Dziennikarze, a także ludzie z branży nagraniowej, z lubością tworzą różne przegródki, dzięki którym mogą wepchnąć wykonawcę w ramy określonego stylu. Wedle tych kryteriów Gregory Porter jest wykonawcą jazzowym. Owszem, jazz jest mu z pewnością od samego początku najbliższy, ale przecież słychać wyraźnie w jego nagraniach także soul, gospel, blues, pop, podobnie jak na przykład w nagraniach Nat King Cole’a, jego największego idola. Więc gdzie go ulokować? Najlepiej w kategorii „wybitny wokalista”, bo nim bez wątpienia jest. Ma 48 lat, już dwa razy odbierał nagrodę Grammy, sprzedał dotychczas 3 miliony płyt, a „All Rise” jest jego szóstym albumem. Ten rok z pewnością Gregory zapamięta szczególnie, ponieważ z jednej strony, poza „All Rise” ukazał się jeszcze zestaw czterech płyt nagranych dla wytwórni Blue Note, ale z drugiej, wiosną zmarł z powodu powikłań po koronawirusie jego starszy brat, Lloyd, z którym był wyjątkowo związany. Na krążku w wersji podstawowej znalazło się trzynaście świetnych, bardzo zróżnicowanych utworów. Zaryzykowałbym twierdzenie, że ten repertuar jest eklektyczny, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Znalazło się miejsce na balladę w stylu Cole’a, ale i na utwory zdecydowane ostrzejsze, na refreny rodem z czołówki przebojów pop i fragmenty sprawiające wrażenie muzycznych psalmów Afroamerykanów. Poza stałym zespołem, Porterowi towarzyszy rozbudowana sekcja dęciaków, świetny chór oraz sekcja smyczków z London Symphony Orchestra. Producentem krążka jest Troy Miller, któremu zawdzięczają sukcesy Diana Ross i Amy Winehouse, zatem z całą pewnością to najwłaściwszy partner dla tego artysty. Słuchałem tego albumu z wyjątkową przyjemnością. Wszystko tu muzycznie płynie, pogodny nastrój jednego utworu przechodzi w melancholię drugiego, ani chwili nudy. Aranżer perfekcyjnie wykonał swą robotę, a całkiem obszerne grono wykonawców też pokazało mistrzowską klasę. Porter inteligentnie wykorzystuje swój ciepły baryton, trzeba przyznać, że jako wokalista potrafi już niemal wszystko. Świadomy swoich warunków, z jednej strony, gdy ma ku temu sposobność, czaruje miękkim, głębokim i zmysłowym głosem, by chwilę później, z równą łatwością, łamać synkopowe frazy „na drobne” . W tym kontekście stawianie go w rzędzie czołowych wokalistów jazzowych ma swój głęboki sens. Jego duety z saksofonistą tenorowym, Tivonem Pennicottem, a zwłaszcza gitarzystą Femi Temowo (w „Faith in Love”), wystawiają mu przednie świadectwo. To album na każdą okazję, dla wszystkich miłośników muzyki z najwyższej półki, z pewnością nie tylko tych zakochanych w jazzie!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: www.gregoryporter.com
Recenzja ukazała się w numerze 9-10/2020 czasopisma Muzyk.