Nie wiem już sam na ilu koncertach Richie Kotzena byłem i w jak różnych projektach go słuchałem. Tym razem muzyk przyjechał najpierw do Warszawy, a potem do Bochni. Ponieważ kiedyś tam Kotzen supportował Rolling Stones, to można dowcipnie powiedzieć, że sytuacja się odwróciła. W tym roku najpierw byli w Polsce Stonesi, potem Richie.
W Progresji obyło się bez supportów i może to lepiej? Kotzen wystąpił chyba w swoim ulubionej konfiguracji; perkusja, bas oraz on jako lider na gitarze, wokalu, keyboardzie. Zaczęli od mocnego akcentu – Losin’ My Mind i na takim skończyli -– drugi bis to wykrzyczany przez wszystkich You Can’t Save Me.
Co po drodze, czyli w tzw. międzyczasie? Płyt gitarzysta nagrał tyle, że materiały by mu wystarczyło na dwie doby. Koncert trwał ok. 2 godzin, więc wybór padł na kotzenowskie evergreeny, utwory z nowej płyty i parę niespodzianek. Punktem kulminacyjnym było Remember, w trakcie którego Richie błysnął chyba trzema doskonałymi solówkami. Muzyczna propozycja Kotzena to autorska kompilacja rocka, bluesa, soulu, hard rocka i wirtuozerskich popisów.
Autorska, czyli oryginalna. Niestety, dla muzyka ten wciąż jest porównywany (szczególnie wokalnie) do innych artystów. W wywiadzie z przeszłości tak opowiadał:
Porównywanie mnie do Paula Rodgersa, czy Van Halen, to tylko percepcja innych ludzi. Instynkt nakazuje porównywać im coś, do czegoś, co już znają. Powiem tak: nie ma drugiej osoby, która robi to samo co ja, na tym poziomie. Możesz spojrzeć na kawałek obrazka, ale kiedy spojrzysz na całą fotografię… Gram, śpiewam, produkuję, jestem inżynierem dźwięku. To, co robię buduję od podstaw, to robota dla sześciu ludzi, a ja jestem sam.
Kiedyś porównywano mnie do Cornella, zanim Chris Cornell był wielkim nazwiskiem. Mój głos porównywano również do Davida Coverdale’a, Dio, Paula Rodgersa, Prince’a czy Glena Hughesa. Ludzie, którzy znają moje płyty wiedzą, że Richie Kotzen brzmi i śpiewa jak Richie Kotzen – dodaje muzyk.
Myślę, że jeśli jesteś w stanie zbudować most od tego, co masz w sercu i duszy oraz przenieść to do swojej muzyki, ludzie będą o tobie mówić. Musimy być różnymi artystami, tak jak jesteśmy różnymi rockowymi zwierzakami. Tak jest, kiedy reprezentujesz swoją wizję, a nie kopiujesz kogoś innego – kończy R. Kotzen.
Te porównanie to trochę jak przekleństwo. Najlepiej by każdy, kto korzysta z takiej retoryki wybrał się na koncert Kotzena. Ten na szczęście na popularność w Polsce nie może już narzekać. Progresja była prawie pełna, a koncert w Bochni zdaje się, że z łatwością mógł mieć nadkomplet. Refreny ballad szybko zamieniały się we wspólne śpiewy, popisy solowe – nie tylko lidera – nagradzano długimi brawami. Kotzen to po prostu mistrz gitary i śpiewu, a melodia to jego drugie imię. Jeśli trzeba było nieco złagodzić nastrój, siadał do Korga i intonował utwory, które szczególnie podobały się zauroczonym dziewczętom.
Kotzena słucham z płyt oraz na koncertach ponieważ… W jego twórczości nie ma miejsca na jakieś zgniłe kompromisy. Kto zna: Your Entertainer, Bad Situation, Fooled Again, War Paint – wszystko było grane w Progresji – wie o czym mówię.
Dwie koncertowe godziny minęły nie wiadomo kiedy. Richie Kotzen? Na koncertach jest jeszcze lepszy niż na płytach. A płyt nagrał tyle i tak różnych, że każdy znajdzie coś dla siebie, jeśli jest otwarty na wartościową muzykę. Artysta zaczynał jako shredder, następnie przeszedł etap „gitara do wynajęcia”, by odnaleźć swoją własną muzyczną drogę. Nie zamyka się na żaden styl, choć czasem wstydzi płyty, która nagrał jako soundtracki do mangi.
Żeby nie było tak idealnie, przeżyłem też chwilę rozczarowania. Zbieram płyty i zazwyczaj na koncertach można kupić jakieś rarytasy. Czasy się zmieniają… Na stoisku Kotzena były wyłącznie koszulki i zdjęcia z autografami. Coraz częściej jest tak również na innych wydarzeniach, innych zespołów. O co chodzi? W czym problem? Przecież nawet longplaye notują wzrastający wzrost sprzedaży. Nie oczekuję, by jak za dawnych dobrych czasów sam Mike Varney wręczał mi DVD „za gratis” – skoro byłem dziennikarzem i chciało mi się jechać tak daleko, to zasłużyłem, tak powiedział – ale żeby nie można było żadnej ciekawej, premierowej CD kupić? Kiepsko.
Koncert jednak jako koncert udany i satysfakcjonujący. A sądząc po relacjach oraz gościu specjalnym – perkuściście Atma Atur, z którym muzyk nagrał swoją przełomową płytę Mother Head’s Family Reunion trochę żałuję, że nie pojechał na drugi – do Bochni.
Tekst: Dawid Brykalski
Zdjęcia: Małgorzata Wojna
Strona internetowa artysty: richiekotzen.com