Człowiek w coraz większym stopniu wpływa na procesy przyrodnicze – jego ingerencja jest na tyle dotkliwa dla Ziemi, że naukowcy zdecydowali się na ukucie nazwy dla epoki geologicznej, w której zachodzą zmiany sterowane ludzką ręką. Termin „Antropocen” ma zwrócić uwagę na wyraźny zwrot w relacji między homo sapiens i naturą: siła sprawcza jednego gatunku w coraz większym stopniu determinuje kształt całego ekosystemu, w tym także dźwiękowych pejzaży.
Antropocentryczny model postrzegania świata opiera się na przekonaniu, że cele i wartości człowieka są istotniejsze, niż potrzeby innych mieszkańców ekosystemu, a uprzywilejowana pozycja Ziemian stanowi naturalną konsekwencję procesów ewolucyjnych. Choć opisując świat nie możemy uciec od ludzkiego punktu widzenia, coraz częściej podnoszą się głosy sugerujące, że ta niejako wymuszona perspektywa nie usprawiedliwia arogancji wobec środowiska ani działań pozbawionych namysłu nad wpływem takiej postawy na inne gatunki i samego człowieka.
Hałas czyli śmietnik
W refleksji nad przemianami otoczenia, rzadko pojawia się kwestia audiosfery i jej zanieczyszczenia. Efemeryczny charakter dźwięku sprawia, że skutki przeobrażeń, jakie wciąż zachodzą w rzeczywistości akustycznej, pozostają niezauważone i umykają z pola zainteresowań badaczy i aktywistów. Trudniej też wpływać na ten wymiar przestrzeni, który – dosłownie – nie jest widocznym problemem, a jego zaśmiecenie wydaje się przebiegać bezobjawowo. Środowisko dźwiękowe bywa porządkowane regulacjami prawnymi (na przykład nakazem ciszy nocnej od 22:00 do 6:00 rano), jednak nawet w programach społecznych organizacji, chcących modelować miasta tak, by były bardziej przyjazne mieszkańcom, zwykle nie pojawiają się postulaty stworzenia długoterminowego planu zagospodarowania środowiska dźwiękowego.
Wymiary słuchu
Kulturowymi aspektami słyszenia zajmuje się antropologia audialna, przyglądająca się przede wszystkim nawykom odbiorców, procesowi słuchania, roli dźwięków, rytuałom związanym z ich wytwarzaniem, kształtowaniem i przyswajaniem. Dla większości ludzi codzienne doświadczanie dźwięków jest tak oczywiste, że nie wymaga zastanowienia, jednak dla wspomnianej dziedziny najważniejsza będzie właśnie perspektywa podmiotu wchodzącego w kontakt z dźwiękiem: relacja jaka zachodzi między człowiekiem a tym, co słyszalne. Innymi słowy audioantropologia stara się rozpoznać i opisać to, jak dźwięk pracuje w kulturze, obrasta w znaczenia, staje się ich nośnikiem. Wreszcie, zastanawia się nad sposobami, w jaki muzyka uruchamia indywidualną i masową wyobraźnię, utrwala obrazy, określa odczuwanie przestrzeni.
Słuchanie miejsca
Dźwięku nie postrzega się jako ważnej składowej tożsamości danego miejsca, a przecież to właśnie słuchowe doświadczanie przestrzeni jest jednym z podstawowych sposobów rozpoznawania odległości między obiektami i zapewnia orientację w terenie: rozległa łąka zabrzmi zupełnie inaczej niż wytłumione wnętrze samochodu, czy wysoko sklepiona katedra. Ten, wydawałoby się oczywisty aspekt słyszenia można sobie uświadomić dopiero wtedy, gdy spójność wrażeń wizualnych i słuchowych zostaje zaburzona: widok spokojnej tafli jeziora zderzy się z odgłosem buldożerów, a miejsce, które spodziewamy się usłyszeć jako bardzo kameralne odezwie się niegasnącym pogłosem.
