Proszę mi wierzyć, naprawdę nie wiem od czego zacząć. Z reguły raczej nie mam z tym problemu. Na brak tematów, którymi chciałbym z Państwem się podzielić raczej nie narzekam. A tu kłopot. Wszystkie muzyczne sprawy w kontekście wydarzeń ostatniego tygodnia bledną i schodzą na dalszy plan. Bohaterska postawa kobiet i młodzieży z aktywnym udziałem „reszty” naszego społeczeństwa budzi podziw i nadzieję na, mam nadzieję, szybkie zmiany. Do tego dramatycznie rozwijająca się pandemia. Nie czuję się osobą kompetentną, aby to wszystko komentować. Wiadomo, że wspieram, jestem za, że ogarnia mnie wściekłość, często bezsilność. Pamiętam, że krótko przed przemianami w 1989 roku nawet nie marzyliśmy, że to będzie tak szybko, a udało się. Może teraz też? Dłużej tak być już nie może. Ale gdzie tu teraz pchać się z muzyką? A może jednak? Niech to będzie odskocznia od realnego świata.
Chciałem napisać, że od liku lat mam kryzys słuchania muzyki tworzonej współcześnie. Już chyba sygnalizowałem temat. Dotyczy to wielu gatunków, skupię się na jazzie, który znam najlepiej. Drażni mnie wtórność. Często eksploracja twórcza idzie w stronę nadmiernego, zupełnie niepotrzebnego komplikowania wszystkich możliwych struktur, co skutkuje brakiem lub znacznym osłabieniem właściwych tej muzyce emocji i spontaniczności. Efekt zimnej kalkulacji. Wzrost perfekcji technicznej i zanik osobowości. Signum temporis. Z drugiej strony myślałem również, że jest to najzwyklejsze zrzędzenie starego, stetryczałego dziada, któremu nic się nie podoba, który zjadł wszystkie rozumy i o niczym innym nie myśli tylko o tym, że „za moich czasów to było!”.
Otóż nic podobnego. Spadł mi kamień z serca! Odetchnąłem z ulgą… Muzyka ma się znakomicie! Ta najlepsza cały czas jest! Trzeba jej tylko poszukać w gąszczu otaczającego nas zgiełku i pośpiechu… Ale po kolei.
W październiku byłem na festiwalu Jazz nad Odrą, przypadła mi zaszczytna rola jurora w Konkursie na Indywidualność Jazzową 2020. Laureatem został Marcin Pater ze swoim triem. Rewelacja, znakomity zespół, pod każdym względem. Zresztą pozostałe formacje również były świetne. Ale to jeszcze nie to, o czym chcę powiedzieć. Buduję napięcie.
W tym roku, z powodu pandemii, festiwal JnO odbył się w bardzo okrojonej wersji. Chodziło głównie o to, aby uratować konkurs. Trwał tylko dwa dni. Po przesłuchaniach konkursowych były gwiazdy. I właśnie do tego zmierzałem. Pierwszego dnia, 9 października, był koncert: Piotr Wojtasik VOICES (Piotr Wojtasik – trąbka, Magdalena Zawartko – wokal, Julia Ziembińska – harfa, Marcin Kaletka – saksofon, Michał Tokaj – fortepian, Adam Kowalewski – kontrabas, Kazimierz Jonkisz – perkusja i Chór Synagogi pod Białym Bocianem we Wrocławiu pod dyrekcją Stanisława Rybarczyka). Kompozycja – lider, aranżacja też on i Michał Tokaj. Proszę mi darować te szczegóły, ale z własnego doświadczenia wiem, jak przykro jest muzykowi, który włożył w granie całe serce i nawet nie wymieniono jego nazwiska. Musi to być!
Proszę Państwa, wgniotło mnie w fotel! Nie chcę być posądzony o emfazę i przesadną afektację, ale to naprawdę była rewelacja. Przepiękna, poruszająca do głębi muzyka. Pełna tragizmu, wyrazu samotności człowieka we wszechświecie. Zresztą, jakiekolwiek ubieranie tego arcydzieła w słowa, nie ma najmniejszego sensu. Nie da się. Wspaniałe kompozycje i aranżacja. Przejmujące wokalizy Magdaleny Zawartko, iście impresjonistyczne sola Wojtasika i Kaletki, a wszystko na bazie nieubłaganej maszyny sekcyjnej, do tego kolor harfy i wszechogarniający to wszystko chór. Kosmos. Popłynąłem jak za dawnych lat. Z „gęsią skórą” na rękach i ciarkami na plecach, jak na koncertach w młodości, które pamiętam do dziś. VOICES też będę pamiętał. Opowiadam o nim wszystkim od miesiąca. Piotr Wojtasik powiedział mi: „Teraz sztuka pomaga ludziom wznieść się na jaśniejszy poziom umysłowy, zwalczyć troski, rozterki i smutki”. Wszystko co trzeba…
Na przełomie listopada i grudnia ma wyjść płyta. Teraz przez pandemię wszystko się może zmienić, ale miejmy nadzieję, że się uda. Trzeba tylko ją teraz dobrze wypromować, co niniejszym, na swoje skromne możliwości czynię!
Jeszcze tylko dwa słowa podziękowania dla Wojtka Siwka, niestrudzonego spiritus movens wszystkich pięćdziesięciu sześciu festiwali Jazz nad Odrą. Ale on ma siłę! I wspaniałych ludzi wokół siebie. Jak zawsze wszystko było perfekcyjnie zorganizowane.
Muszę kończyć. Jadę na Powązki po chryzantemy. Władza zamknęła cmentarze i społeczeństwo wykupuje chryzantemy solidaryzując się z kwiaciarzami. Kupię, postawię przed domem. Nie damy się. Jesteśmy wielkim narodem.
I jeszcze raz powtórzę. To ważne dla mnie i mojego najbliższego otoczenia – nie jestem dziadem. Piękna muzyka cały czas jest! Dziękuję Ci Piotr.
PS Podziękowania dla Urszuli Las za udostępnienie zdjęć.
Tekst: Mariusz Bogdanowicz
Artykuł ukazał się w numerze 11-12/2020 czasopisma Muzyk.
Felietony Mariusza Bogdanowicza można znaleźć na stronie www.mariuszbogdanowicz.pl.
Zdjęcie główne: Piotr Wojtasik i Magdalena Zawartko podczas festiwalu Jazz nad Odrą 202 (fot. Urszula Las)