W jaskini było jeszcze ciemno. Jednak pierwsze promienie Słońca próbowały już się wedrzeć do jej wnętrza. Muzoł leniwie otworzył jedno oko (lewe) i ziewnął szeroko. Spojrzał półprzytomnie i trzasną się mocno pięścią w gęsto owłosioną pierś. Reszta plemienia nadal spała. Rozlegało się wokół głośne chrapanie i senne, acz niespokojne, pochrząkiwanie. Muzoł poderwał się raptownie, odchylił głowę do tyłu i ryknął fortissimo. To zadziałało skutecznie. Odpowiedzią na ten akustyczny atak był już tylko tumult i bełkotliwe mamrotanie rozbudzonych gwałtownie ziomków. Ten gwar niezwykle mile łechtał jego uszy.
Muzoł jeszcze nie wiedział, bo skąd, a nawet nie czuł, bo jak, że te wszystkie zjawiska akustyczne, które sam sprowokował, mogły być muzyką. A skoro tak dla niego było, to i w rzeczywistości muzyka tam nie zaistniała.
Po rannych ablucjach mężczyźni ruszyli na łowy, a kobiety zajęły się krzątaniem. A to przygotowywały posiłki dla swoich panów, a to dla dzieci, a to plotkowały.
Dni, tygodnie i miesiące mijały w szczęśliwym bytowaniu. Tych radości nie mąciły nawet wojny z sąsiadami, Żadne bowiem walki o plony, o nałożnice, o tereny, a nawet po prostu o zabicie nudy, nie naruszały ustalonego tego, w gruncie rzeczy rajskiego ładu. Muzoł przewodził roztropnie. Gdy trzeba było kogoś walnąć, to walnął, gdy trzeba było kogoś poczochrać, to poczochrał, ale gdy trzeba było kogoś pogłaskać, to nie pogłaskał. Był bardzo mądry i polityczno-socjologicznie uświadomiony.
Przyszła jednak przysłowiowa kryska na Matyska. Któregoś poranka, gdy zwyczajowo potężnie wrzasnął, wywołał nie tylko rwetes wśród najbliższych, ale też zainicjował w sobie jakieś uczucia, które go zaniepokoiły. Otóż zwyczajowy rozgardiasz, jaki tradycyjnie dostarczał mu satysfakcji o cechach niemal sadystycznych, tym razem wzbudził w nim nieznane dotąd, inne rezonanse. Odrzucił je natychmiast jako niebezpieczne – babskie, jak natychmiast skonstatował – wrażenia i w odpowiedzi zdzielił ze złością swoją, przechodzącą z pradziada na dziada, maczugą najbliższy głaz. Niestety, zamiast uspokojenia duszy, drewno zabytkowego rękodzieła rozpadając się z piskiem, jeszcze mocniej nadwyrężyło jego, twarde dotąd jak stal, muzołowe wnętrze. Ale najbardziej niezrozumiała reakcja zadziałała się w najintymniejszej świadomości jego jestestwa. Otóż, oczywista dla niego, a zrozumiała w tym kontekście dla nas złość, przeistoczyła się w nim nagle w niezrozumiałą dla nas, a oczywistą dla niego (chociaż niegodną wojownika) sentymentalność. Muzoł zapłakał. Rzucił się ze wstydu przed siebie i tak długo szusował, dopóki nie padł jak betka. Leżał nieruchomo przez cały dzień i dopiero, jak się uspokoił, wrócił do domowego ogniska. Wstyd jednak trawił jego trzewia. Postanowił temu zaradzić. Nie spał w nocy i dumał intensywnie pomagając sobie pięścią wielką jak bochen chleba usytuowaną na pochylonym utrapieniem czole. I patrzcie, wymyślił. Rankiem, kiedy zawył jak zwykle ordynarnie, ale jeszcze głośniej niż trzy f, przemówił do spędzonych na apel rodaków tymi nibysłowy:
Od teraz nakazuję wszystkim, pod karą wiecznego łaskotania, wzruszanie się wszystkim, co słyszą, jeśli tylko ja się tym słyszeniem wzruszam. Odgłosy te nazywać będziemy „muzołami” na moją cześć.
