Okazuje się, że w naszym do cna komercyjnym świecie są jeszcze twórcy, którzy potrafią chodzić wyłącznie własnymi drogami, z dala od obowiązujących trendów, przynajmniej teoretycznie gwarantujących sukces i pieniądze. Do takich zdecydowanie zaliczam grupę Tool. Niedawno, po trzynastu latach posuchy, nagrali nowy album. Pochodzą z Los Angeles, zaczęli swą działalność w 1990 roku, tegoroczny album jest zaledwie piątym krążkiem w ich dorobku! Tak mała aktywność studyjna może się wydawać kompletnie niezrozumiała, ale członkowie Tool twierdzą przy każdej okazji, że nowy krążek tylko wówczas ma sens, gdy mają rzeczywiście coś nowego do powiedzenia. Sami nazywają siebie uparciuchami i skrajnymi indywidualistami, wobec czego znalezienie wspólnego kompromisu artystycznego zajmuje im sporo czasu. Mimo takiego podejścia zdążyli zaskarbić sobie sympatię naprawdę wielu fanów i trzy razy zdobyć nagrodę Grammy, a materialnym dowodem ich sukcesu może być informacja, że tylko w USA sprzedali ponad 12 milionów krążków. Tegoroczny album zawiera w wersji podstawowej raptem siedem utworów, choć łączny czas nagrań wynosi niemal 80 minut. Z tego wynika, że nic nie słyszeli o stacjach radiowych, bo ich kompozycje trwają ponad 10 minut, czyli są nie do zagrania na antenie, a tylko jedyny utwór instrumentalny na krążku, „Chocolate Chip Trip”, z niezwykle sugestywną wstawką perkusyjną, mieści się w pięciu. Tool działa rzeczywiście w kolektywie, bo co prawda wszystkie teksty pisze wokalista, Maynard James Keenan, jednak pod muzyką podpisują się wszyscy, czyli obok już wspomnianego, także gitarzysta Adam Jones, grający na perkusji i syntezatorach Danny Carey oraz basista Justin Chancellor. Nie skorzystali z pomocy innych muzyków przy nagraniach, co jakoś nie przeszkodziło im w stworzeniu mocnych, gęstych aranżacji, sprawiających wrażenie uczestniczenia w ich sesji wielu instrumentalistów. Nie jestem pewny, czy całość utrzymana jest w duchu alternatywnego metalu i progresywnego rocka, jak twierdzą krytycy, za to słychać natychmiast, że zespół nie boi się grać po swojemu. Potrafią dać czadu w „7empest”, by przejść w „Invinvible” w mocno pulsujący rytm, serwują również etniczne smaczki („Pneuma”). Jest stopniowanie muzycznego napięcia, są emocje i to, co sobie wyjątkowo cenię, czyli precyzja w realizacji założeń artystycznych. Keenan jest ciągle w dobrej formie głosowej, trudno też mieć jakiekolwiek zastrzeżenia w stosunku do muzyków. Wychodzi na to, że znów przybędzie im fanów i życzliwych krytyków, choć z całą pewnością nie jest to krążek dla wszystkich i przed kupnem radzę o choćby pobieżne „rozpoznanie”. Jeszcze jedno: ilość drogich dodatków jakie można kupić wraz z krążkiem naprawdę zadziwia!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa zespołu: toolband.com
Recenzja ukazała się w numerze 11/2019 miesięcznika Muzyk.