Cykl Era Jazzu od lat pokazuje z powodzeniem różne oblicza muzyki jazzowej, prezentując ją zarówno za sprawą powszechnie znanych artystów, którzy nie raz bywali już w naszym kraju, jak również poprzez wykonawców, którzy nie mieli jeszcze okazji wystąpić w Polsce, przybliżając ich przy okazji rodzimej publiczności. Taka właśnie artystka pojawiła się w Poznaniu w niedzielę 6 listopada prezentując program zatytułowany „Velvet Soul & Blue Jazz”. Indra Rios-Moore – bo o niej tu mowa – to amerykańska wokalistka, która z równą lekkością wykonuje jazzowe standardy co specjalnie zaaranżowane klasyki wywodzące się z innych stylów.
Indra Rios-Moore pochodzi z jednej z dzielnic Nowego Jorku, gdzie – jak sama opowiadała – bezpieczniej było siedzieć w domu niż wychodzić na ulicę. Czas ten spędzała słuchając kolekcji płyt swojej mamy, dzięki której odkryła gwiazdy jazzu, soulu i rocka oraz ich twórczość. Choć nie wspomniała o nim podczas koncertu, wpływ na jej późniejsze decyzje miał też zapewne ojciec – basista jazzowy grający w zespołach takich tuzów jak Archie Shepp, Elvin Jones czy Sonny Rollins. Jako 13-latka Indra otrzymała stypendium Mannes College of Music, które pozwoliło jej poznać podstawy muzyki oraz szkolić swój głos. Jako nastolatka uczestniczyła również w obozach organizowanych przez Village Harmony. Kilkanaście lat temu, pracując jako kelnerka na Brooklynie poznała duńskiego saksofonistę jazzowego Benjamina Traerupa, którego żoną została po roku znajomości. Razem z nim przeniosła się do Danii, gdzie mieszkają do dzisiaj. Właśnie z Europie kariera Indry nabrała rozmachu, bo dopiero na Starym Kontynencie zadebiutowała fonograficznie albumem zatytułowanym po prostu… „Indra” (2006). Po nim pojawiły się kolejne płyty – „In Between” (2012), „Heartland” (2015), „Carry My Heart” (2018) oraz tegoroczna „Freedom Road”, która miała premierę w marcu br. Płyty Indry Rios-Moore zawierają zarówno interpretacje standardów jazzowych oraz innych popularnych utworów z różnych dekad XX wieku, jak również piosenki reprezentujące takie gatunki jak soul czy gospel, a nawet utwory o rockowym rodowodzie. Do tego dochodzą jeszcze autorskie piosenki wokalistki.
Taki też właśnie repertuar usłyszeliśmy podczas poznańskiego, niemal dwugodzinnego koncertu Indry. W programie koncertu znalazły się w większości utwory nagrane przez nią na potrzeby poszczególnych płyt. Najstarszy z nich powstał jeszcze w XIX wieku, a najnowsze to piosenki już z wieku XXI. W Poznaniu usłyszeliśmy m.in. „Walkin’ My Baby Back Home” z 1930 roku, którą w przeszłości wykonywali m.in. Nat King Cole, Bing Crosby, Ella Fitzgerald czy James Taylor, a także jeszcze starszy utwór „Death’s Black Train is Coming”, który w oryginale był pieśnią gospel śpiewaną żarliwie przez pastora. Indra Rios-Moore zaśpiewała także „Keep on the Sunny Side” z 1899 roku, „Walk on the Wild Side” wykonywany niegdyś m.in. przez Marvina Gaye’a (nie mylić z utworem Lou Reeda) czy „Like Someone in Love”.
Wokalistka wykonała również tytułowy utwór ze swojej najnowszej płyty, czyli „Freedom Road”. W pierwotnej wersji piosenka ta – skomponowana przez Josha White’a do wiersza Langstona Hughesa – miała zachęcać Afroamerykanów do zaciągnięcia się do wojska podczas II wojny światowej. Indra zmieniła nieco tekst utworu, który w jej wersji ma zachęcać ich do czynnego udziału w wyborach, a najbliższe w Stanach Zjednoczonych odbędą się już w tym tygodniu… Do polityki, wyborów i tego że po złych czasach nadejdą lepsze dni artystka nawiązała także zapowiadając piosenkę „I Can See Clearly Now”, dedykując ją także Polakom.
