Dokładnie 50 lat temu – 24 stycznia 1975 roku – amerykański pianista jazzowy Keith Jarrett dał koncert w Operze w Kolonii. Wydany kilka miesięcy później album zawierający zarejestrowany wówczas materiał – „The Köln Concert” – do dziś pozostaje bestsellerem wśród solowych płyt jazzowych. Co ciekawe, dużo nie brakowało aby do występu tego w ogóle nie doszło…
Na początku 1975 roku, niespełna 30-letni Jarrett miał już na koncie współpracę z Artem Blakeyem (The Jazz Messengers), Charlesem Lloydem i Milesem Davisem, jak również ponad dwadzieścia albumów nagranych solo jak również z innymi muzykami. Od pewnego czasu był związany m.in. z wytwórnią ECM, pod skrzydłami której wydał m.in. solowe płyty fortepianowe – studyjną „Facing You” i koncertową „Solo Concerts: Bremen/Lausanne”. W styczniu 1975 roku szef tej wytwórni – Manfred Eicher – zaaranżował serię solowych koncertów Keitha Jarretta w Europie, a jednym z przystanków na mapie była Kolonia. Eicher i Jarrett ruszyli tam z Zurychu podróżując ciasnym Renault 4, choć organizatorzy koncertu w Niemczech zaoferowali mu lot samolotem. Podróż samochodem okazała się prawdziwą mordęgą – muzyk cierpiący na dolegliwości kręgosłupa w ogóle nie zmrużył oka, przez co dotarł na miejsce zmęczony i obolały. Jak się okazało, był to tylko początek splotu niesprzyjających okoliczności, które sprawiły, że niewiele brakowało, by ten koncert w ogóle się nie odbył…
Jako, że tego tego dnia w Operze w Kolonii wystawiany był spektakl, koncert zaplanowano dopiero na 23:30, co z pewnością nie poprawiło humoru muzyka choć o tym akurat już wcześniej wiedział. Przykrą niespodzianką było jednak to co zastał na scenie – zamiast zamówionego fortepianu koncertowego Bösendorfer Imperial stał tam znacznie mniejszy instrument wystawiony przez pracowników Opery. Co gorsza, instrument ten był w opłakanym stanie – górne i dolne rejestry nie nadawały się go grania, na środku blokowały się czarne klawisze, pedały się zacinały, a do tego brakowało niektórych strun. Organizatorka koncertu – 18-letnia wówczas Vera Brandes (najmłodsza w owym czasie promotorka koncertów w Niemczech) – próbowała jakoś rozwiązać ten problem szukając w całej Kolonii zastępczego fortepianu. Już prawie go znalazła, gdy przybyły na miejsce stroiciel odradził jej ten ruch – ze względu na panującą wówczas pogodę podróż instrumentu przez miasto byłaby dla niego zabójcza… Zostali zatem z tym co mieli, a stroiciel przystąpił do pracy, by choć w jakimś stopniu przygotować fortepian do grania. Niewyspany, zmęczony i głodny Jarrett, którego nastrój jeszcze się pogorszył chciał odmówić występu i już nawet był gotowy do wyjścia, ale dał się w końcu przekonać. Realizatorzy dźwięku, których niemal odesłał do domu rozstawili sprzęt potrzebny do nagrania koncertu (użyto pary lampowych mikrofonów pojemnościowych Neumann U 67 i magnetofonu szpulowego Telefunken M-5), gdyż mimo kiepskiego fortepianu nie zrezygnowano z tego pomysłu, choć nie myślano jeszcze wówczas o wydaniu go na płycie.
W końcu – mimo tych wszystkich przeciwności losu – Keith Jarrett zasiadł punktualnie o 23:30 przy fortepianie przez ponad tysiącem słuchaczy zgromadzonych w kolońskiej Operze i rozpoczął koncert. Trwający ponad godzinę solowy występ był pełną improwizacją, a w pierwsze dźwięki muzyk wplótł melodię gongu oznajmiającego przerwę co wywołało słyszalne także na płycie reakcje publiczności. Z każdą minutą słuchacze poddali się hipnotyzującemu działaniu muzyki, choć – ze względu na kiepski instrument – Jarrett stoczył na scenie prawdziwą walkę o przetrwanie. Z drugiej strony – właśnie ze względu na niedoskonałości tego fortepianu musiał on wykazać się ogromną pomysłowością by pokonać stawiane przeszkody stawiane przez instrument. Zgromadzona publiczność zobaczyła na własne oczy i usłyszała, w jaki sposób ograniczenia ludzkie i sprzętowe są w stanie wyzwolić w artyście poziom kreatywności, którego pewnie nie osiągnąłby w standardowych warunkach. W relacji uczestników możem się też dowiedzieć, że trakcie gry Jarrett zachowywał się niezwykle ekspresyjnie – niemal wił się przy fortepianie zmieniając pozycję, stawał, kucał czy wręcz wyginał się w łuk. Koncert zakończył w stanie kompletnego wyczerpania, ale w geście zwycięstwa podniósł w górę pięść.
Jakiś czas po koncercie zapadła decyzja o wydaniu dokumentującego go nagrania na płycie. Album „The Köln Concert” ukazał się 30 listopada 1975 roku, a na dwóch płytach winylowych znalazły się cztery utwory „Part I”, „Part II a”, „Part II b” i „Part II c”. Od czasu premiery wydawnictwo to sprzedało się w ponad czterech milionach egzemplarzy bijąc wszelkie rekordy sprzedaży wśród solowych albumów jazzowych i to nie tylko fortepianowych.
Choć później Jarrett nagrał jeszcze sporo innych albumów, w tym wiele koncertowych, żaden nie osiągnął takiego sukcesu komercyjnego co płyta zarejestrowana podczas pamiętnego koncertu w Kolonii, który niemal nie doszedł do skutku…
zdjęcie główne: fot. ECM