Tu zamyślił się niespodzianie i po długiej pauzie, koniecznej dla mozolnej i znojnej pracy jego komórek mózgowych, dodał:
Po głębokim namyśle zmieniam „muzoły” na „muzykę”, bo tak mi się podoba, a co by nie powiedzieć, nadal wyraża chwałę mego imienia. (Jak wiemy, termin muzyka przetrwał do naszych czasów bez żadnych uszczerbków, w odróżnieniu od samej muzyki, która ucierpiała nie raz w swojej historii i cierpi coraz intensywniej w ostatnim okresie; ale nie dajmy się wciągnąć teraz w dywagacje na ten temat, bo to jest zupełnie inna bajka).
Przeminęło kilka pokoleń. Homo erectus nauczył się sensowniej pohukiwać. Odkrył dźwięki, początkowo jeden, potem dwa, trzy, cztery, w końcu doszedł do pięciu. Jakiś znaczący wówczas myśliciel nazwał je pentatoniką. I chociaż nie było wtedy temperacji wysokości dźwięków, mędrzec ów błyskotliwie zauważył, iż pentatonika ta jest w gruncie rzeczy bezpółtonowa. Nie zdołał jednak poskromić w sobie pychy wynoszenia się nad resztą i nazwał ją stąd tyleż wyniośle, co nie po polsku, anhemitoniczną. Spostrzegł też szybko, że wielu jego współplemieńców fałszuje muzykując. Żeby im nie było przykro z tego powodu (tu okazał się szlachetnym) nazwał ich pentatoniki z półtonem lub z półtonami, czyli zgodnie ze swoją nomenklaturą, pentatonikami anhemitonicznymi.
Czas pędził do przodu nieustannie. Kolejne generacje (już homo sapiens) zajęły się, a było to ze wszech miar roztropne, kwestią rytmu. Liczyli mozolnie, ale i uparcie, na palcach rąk i nóg wszystko, co z pulsacją ich muzyki się działo. I wyszło im, że, o dziwo, pohukują i pomrukują, a nawet już zaśpiewują w podzielnościach trójkowych. Było to odkrycie na miarę epoki.
Pentatoniki i rytmy trójdzielne okazały się być ich drugą naturą (ale pierwszą muzyczną). Posiadali już także narzędzia do wykonywania muzyki. Łuki, wysuszone łupiny, czaszki i kości zwierząt, paciorki nanizane na cokolwiek, a nawet własne klaty piersiowe (patrz dzisiaj na Bobby’ego McFerrina). Powstały również pierwsze boys-bandy (kobietom nie wolno jeszcze było muzykować; miały rodzić, wychowywać dzieci i gotować). Ich członkowie ryczeli, rżeli i pohukiwali bębniąc równocześnie we wszystko co popadnie. Kobiety mdlały. I w ten oto sposób narodziły się pierwsze koncerty.
Na podstawie przytoczonych wyżej faktów można sformułować szereg istotnych wniosków odnośnie powstania i rozwoju muzyki w czasach bardzo dawnych. Czynimy to w celu uzupełnienia pewnych luk w historii tak ważnej w twórczości ludzkiej dziedziny wiedzy. I tak:
a) odkrywcą i pierwszym twórcą muzyki był Muzoł
b) muzykę komponowano z kilku dźwięków (apogeum wynosiło pięć)
c) nibymelodie kształtowano w rytmach trójdzielnych
d) nikt nie wynalazł jeszcze temperacji stroju muzycznego
e) instrumentarium było powszechnie dostępne
f) boysbandy i koncerty istniały od zarania wieków
g) kobietom zawsze czegoś zabraniano
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 1/2014 miesięcznika Muzyk.