fizyczne nie służyły mi pomocą w udowodnieniu prawdziwości moich supozycji.
A jednak te luksusy naukowe nie są, jak się okazuje, konieczne. Przyznaję jednak, że brak wyników z tych pomieszczeń osłabia moją argumentację. Ale co tam, chyba ważniejsze są moje, ludzkie doznania, niż oceny pozbawionych uczuć maszyn. Przecież wystarczy tylko odwołać się do słuchowych doświadczeń, by bezbłędnie sformułować szereg istotnych tez na temat wartości muzyki.
Teza pierwsza: muzyka z wartościami, to taka, jaka nam się podoba. Przykładowo, jeśli nie lubimy klasyki, to równocześnie znaczy to, że jej wartości, nawet te, określane przez muzykologów jako genialne, są dla nas tylko iluzoryczne i w efekcie, nieistotne. A z kolei dla słuchaczy disco polo, wartościami muzycznymi są wyraźnie zorganizowane pulsacje rytmiczne i jasno sformułowane teksty słowne, dzięki którym powstaje zasadniczy człon ekspresji tej twórczości, implikujący fanom emocje wyższego rzędu.
Teza druga: elementy muzyczne zmieniają swoje znaczenie w zależności od statusu nadawanego im przez osobę słuchającą. Przykładowo, jeśli uwielbiamy repetytywność rytmiczną, to oczywistym jest, że techno jest balsamem dla naszej duszy. Inne składniki, np. akordyka, dynamika, frazowanie, artykulacja, barwa, czy co tam jeszcze, są dla nas prawie bezwartościowe. Z kolei dla miłośników jazzu, w rytmie powinno coś się stale zmieniać, aplauz uzyskują polirytmiczne i polimetryczne fajerwerki, np. improwizacje w metrum 11/8 lub 15/16, a ukochane przez nich melodie najczęściej nie przypominają melodii (zwłaszcza w solówkach). Nie wiadomo też dlaczego, cieszą ich równie skomplikowane harmonie, zróżnicowane przebiegi sonorystyczne i nieprzewidywalne konstrukcje formalne.
Teza trzecia: wartości muzyki są zawsze niedookreślone i enigmatyczne. Przykładowo, słynne rubato chopinowskie, tak silnie gloryfikowane przez jurorów wielu konkursów pianistycznych, jest całkowicie obce bluesmanom, którzy nawet nie rozumieją takich agogicznych fanaberii.
Kolejne tezy zaprezentuję być może później, kiedy się uspokoję wewnętrznie po niesprawiedliwej decyzji skandynawskich jurorów…
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 11/2015 miesięcznika Muzyk.