Pod pseudonimem MaJLo ukrywa się Maciej Milewski. Ale MaJLo to wokalista, instrumentalista i autor piosenek, a Maciej Milewski to producent. Dwoistość w naturze tego młodego artysty pojawia się nie tylko w tym miejscu. Z okazji premiery najnowszego albumu MaJLo „re_covery”, wydanego przez Agorę, rozmawialiśmy o płycie, podwójnej naturze artystycznej oraz dzisiejszych realiach rynku muzycznego.
Miałeś problem z nieśmiałością, kiedy po raz pierwszy wychodziłeś na scenę? Zaczynałeś wcześnie, w wieku sześciu lat.
MaJLo: Tak, zacząłem od skrzypiec. Chodziłem wtedy do szkoły muzycznej i grałem muzykę klasyczną. Miałem dość duży problem z nieśmiałością. Otwieranie się na ludzi to zresztą proces, który cały czas u mnie trwa. Staram się czerpać inspiracje z podobnych introwertycznych artystów. Jest na przykład Keaton Henson, wokalista, którego bardzo lubię. Sprawia on wrażenie chorobliwie skrępowanej osoby. Jego koncerty odbywają się bardzo rzadko, zazwyczaj w małych, kameralnych miejscach. Czytałem kilka wywiadów z nim, w których opowiadał, ile zajęło mu otwarcie się na scenę. To świadomy proces. Być może są ludzie, którzy złapali z tym kompletny luz i w ogóle nie odczuwają żadnego stresu. Ja sam walczyłem z tym długo. Pierwszy koncert był dla mnie bardzo trudny. Było to starcie z nowym wcieleniem frontmana. Jako instrumentaliście było mi łatwiej.
Instrumentalistom jest pod tym względem łatwiej?
MaJLo: Myślę, że tak. Sideman ma mniej odpowiedzialności. Nie neguję roli instrumentalistów – sam od tego wychodziłem. Nie uważam, żeby to była prosta sprawa. Ale wystarczy dobrze znać swój instrument i być przygotowanym do koncertu. Na pewnym etapie znajomości instrumentu, nie mogą się już zdarzyć pomyłki. Może zagrasz zły dźwięk lub zgubisz formę, ale jeśli jesteś profesjonalistą to tak wyjdziesz z sytuacji, że nikt tego nie zauważy. Wokalista ma na sobie zadanie nawiązywania kontaktu z publicznością, a dochodzi do tego świadomość, że wszyscy na niego patrzą. Nie ma progów w strunach głosowych, więc takie kwestie, jak to, jak się czujesz, czy jesteś zdrowy, czy boli cię gardło lub czy masz dobry odsłuch, mają wielkie znaczenie. A przecież potem oceniany jesteś ty, frontman, a nie twój gitarzysta.
Nie można się wtłoczyć w rolę frontmana? Zagrać jej? Devin Townsend twierdzi, że tak właśnie robi. Prywatnie jest bardzo nieśmiały, na scenie jest absolutnym mistrzem ceremonii.
MaJLo: To ciekawe. Energetyczny człowiek jeszcze jest w stanie wczuć się w rolę introwertyka, jest to kwestia odegrania roli. Ale w drugą stronę jest to chyba trudne – wymaga przełamania i właśnie przepracowania tej nieśmiałości. To kwestia osobowości, kompleksów i otwartości na ludzi. Ja poznałem już się w sytuacjach stresujących, gdzieś przed wyjściem na scenę. Polubiłem siebie w takich momentach na tyle, że umiem się w nich dobrze odnaleźć. Wiem, że nic złego mi nie grozi. Doświadczyłem, jak działa na mnie stres. Podczas swojej edukacji muzycznej grałem sporo egzaminów, a to wywołuje stres. Wiem, jak niektórzy reagują – paraliżuje ich, mają dziury w pamięci i potrafią wypaść przez to dużo gorzej. U mnie to działa inaczej. To przypływ endorfin, ekscytacja, oczywiście połączona z lekkim poczuciem lęku. Ale to mija w pierwszej minucie koncertu. Zaufałem sobie na tyle, że wiem, że przed wyjściem na scenę mogę powiedzieć sobie: „spoko, stres minie zaraz bo wyjściu na scenę”. Wiem, że to zaraz się skończy bo zawsze się kończy. Po prostu wiem, że sobie poradzę. To wynika z doświadczenia. Panowania nad stresem można się nauczyć. Chodziłem do szkoły muzycznej. Od szóstego roku życia co semestr miałem egzamin. Stres jest wpisany w życie ludzi, którzy zdecydowali się stać na scenie. Przyzwalają oni na szeroką opinię swojej twórczości.
