55. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu przeszedł do historii. Jak zwykle diametralnie podzielił widzów i słuchaczy, tak więc nie brakuje takich, którzy twierdzą, że wiadomość o jego zakończeniu jest najlepszą z możliwych. Z drugiej strony publiczność wie swoje i tłumnie zajmuje miejsca w amfiteatrze na wszystkich koncertach, przyjmując z nadzwyczajną łagodnością nawet ewidentne faule artystyczne płynące z estrady. Według mnie wszystko zależy od tego, w jaki sposób festiwal potraktować. Jeśli mają to być trzy rozrywkowe, muzyczne wieczory, to wszystko jest w porządku. Jeśli jednak wziąć pod uwagę kryteria artystyczne, sprawa się wyraźnie komplikuje.
Festiwal przestał być najważniejszym wydarzeniem artystyczno-towarzyskim w naszym show-biznesie, wyjątkowym, corocznym spotkaniem wykonawców i widzów. Owszem, do rangi newsa dnia nadal urasta informacja o publicznym spoliczkowaniu przez gwiazdę kogoś na zapleczu amfiteatru, albo że ktoś ze znanych, mocno szarpany przez jakąś niewidzialną siłę, z uporem maniaka przemierzał, momentami na czworaka, opolski rynek. Dziś koncertów jest bez liku, stacje telewizyjne serwują nam dziesiątki programów każdego dnia, więc blask amfiteatru już nie oślepia. Można jednak popatrzeć na niego inaczej, bo te trzy dni dają jednak jakąś odpowiedź na ogólny „stan posiadania”, na dobrze rokujące nowe twarze, starych wyjadaczy, zdolnych kompozytorów i tekściarzy.
Powiedzmy sobie szczerze: trzy czwarte tego, co się słyszy w Opolu jest kiepskie, dotyczy to zarówno piosenek, jak i wykonawców. Jeżeli zorganizowany na stulecie ZaiKSu konkurs na piosenkę nie potrafi przynieść ani jednego potencjalnego przeboju, to nie jest dobrze. Przed wojną każdy kabaret czy rewia, musiała mieć swój własny przebój, bo inaczej by nie przetrwała. Cóż, czasy się zmieniły… Jednak i w tym roku słyszałem wiele bardzo dobrych aranżacji, przynajmniej kilkanaście niezłych piosenek, spore grono naprawdę zawodowych piosenkarzy i muzyków. Niezwykle sprawna była Orkiestra Festiwalowa pod dyrekcją Grzegorza Urbana, nie wymagająca komentarzy Polska Orkiestra Radiowa, a także wspomagający wokalnie wszystkich Opole Gospel Choir pod dyrekcją Jacka Mełnickiego. Czy to mało?
Co zostanie po tej edycji imprezy? Na pewno zapamiętana zostanie grupa czterech dziewczyn, Tulia. Ich pomysł na śpiewanie wszystkiego na wzór i podobieństwo naszej muzyki ludowej jest czymś nowym i zabawnym, na krótką metę z pewnością się sprawdzi. Warto zapamiętać dobrze rokujące Siostry Melosik, śpiewające czysto i porządnie. Trudno powiedzieć, czy nowy pomysł Piotra Rubika na nowy zespół będzie jednorazową efemerydą, czy pozostanie na dłużej, ale pozostawił miłe wrażenie.
Powszechny zawód sprawił jeden z utytułowanych weteranów naszej estrady. W ramach jubileuszu zaśpiewał trzy swoje wielkie przeboje z playbacku. Wyszło niezręcznie, momentami słychać było dwóch wokalistów, jednego nagranego, drugiego śpiewającego na żywo, jakby jakieś siły nieczyste sprzysięgły się przeciwko artyście. Za to Alicja Majewska była w znakomitej formie i udowodniła, że czas niekoniecznie musi być wrogiem naprawdę dobrych piosenkarzy.
Najlepszy koncert wieńczył całość tegorocznego przedsięwzięcia. „Piosenka ci nie da zapomnieć”, wspominkowy koncert trzydziestu piosenek napisanych w stuleciu niepodległości, okazał się tym, dla którego warto było Opole obejrzeć. Założeniem, jakie się świetnie sprawdziło, było przedstawienie doskonale znanych utworów w nowych aranżacjach. Ktoś mocno przywiązany do oryginalnych wersji, mógł z tego powodu odczuwać głęboki niedosyt i nie zgadzać się z interpretacjami młodych, ale jeśli te stare perełki mają nadal funkcjonować, innego wyjścia nie ma. Podobała mi się Natalia Szroeder („Nic nie może przecież wiecznie trwać”), Kasia Cerekwicka („Pamiętasz była jesień”), Krzysztof Zalewski z Siostrami Przybysz („Dziwny jest ten świat”), Sławek Uniatowski („Lubię wracać”), Edyta Górniak („Co mi Panie dasz”), Natalia Sikora („Zegarmistrz światła”), Małgorzata Ostrowska i Daria Zawiałow („Biała flaga”) oraz Ryszard Rynkowski („C’est la vie-Paryż z pocztówki”). Powiem więcej, ten koncert zrównoważył mi wszystkie godziny bohaterskiego oczekiwania w innych na coś wyjątkowego!
Co będzie za rok? Trudno powiedzieć, ale pewnie do ostatniej chwili będę na „nie”, a potem ciekawość wygna mnie kolejny raz do zaznajomienia się z kolejnym festiwalem, bo a nuż będzie coś ciekawego, a ja to przegapię?
Tekst: Marcin Andrzejewski