Podczas poznańskiego koncertu Indry usłyszeliśmy ponadto utwór napisany przez artystkę dla swojego syna, piosenkę skomponowaną przez Thomasa Bartletta z irlandzkiej grupy The Gloaming, a także słynny utwór Henry’ego Manciniego z tekstem Johnny’ego Mercera, czyli „Moon River”. Zaskoczenie, a być może nawet konsternację wywołać mogła u części publiczności interpretacja utworu „Money” z repertuaru zespołu Pink Floyd, który w tej jazzowej wersji sporo różnił się od oryginału… Główną część koncertu Indra zakończyła swoją wersją piosenki „Heroes” Davida Bowie. Bis był tylko jeden, ale nie byle jaki, bo na pożegnanie wybrzmiało „What A Wonderful World” Louisa Armstronga.
W poznańskiej Auli UAM amerykańska wokalistka wystąpiła z wyjątkowo międzynarodowym składem. Poza mężem, czyli Duńczykiem Benjaminem Traerupem – grającym na saksofonie i klarnecie, na scenie towarzyszyli jej dwaj muzycy z Hiszpanii, a dokładniej z Katalonii – Jordi Mestres (kontrabas) i Andreu Pitarch (perkusja). Chociaż oczywiście najlepszy kontakt na scenie mieli ze sobą małżonkowie, to także w przypadku dwóch pozostałych instrumentalistów widać było muzyczną nić porozumienia dzięki czemu wszystko współbrzmiało tak, jakby grali ze sobą od wielu lat. Każdy z muzyków obecnych na scenie miał też okazję do indywidualnego zaprezentowania swego kunsztu, a dotyczy to nie tylko trzech instrumentalistów, ale również wokalistki. Niezależnie od rodowodu danego utworu, pierwotnego gatunku czy charakteru, Indra Rios-Moore potrafiła w swej interpretacji przekazać odpowiednią paletę emocji. Swoim głosem i wypracowanym stylem oraz sceniczną charyzmą, umiejętnie wydobywała z każdej z piosenek to, co w nich najważniejsze – zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej. Nic zatem dziwnego, że kolejne wykonywane utwory spotykały się z entuzjastyczną reakcją publiczności.
Niezależnie od tego czy w ramach cyklu Era Jazzu występują gwiazdy znane nie tylko zapalonym miłośnikom jazzu czy też artyści mniej znani, którzy dotąd nie pojawiali się w naszym kraju, sale w których odbywają się koncerty są szczelnie wypełnione przez nie tylko poznańskich melomanów. W tę niedzielę nie było inaczej – publiczność stawiła się licznie, wypełniając w całości uniwersytecką aulę. Część z nich zapewne zdążyła zapoznać się wcześniej z twórczością Indry, a inni postanowili dać się zaskoczyć. Niezależnie od podejścia, zapewne nikt ze słuchaczy obecnych na tym koncercie nie wyszedł z niego zawiedziony – chyba że niewielką liczbą płyt, które wokalistka przywiozła ze sobą, po które po koncercie ustawiła się długa kolejka…
Był to bez wątpienia kolejny piękny wieczór z jazzem i należy w tym miejscu pogratulować organizatorom, że postanowili zaprezentować polskiej publiczności właśnie tę artystkę. Sama Indra kilkakrotnie wspominała że zamierza wrócić do Polski, zatem – jeśli tylko znajdą Państwo w przyszłości zapowiedź jej koncertu lub koncertów – proszę bez wahania ruszyć po bilety, bo naprawdę warto…
Poniżej prezentujemy galerię zdjęć z koncertu:
Tekst i zdjęcia: Grzegorz Bartczak
Strona internetowa artystki: www.indrariosmoore.com