Czy ta twoja nieśmiałość była częścią powodu, dla którego polubiłeś pracę w studio, a nie tylko występowanie na scenie i błyszczenie w świetle reflektorów i fleszy fotoreporterów?
MaJLo: Studio interesowało mnie od zawsze. Przede wszystkim podczas pracy w studio mogę stworzyć coś z niczego i mam pełny wpływ na walory brzmieniowe.
Ty masz taki tym bardziej, bo sam nagrywasz wszystkie partie instrumentalne.
MaJLo: Tak. Studio to moja oaza. Może i dobrze to rozszyfrowałeś, że siedząc w swoim zacisznym studio i grzebiąc w swojej muzyce jestem w swoim bezpiecznym świecie. To fascynujące. Poznając możliwości studia, poszerzamy swoje możliwości twórcze. Nigdy nie ciągnęło mnie aż tak do życia w trasie, grania pięciu koncertów w tygodniu i wracania do domu na dwie doby. Chociaż to też się zaczyna zmieniać. Czerpię coraz większą przyjemność z koncertów i staram się za każdym razem podchodzić do nich inaczej, by kreować emocje na bieżąco.
Wykształcenie muzyczne pomaga ci w pracy w studio czy w ogóle w pracy nad muzyką? Często spotykam się ze stwierdzeniem, że muzyków parających się muzyką rozrywkową takie wykształcenie ogranicza.
MaJLo: Wszystko jest kwestią tego, jak potrafisz korzystać ze swojej wiedzy. Ograniczenia może mieć zarówno ktoś, kto jest bardzo dobrze wykształcony, jak i osoba niewykształcona. Kompetencja czasami przygniata i nie pozwala odpuścić tych narzuconych, teoretycznych i technicznych aspektów by dać się ponieść emocjom. Ograniczenie może mieć również ktoś, kto podchodzi bardzo artystycznie do swoich działań, ale nie posiada warsztatu. Tu może pojawić się problem podczas realizacji swoich wizji, ponieważ nie wiadomo jakich narzędzi użyć. Ja uważam, że szkoła muzyczna nauczyła mnie wielu przydatnych rzeczy, z których korzystam do dziś. Trafiłem na dobrych pedagogów. Wybór nauczyciela to ważna sprawa. Wiele osób ma przez to złe wspomnienia i uważa, że szkoła zabija kreatywność. Szkoły tworzą nauczyciele, którzy powinni podchodzić do każdego ucznia indywidualnie i rozwijać w nim talent oraz uczyć kreatywnego myślenia. Staram się cały czas podchodzić do muzyki w sposób artystyczny, nie odrzucając wiedzy, którą nabyłem. Jest to efekt słuchania muzyki i konfrontowania tego, co słyszę i czuję, z tym, czego się aktualnie uczę.
Na czym polega to odrzucenie analitycznego myślenia na rzecz artystycznego podejścia? Sam często się łapię na tym, że na koncercie, zamiast cieszyć się muzyką i bawić, automatycznie zaczynam się zastanawiać dlaczego zespół gra to tak, a nie inaczej.
MaJLo: Analizowanie muzyki na koncertach nie jest dobre. Muzyka nie służy do tego, aby ją analizować jak matematyczny wzór. Ja aktualnie wolę iść na koncert garażowego zespołu, który ma wielką przyjemność z grania i robi to w szczery sposób niż na wirtuozerski show mistrza gitary, który potrafi zagrać milion dźwięków na minutę. Nie lubię wirtuozerii, nudzi mnie. Komponując nie zastanawiam się, że tutaj chciałbym wtrącić dominantę, bo taka jest zasada. Wiem, że stosuje się pewne rozwiązania, ale bardzo często takie reguły się łamie. Możesz je łamać jak chcesz jeśli taką masz akurat wizję. Grunt, żeby było to świadome i pod kontrolą. To tak jak z językiem obcym. Żeby rozmawiać w obcym języku musisz nauczyć się słów, gramatyki i tak dalej. Potem, tworząc wypowiedź, korzystasz z tego nieumyślnie i zastanawiasz się nad tym jakiego czasu użyć. Im więcej słów posiadasz, tym lepszą wypowiedź stworzysz, bliższą temu, co chcesz przekazać. Gdy znasz tylko podstawowe słowa to wypowiedź będzie chaotyczna i prostolinijna.
Ale możesz też mieć za dużo wiedzy i forma przerośnie treść.
MaJLo: Forma najczęściej przerasta treść gdy wiedzy jest mało, a dużo podtekstu. Wszędzie są skrajności. Najważniejsze we wszystkim jest znalezienie balansu. Dlatego nie mówię kategorycznie, że wiedza jest niezbędna, by tworzyć. Uważam, że pomaga, o ile potrafi się z niej korzystać.
