Troy Michael Andrews ukrywający się pod pseudonimem Trombone Shorty był jedną z gwiazd sześćdziesiątej drugiej edycji Krakowskich Zaduszek Jazzowych. Muzyk w towarzystwie swojego zespołu Orleans Avenue pojawił się na scenie centrum kongresowego 8 listopada 2017 roku, koncert był jednocześnie częścią cykli „Jazzowe Zaduszki Plus” i „Jazz ICE”, a producentem imprezy była Cracovia Music Agency.
Oj się działo. Od pierwszych nut. Kiedy tylko muzycy zapowiedziani przez Aleksandrę Marzec i Witolda Wnuka pojawili się na scenie i uderzyli pierwszy akord było wiadomo, że ten koncert to będzie coś specjalnego. Po interludium wykonanym przez kolorowy zespół na scenę wkroczył szef kapeli – Trombone Shorty, pozdrawiając wbitą w krzesła (nie na długo jak się potem okazało) widownię puzonem i się zaczęło.
Kapitalne brzmienie, ustawione na dość wysokim poziomie głośności, potężna dawka pozytywnej energii, żywiołowość, radość… Długo można by mnożyć przymiotniki i epitety próbując opisać to co się tam działo, ale i tak się nie da. Tych facetów po prostu trzeba usłyszeć i zobaczyć na żywo, bo nawet dostępne w Internecie nagrania z ich koncertów to ledwie przedsmak tego, jak to „wchodzi” na żywo. W muzyce pełen eklektyzm. Oczywiście Nowy Orlean zobowiązuje, i dęciaki nadawały ton i sens potężnemu brzmieniu tej orkiestry, ale panowie umiejętnie łączą swoją tradycję z nowoczesnością i wychodzi z tego taka energetyczna bomba, że gdyby przelać to do puszek i sprzedawać w spożywczakach, konkurencyjni producenci napojów wspomagających mieliby pozamiatane. Trombone Shorty przede wszystkim czarował puzonem, ale sięgnął też po trąbkę, a przede wszystkim dowodził całemu show, śpiewał i wciągał ludzkość do wspólnej zabawy. Panowie dzielnie mu sekundowali – w sekcji dętej dwa saksofony (brzmienie barytonu zapewne powodowało delikatne wstrząsy sejsmologiczne w tej części Krakowa), dwóch gitarzystów i kapitalna sekcja rytmiczna, dzięki której wspomniana wcześniej „wbita w krzesła publika” szybciutko zaczęła potupywać nóżkami do taktu, i coraz odważniej wstawać z krzeseł, aby z rozwojem sytuacji oddawać się coraz odważniejszym pląsom. Bębniarz Joey Pleebs z niegasnącym uśmiechem na twarzy grał równie punktualnie, co widowiskowo. Towarzyszący mu malowniczy basista Mike Ballard dzielnie mu sekundował, grając na pięciostrunowym preclu. Można śmiało zaryzykować twierdzenie, że takiej dyskoteki krakowskie ICE jeszcze nie widziało. Apogeum było oczywiście wtedy, gdy Trombone Shorty z kolegą saksofonistą zeskoczyli ze sceny i dosiadali się do ludzi grając wśród publiczności i oczywiście na bis, kiedy ludzie odważniej zeszli z trybun i zapełnili proscenium.
Fenomenalne współbrzmienia dęciaków, głośne, wręcz punkowe momentami gitary, kapitalna zabawa na scenie i nie tylko, dowcip, humor, luz, maestria wykonawcza w popisach solowych i instrumentalnych dialogach i „pojedynkach”. Próby opisania tego, co się tam działo, są z góry skazane na porażkę, mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą mi ten absolutny brak krytycyzmu i hurraoptymizm, który nie przemija mi, choć od tego koncertu już parę chwil minęło. Mam nadzieję, że zdjęcia oddadzą przynajmniej część tej radości, której uczestnikami byli wszyscy obecni na tym wydarzeniu. Zresztą poleciłbym tą wesołą orkiestrę organizatorom letnich plenerowych festiwali. Jak sobie wyobrażę, jak ta ekipa rozbujałaby Woodstock czy oświęcimski Life Festival… Marzenie.
„I to są zaduszki????” z szerokim uśmiechem skonstatował jeden z kolegów fotografów tuz po zakończonym koncercie. Rzeczywiście można by się spodziewać raczej zadumy i poetyckiej formy podczas imprezy organizowanej w tym czasie, i krakowskie Zaduszki taki wymiar miały także. Podczas większości koncertów wspominano muzyków, którzy przenieśli się już do największej Jazzowej orkiestry Świata, a subtelność i delikatne emocje były choćby podczas cudownego recitalu Adama Bałdycha i Helge Liena. Ale co roku pojawia się w programie tej imprezy wydarzenie, które przypomina, że wbrew obiegowym opiniom Wszystkich Świętych to dzień radosny. Rok wcześniej w tej samej sali pląsaliśmy przy dźwiękach znakomitej Candy Dulfer i jej świetnego zespołu. Nie wiem, kogo Cracovia Music Agency „trzyma w zanadrzu” na następne edycje imprezy, i kogo uda się zaprosić za rok do Krakowa, ale mam wrażenie graniczące z pewnością, że trudno będzie „przebić” to, co wydarzyło się w tym roku podczas koncertu Trombone Shorty’ego i jego Orleans Avenue. Ale trzymamy kciuki – na pewno publiczność tego najstarszego w świecie istniejącego cyklicznego święta jazzu z wdzięcznością da się zaskoczyć kolejnymi świetnymi wydarzeniami.
Tekst: Sobiesław Pawlikowski
Zdjęcia: Ada i Sobiesław Pawlikowscy