Do czasu przemian zapoczątkowanych w 1990 roku, mało która z wielkich gwiazd światowego show-biznesu decydowała się na występy w Polsce. Mimo pociągającej egzotyki nieznanego kraju zza żelaznej kurtyny, czyli rządzonego przez komunistów, były one z punktu widzenia ekonomii zupełnie nieopłacalne. Jakaś kompletnie niewymienialna waluta i nieprzestrzegane prawa autorskie, nie wspominając o dziwnej polityce władz, powodowały, że sprzedaż zachodnich płyt, mimo kolosalnego nimi zainteresowania, także utrzymywała się na minimalnym poziomie. Dlatego ściągnięcie wykonawców z najwyższej półki zawsze wówczas uchodziło u nas za wyczyn nie lada i wielką sensację artystyczno-towarzyską, którą załatwiało się zwłaszcza na początku drogi raczej nie poprzez oficjalną Agencję Artystyczną PAGART, a koneksje prywatne, bo przecież zawsze „ktoś kogoś zna”. Na koniec i tak należało uzyskać błogosławieństwo stosownych wydziałów KC PZPR, bo bez niego do niczego nie mogło dojść.
Na krótkiej liście artystów, których koncerty wzbudziły największe zainteresowanie, znalazł się również występ w telewizyjnym Studio 2 zespołu ABBA. Wspominany do dziś obrósł prawdziwą legendą, a książka Macieja Orańskiego jeszcze ją podsyca. Tamten dzień sprzed blisko czterdziestu lat był dla ówczesnej Polski bez przesady niezwykły. Najzupełniej słusznie autor nie ogranicza się do samej strony artystycznej, ale szeroko opisuje tło społeczno-polityczne tego zdarzenia. To bardzo ważne, ponieważ młodsi czytelnicy niewiele o tym wiedzą, a jeszcze młodsi nie zdają sobie zupełnie sprawy z tamtych realiów. Już na jednej z pierwszych stron są zdjęcia z „wizyty przyjaźni” Leonida Breżniewa, któremu w otwartym samochodzie towarzyszy Edward Gierek. Powyżej, na tle liszaju muru, stoi samochód warszawa, największe marzenie w latach pięćdziesiątych, a obok fragmenty odrapanego pomnika, gdzie jedna z postaci trzyma książkę „Marx, Engels, Lenin”… Takim krajem byliśmy, choć Gierek wydawał się przy poprzedzającym go Gomułce wykwintnym Europejczykiem, erudytą i wręcz mężem opatrznościowym. Dał rodakom również dwanaście wolnych sobót, które w telewizji wypełniał wielogodzinny blok programów o wspólnej nazwie Studio 2. To była na owe czasy naprawdę nowoczesna telewizja, za którą stał Mariusz Walter, proponująca nowe formy publicystyki i rozrywki. ABBA miała się pojawić w charakterze super sensacji właśnie w listopadowym wydaniu 1976 roku tegoż Studia 2. „W historii muzyki poprockowej, supergrupy pochodziły zazwyczaj z Ameryki albo Wielkiej Brytanii. Ale w 1974 roku zasada ta została złamana, kiedy szwedzka grupa ABBA najpierw wygrała Festiwal Eurowizji w Brighton, a potem w ciągu dwóch lat opanowała pierwsze miejsca światowych list przebojów, włącznie z rynkiem amerykańskim”, pisze Orański. Zespół natychmiast zyskał sporą popularność, ale histeria na ich punkcie miała dopiero wybuchnąć po wydaniu płyty ARRIVAL i światowej trasie promocyjnej. Wymyślono, że Polska stanie się w pewien sposób początkiem tego tournee. O muzyce ABBY napisano już opasłe tomy. Zwłaszcza na początku ich działalności nie szczędzono członkom grupy wyjątkowych złośliwości. Autor cytuje zresztą opinie różnych osób uważających, że to były wyjątkowo „buraczane” melodie i teksty, ale z drugiej strony również „trzyminutowe symfonie dla nastolatków”. Jeśli nawet coś było nie tak, to Agnetha Fältskog, Bjorn Ulvaeus, Benny Andersson i Anni-Frid Lyngstad błyskawicznie i do tego skutecznie uczyli się pisania utworów, lepszego śpiewania, obycia estradowego, jak również „bycia gwiazdami”. Dla przebiegu ich kariery kolosalne znaczenie miała słuszna decyzja o śpiewaniu wyłącznie po angielsku. Wielkich przebojów mieli mnóstwo, Marek Niedźwiecki opowiada, że znajoma z Australii przysłała mu kiedyś wydruk tamtejszej listy przebojów. W setce najpopularniejszych singli znalazły się aż 23 utwory ABBY! Do dziś sprzedano 374 miliony ich płyt!
Książka Orańskiego jest bardzo dobrze napisana, zawiera oczywiście setki anegdot, wypowiedzi dziennikarzy i ludzi z branży i jest kopalnią wiedzy o ówczesnym światku artystyczno-dziennikarskim. Tu ich nie przytoczę, choćby dlatego, by nie psuć nabywcom przyjemności czytania, ale kilka zacytuję. Okazuje się, że popularność ABBY w Polsce wzięła się między innymi z opublikowania przez „Świat Młodych” adresu grupy, na który natychmiast napłynęły tysiące listów. Kto sprowadził ABBĘ do nas? Najprawdopodobniej późniejszy naczelny architekt Warszawy, Michał Borowski, wtedy studiujący w Sztokholmie. Konferencję prasową z udziałem 80 polskich i zagranicznych dziennikarzy prowadził wówczas bardzo popularny Zygmunt Broniarek, poliglota i erudyta, niemający jednak żadnego pojęcia o zespole i jego muzyce, w związku z tym musiał być wielokrotnie „prostowany” w swoich wypowiedziach. „Na zakończenie pada propozycja toastu. Nie ma jednak szampana, bo to Polska. Pojawiają się słynne małpki i tradycyjnie polska wódka.” Tekstom towarzyszą setki zdjęć, wiele z nich opublikowano po raz pierwszy. Jestem przekonany, że „ABBA w Polsce” jest pozycją nie tylko dla miłośników zespołu, jakich teraz zapewne, po uroczym filmie „Mamma mia!” jeszcze przybyło, ale też dla wszystkich interesujących się choć trochę estradą i dziennikarską plotką. Pozycja lekka, łatwa i przyjemna, a do tego jeszcze w znacznej mierze poznawcza. Czego chcieć więcej?
Tekst: Andrzej Lajborek
Recenzja ukazała się w numerze 11/2013 miesięcznika Muzyk.