Przy twoim najnowszym albumie „re_covery” chyba nie było ryzyka przesady i przerostu formy nad treścią, bo utwory są krótkie, mają praktycznie radiowy format.
MaJLo: Płyta trwa około 40 minut, a znalazło się na niej jedenaście utworów. Moje kompozycje są ogólnie proste i zwięzłe. Czytałem recenzje tej i innych moich płyt, wiem, że ludzie ten minimalizm dostrzegają. Mam wrażenie, że potrzebuję coraz mniej dźwięków, by wyrazić to, co chcę. Nie chcę, że potrafię zrobić coś skomplikowanego i trudnego. Płyta „re_covery” jest ukłonem w stronę klasyki, a ta kiedyś była prosta pod względem przekazu. Tę płytę dedykuję takiemu sposobowi pisania muzyki, jaki przeważał kiedyś, w latach 70-tych, 80-tych, 90-tych. Chodzi o głęboką treść, brak przesytu dźwiękowego i formalnego. Uwielbiam proste formy – zwrotka i refren są dla mnie tym, co może zbudować czterominutowy utwór i nie trzeba nic więcej. Wszystkie utwory na płycie zaczynały się od instrumentu – gitary lub pianina. Najpierw była melodia i harmonia. Te dwie rzeczy tworzyły nastrój. Wciąż wracam do starych nagrań moich ulubionych wykonawców. Ostatnio kupiłem kolejny winyl Jeffa Buckleya. Słucham go od 15 lat z takim samym zaciekawieniem. Harmonia i melodie są tam po to, by nieść treść. Płyta „re_covery” jest prosta. Ma być prosta, bo tę prostotę lubię.
Na płycie jest z jednej strony trochę elektroniki, bo jesteś producentem, trochę piosenek z gitarą. Skąd ta dwoistość?
MaJLo: Z inspiracji.
Ale powiedziałeś, że część utworów zaczyna się od pianina. To one stały się tymi bardziej elektronicznymi?
MaJLo: Nie, gitarę i pianino traktuję na równi. Te dwa akustyczne instrumenty tworzą piosenkowy klimat. Nie ma zasady na to, od którego instrumentu wychodzę z danym kawałkiem. Utwory na „re_covery” powstawały jako bardzo proste kawałki na gitarę lub pianino i wokal. Zrobiłem dziesięć kompozycji i miałem kilka miesięcy, żeby każdą z nich ograć jeszcze na jakiś elektroniczny sposób, próbując dodać jej czegoś nowego i świeżego. Jak zauważyłeś kilka z nich pozostały w wersji akustycznej. Każdy z nich oceniałem – czy potrzebuje czegoś więcej, czy nie. W przypadku trzech utworów stwierdziłem, że to wystarczy. Taka forma pracy przeważnie mi towarzyszy – wychodzę od instrumentu harmonicznego, piszę melodię, choć jeszcze nie tekst, tworzę określony nastrój piosenki, a potem w studio staram się to w producencki sposób opleść nowymi brzmieniami.
Czy jako producent pracujesz także z innymi wykonawcami?
MaJLo: Póki co zrobiłem trzy płyty, kilka singli… Mogło ci to umknąć, bo mocno pilnuję żeby nie pojawiała się tam nazwa MaJLo. Jako producent pracuję pod imieniem i nazwiskiem. Staram się to oddzielać. MaJLo to mój autorski projekt. Jako producent, tworzę płyty dla różnych, zdolnych osób, którzy potrzebują pomocy w kwestiach brzmieniowych i nie tylko. Teraz na przykład produkuję minialbum dla swojej przyjaciółki, która występuje pod pseudonimem DORA – to będzie fajna epka. Zrobiłem też kilka singli. Trochę tych rzeczy jest. Podchodzę do tego inaczej, niż do własnej muzyki. Nie chcę powiedzieć, że to praca wyłącznie zarobkowa, bo tak nie jest. Daje mi to mnóstwo satysfakcji. Zarobkowo traktowałem inne, muzyczne przedsięwzięcia, w których brałem udział.
Chałtura?
MaJLo: Chałtura zdarzała się w mojej instrumentalnej przeszłości. Jestem muzykiem, gram od dziecka i nigdy nie pracowałem w innym zawodzie. Możesz sobie więc wyobrazić, że grywałem na różnego rodzaju imprezach.
Zakorzeniasz się w branży muzycznej coraz bardziej, zarówno jako artysta, jak i producent. Jak ta branża cię przyjęła? Nie czułeś się zagrożony?