Wytwarzanie dystansu
O tym, jak znaczące dla odbioru muzyki jest wywołanie u słuchacza wrażenia właściwej – adekwatnej do oczekiwań ucha – przestrzeni, świadczy fakt, że podczas pracy studyjnej tak dużą wagę przykłada się właśnie do kreowania odległości między odbiorcą a źródłem dźwięku. Jednym z zadań realizatora jest stworzenie symulacji określonego miejsca, odsyłanie wyobraźni melomanów do, dającej się nieświadomie wizualizować, przestrzeni. Stąd nakładanie efektów to w znacznej mierze architektoniczne planowanie muzycznej przestrzeni, ustawianie instrumentów względem siebie jak w prawdziwym pomieszczeniu. I choć dla przeciętnego odbiorcy ów aspekt wydaje się ledwo zauważalny, wprawne ucho rozpozna realizacyjną pomyłkę i umieszczenie hi hatu tylko w lewym kanale, podczas gdy publiczność, stojąc przed sceną, przodem do perkusji, zwykle słyszy ten instrument bardziej z prawej strony.
Wydana kilka lat temu książka „Echo and Reverb: Fabricating Space in Popular Music Recording, 1900-1960” Petera Doyle’a to praca w pełni poświęcona właśnie kreowaniu przestrzeni w muzyce rozrywkowej. Jednocześnie z pojawieniem się technologii umożliwiającej rejestrację dźwięku, pojawiła się kwestia odpowiedniej prezentacji muzyki – w taki sposób, żeby przenieść słuchacza z miejsca, w którym słucha wybranego albumu do wyobrażonej sali koncertowej, jazzowego klubu lub wytworzyć wrażenie, że głos wokalistów znajduje się przy samym uchu, tuż za słuchaczem.
Między okiem a uchem
Podobnie, udźwiękowianie filmu polega na manipulowaniu relacją między dźwiękiem i jego umiejscowieniem oraz na wywołaniu u widzów (a jednocześnie słuchaczy) skojarzeń z dobrze znanymi odgłosami danych miejsc czy przedmiotów. Stefan Fraticelli, wielokrotnie nagradzany twórca efektów dźwiękowych podkłada w miejsce prawdziwych, ale mało wyrazistych szelestów i stukotów wzmocnione, wręcz przerysowane wersje ich brzmień. Ucho odbiorcy nie jest w stanie rozłożyć – często skomplikowanych, wielościeżkowych – nagrań na czynniki pierwsze i zorientować się, że odgłos złamanej kości to w rzeczywistości nieugotowany makaron gryziony przez Fraticellego, a skrzydła bajkowej wróżki brzmią rowerowymi szprychami. Interpretacja jest tu uwarunkowana kulturowo i bazuje na przyzwyczajeniu zmysłu słuchu do pewnych konwencji: na co dzień nikt nie słucha z uwagą stukotu końskich kopyt czy warkotu silnika samolotu, stąd zadaniem dźwiękowców jest wytworzenie wrażenia dźwięków, które zwykle umykają uwadze.
Następna epoka
Słuchowe doświadczanie rzeczywistości jest przyćmione przez zmysł wzroku. Kultura wizualna zdominowała percepcję, powodując, że również dźwiękowe śmieci przestały razić – łatwiej przyzwyczaić do głośnej muzyki połączonej z hałasami ulicy, uznać je za nieodłączny element świata tworzonego przez człowieka, niż do plastikowych worków przy polnej drodze. Choć nie zawsze świadomie, ludzie uciekają jednak od natłoku dźwięków, nieprzypadkowo dla wielu osób wymarzonym miejscem odpoczynku jest cichy, leśny zakątek a nie centrum wielkich miast.
Jeśli skłonić się ku wskazaniom geologów sugerujących, że żyjemy w Antropocenie, a od skutków dogłębnej ingerencji człowieka w ekosystem nie ma już ucieczki, warto zastanowić się nad możliwościami dla audiosfery – niewidzialnej, coraz bardziej zanieczyszczonej przestrzeni, która wnika do uszu niemal niezauważona, sprawiając, że wkrótce wszyscy zapomnimy, czym jest cisza.
Tekst: Zuzanna Ossowska
Artykuł ukazał się w numerze 9/2018 miesięcznika Muzyk.