MaJLo: Po pierwszej płycie „Over the Woods” musiałem zmienić wydawcę i menadżera. Zostałem sam w bardzo istotnym momencie swojego artystycznego życia. Płyta „Over the Woods” została stworzona w stu procentach w moim domu na wpół amatorskim. Wydaliśmy ją własnym sumptem. Została fajnie przyjęta, w międzyczasie pojawił się jeszcze serial „Diagnoza”, który wykorzystał jeden z utworów w swojej czołówce. Potrzebowałem w tym wszystkim wsparcia, a byłem sam. Zacząłem rozglądać się za ludźmi, którzy pomogą mi pójść na przód. Sporo rzeczy się w tym czasie nauczyłem. Kiedy szukałem wytwórni dostałem dwie poważne propozycje, w tym jedną z dużej polskiej wytwórni. Prowadziłem z nimi negocjacje i zrozumiałem, jak ten świat jest stworzony. Wypytywałem moich kolegów z branży o odczucia związane z kontraktami i sprawami wydawniczymi. Rozmawiałem o zagrożeniach wynikających z nieuczciwego kontraktu. To one powodują, że wielu artystów w Polsce ma dziś związane ręce. Postanowiłem, że poszukam ludzi, dla których ważniejsza od biznesu jest muzyka, albo przynajmniej tak samo ważna. Negocjowałem z dwoma firmami, w międzyczasie szukając menadżera. Znalazłem firmę Art2, z którą obecnie współpracuję. Mają bardzo fajny katalog artystów i to, że się tam znalazłem, jest dla mnie zaszczytem. Poznałem ludzi, którzy są nie tylko menadżerami, ale także kumplami. Zastanawiałem się nad wydawcą, szukałem go przez sporo czasu. Poznałem wtedy trochę prawa autorskiego, bo nie chciałem wpaść w żadną pułapkę. Niewiedza może prowadzić do sytuacji, w której znajduje się wielu artystów w Polsce. Są uwiązani na przykład na pięć lat, promocja albumu jest słaba, nie zarabiają, są w ślepej uliczce. Mnie udało się to jakoś ogarnąć, jestem zadowolony z obecnego wydawnictwa. Jeśli zaś chodzi o tę mniej oficjalną, niewydawniczą stronę: nawet nie pamiętam kiedy zrobiłem ten krok, kiedy zacząłem pojawiać się na wspólnej scenie z nazwiskami, które tworzą tę alternatywę. Zaczęło się od malutkich koncertów. Propozycja ze strony Open’era pojawiła się szybko – było to dwa lata temu, chodziło o malutką scenę poza kampusem. Kolejnego roku na Open’erze grałem już na większej sali. Wchodziłem w ten świat pomalutku czerpiąc olbrzymią frajdę.
W swoim artystycznym CV mogłeś wpisać występ na Open’erze już po pierwszym razie – niezależnie od tego, czy zagrałeś dla 30 osób, czy dla 3000.
MaJLo: Zgadza się. Te pierwsze razy są ważne: pierwszy Open’er, pierwsze wywiad w radio, pierwszy koncert za granicą. To dla mnie kroki milowe, do których przygotowuję się mentalnie, bo to niesamowicie stresujące akcje. To decyzje, które muszę podejmować wpływają bezpośrednio na sukces. Kiedyś marzyłem o występie na Openerze i o tym, żeby radio puszczało moje piosenki. Wczoraj w samochodzie usłyszałem singiel z tej płyty w Trójce. Pomyślałem, że kiedyś wyszedłbym z samochodu i zaczął krzyczeć. A teraz dzieje się to bardziej naturalnie. To wynik rozwoju, na który lubię spoglądać z perspektywy czasu by motywować się jeszcze bardziej.
Czujesz się mainstreamowym artystą?
MaJLo: Nie czuję się mainstreamowy. Chociażby dlatego, że moje utwory nie są odtwarzane we wszystkich rozgłośniach radiowych.
Myślisz, że to kwestia muzyki, czy promocji?
MaJLo: Nie wiem. Na pewno wielu kwestii. Śpiewam po angielsku, a to nie jest łatwe w promocji. Moje utwory nie mają do końca radiowych form. Bynajmniej nie wszystkie.
Kiedy rozmawiałeś z wytwórniami nie padał argument o tym, że nie masz radiowego hitu?
MaJLo: Padał. Zawsze na początku prowadzenia jakichkolwiek negocjacji dbam o to, żeby wszyscy znali moje stanowisko. Chcę, żeby sytuacja była jasno określona. Nie lubię, jak ktoś mi się wtrąca w kwestie twórcze, co nie oznacza, że nie słucham porad i opinii. Ostatnie słowo jednak należy do mnie.
Czy w 2018 roku, w erze streamingu, to ma jakieś znaczenie dla sukcesu artysty? Na Spotify MaJLO ma w tym momencie ponad 160 tysięcy słuchaczy. To mnóstwo ludzi.
MaJLo: Mam dostęp do Spotify Artist, gdzie mogę sobie sprawdzać statystyki. Polska jest szesnastym krajem jeśli chodzi o słuchalność płyty. Jest więc trochę ludzi za granicą, którzy słuchają tej muzyki. To jest bardzo miłe i motywujące.
Dostrzegasz dla polskich wykonawców szansę na jakąś ekspansję na zachód? W muzyce rozrywkowej, mainstreamowej, to się nie dzieje.
MaJLo: Z dużej wytwórni dowiedziałem się, że polskich artystów na zachodzie wcale nie chcą. Zastanawiałem się, dlaczego. Wydaje mi się, że staramy się odzwierciedlić modele zagranicznych artystów. Czasem wychodzi to w nieudolny sposób. Po co więc im artysta z Polski, który został stworzony na wzór odnoszącej sukcesy, zagranicznej gwiazdy skoro pierwowzór mają u siebie. U nas muzyka rozrywkowa ma stosunkowo krótką historię, być może to kwestia czasu. Zachód pęka w szwach jeśli chodzi o różnorodność muzyki i jej jakość. Być może gdybyśmy nie sugerowali się aż tak bardzo zagranicznymi modelami artystów i zaproponowali coś swojego to dali by nam szansę. No ale to jest też biznes, który często wychodzi na pierwszy plan. Zdaję sobie sprawę, że być może byłoby mi prościej, gdybym choć troszkę z tego schematu skorzystał. Wiesz, ja też idę na kompromisy. To nie jest tak, że mam wszystko gdzieś, nie interesuje mnie większa ilość słuchaczy. Utwór „Oddychaj” z tej płyty jest trochę takim kompromisem. Mówiono mi, że może powinienem spróbować śpiewać po polsku. Ja tego kompletnie nie czułem, ale postanowiłem, że spróbuję. Uznałem, że jak nie wyjdzie, to nagram całą płytę po angielsku, jak wcześniej. Polski tekst przyszedł mi bardzo szybko i jestem bardzo zadowolony z tego utworu, więc jest on na płycie. Staram się, żeby wszystko wychodziło w naturalny sposób. Mam czasami ochotę na zrobienie czegoś bardziej eksperymentalnego i awangardowego, ale wiem, że to nie jest dobry moment. Na takie akcje jeszcze przyjdzie czas.
Czy kiedy pracujesz nad swoją muzyką, masz założone jakieś ramy? Czy dochodzi do sytuacji, w których musisz jakieś pomysły odrzucać, bo nie pasują do tego, czego mogliby oczekiwać twoi słuchacze?
MaJLo: „re_covery” nie miało żadnych ram, nie wyrzucałem żadnego utworu. Wcześniej było tak, że odrzuciłem jakiś pomysł, bo nie pasował do reszty utworów z płyty. Nowy album jest tak naprawdę bardzo różnorodny. Każdy kawałek jest trochę z innej parafii, dlatego na końcu zrobiłem trochę brzmieniowo-producenckich sztuczek, żeby zachować jakąś spójność. Nie hamowałem się więc przed różnymi pomysłami, ale w mojej szufladzie, śmietniczku, jest trochę utworów, które stworzyłem jakiś czas temu. Może kiedyś ukażą się w innej wersji?
Jeśli przy następnym albumie też nie będziesz miał żadnych wyznaczonych granic, mogą się na nim pojawić radiowe hity.
MaJLo: W sumie tak. Jeśli tak mnie poniesie wyobraźnia to oczywiście.
Wtedy okaże się, że nieświadomie wszedłeś w ten schemat, o którym mówiłeś.
MaJLo: Jeżeli wyszłoby to naturalnie, a radio polubiłoby jakąś piosenkę, która wyszła ode mnie w sposób szczery, to wszystko byłoby pod kontrolą. Jestem daleko od myślenia o tym, że spróbuję stworzyć radiowy hit. Ale jeśli to, co miałbym w głowie, spodobałoby się szerszej publiczności, tzw. masy to czemu nie.
Rozmawiał: Jakub Milszewski
Zdjęcia: Małgorzata Popinigis
Wywiad ukazał się w numerze 12/2018 miesięcznika Muzyk.
Strona internetowa artysty: www.facebook.com/MaJLomusic/