W zeszłym miesiącu zwracaliśmy uwagę na to jak dbać o poprawne stosunki pomiędzy muzykami a realizatorami w studiu nagrań. Swoisty savoir-vivre dotyczy także sytuacji koncertowych, których w karierze artysty jest z reguły znacznie więcej niż nagraniowych, dlatego tym razem przyjrzyjmy się jak sytuacja wygląda – oraz jak powinna wyglądać – od strony realizacji nagłośnień na żywo.
Obiegowe dowcipy o zarozumiałych i opryskliwych dźwiękowcach, a z drugiej strony – nieprofesjonalnych bądź pozujących na gwiazdy muzykach mają tyle wspólnego z prawdą co narodowe stereotypy dotyczące „uporządkowanych Niemców” czy „leniwych Greków”; nie można całej, ogromnej grupie ludzi przypisywać tych samych cech… ale skądś jednak te stereotypy się biorą i w każdym z tych przypadków można od czasu do czasu napotkać ich potwierdzenie.
Bywa, że muzycy odnoszą się bez szacunku i nie szczędzą krytycznych uwag ekipie technicznej, a winą za słabo zagrany koncert obarczają szeroko pojęte „nagłośnienie”. Nie bez winy pozostają też realizatorzy, jeśli zdawkową komunikacją lub wszechwiedzącym tonem dodatkowo stresują wykonawców, uniemożliwiając nawiązanie sprawnego porozumienia, a nie najlepsze brzmienie koncertu zrzucają na karb niskiego poziomu wykonawczego muzyków.
Prawda jak zwykle leży gdzieś pośrodku, dlatego wyjdźmy poza zaklęty krąg wzajemnych złośliwości i oskarżeń, porzućmy uprzedzenia względem innych, a zamiast tego spróbujmy dostrzec własne przywary i postarajmy się je w miarę możliwości wyeliminować lub choćby zminimalizować. W uświadomieniu sobie własnych błędów nic tak nie pomaga, jak opinia z zewnątrz, dlatego by ocieplić wzajemne relacje muzyków i ekipy nagłośnieniowej, najpierw na chłodno przyjrzyjmy się, jak wygląda sytuacja z obu stron.
O najczęstsze przyczyny nieporozumień pomiędzy występującymi artystami a realizatorem i technikami, a także o prawdziwe potrzeby obu tych obozów względem siebie (gdzie tak naprawdę wszyscy razem stanowią jedną drużynę), których zaspokojenie sprzyja udanej współpracy, spytaliśmy u samego źródła. Spostrzeżenia, uwagi, porady i opinie specjalistów z branży koncertowej bazujące na bezpośrednim, wieloletnim doświadczeniu to najlepsze źródło cennych informacji, które nie tyle warto, co wręcz należy sobie przyswoić.
Sławomir Łosowski
Muzyk, klawiszowiec, aktywny na scenie od roku 1969. Założyciel i lider zespołu Kombi, autor największych przebojów grupy. Właściciel studia nagraniowego oraz firmy nagłośnieniowej SL Sound w Gdańsku.
www.slsound.pl
Muzyk, klawiszowiec, aktywny na scenie od roku 1969. Założyciel i lider zespołu Kombi, autor największych przebojów grupy. Właściciel studia nagraniowego oraz firmy nagłośnieniowej SL Sound w Gdańsku.
www.slsound.pl

Myślę że podstawą dobrej współpracy pomiędzy zespołem a realizatorem czy szerzej ekipą techniczną jest przede wszystkim wzajemne zaufanie. Przede wszystkim należy założyć, że każdej ze stron zależy na jak najlepszym koncercie. Dotyczy to zarówno początkujących muzyków i realizatorów, jak i profesjonalistów. Nieporozumienia w większości przypadków wynikają z relacji międzyludzkich, a rzadziej są uzasadnione konkretnym poważniejszym problemem, choć oczywiście tak się też zdarza.
Co do pierwszej kwestii, to czyjeś rozbudowane ego czy kompleksy bardzo utrudniają fachowy dialog, gdyż każda nawet sensowna propozycja może się komuś takiemu wydać atakiem na jego osobę. Jeśli chodzi o muzyków, to rzadko spotyka się jaskrawe przejawy tzw. gwiazdorzenia, przynajmniej wobec ekipy technicznej. Niestety spotyka się to częściej u realizatorów. Na szczęście nie jest to zjawisko masowe.
Co do kwestii technicznych, to najczęściej spotykałem się z problemem tego typu, że niektórzy muzycy nie chcieli posłuchać rad realizatora, aby do czegoś się nieco dostosować i nawet nie starali się wejść z nim w dialog. Ale widziałem też problemy w drugą stronę, gdy np. realizator lekceważył muzyków supportu. Wiadomo, że w najgorszej sytuacji są początkujące zespoły, które nie mają własnych ekip technicznych i są obsługiwane przez personel firm nagłaśniających daną imprezę. Choćby z tego powodu, że sami czasem nie bardzo umieją powiedzieć, czego oczekują, należy im pomóc, a nie stresować.
Imponują mi muzycy, którzy poza grą na swoich instrumentach starają się poznać podstawowe kwestie techniki estradowej. O wiele łatwiej wtedy o porozumienie z ekipą techniczną. Oczywiście są też i inne stresujące sytuacje na linii muzycy–ekipa. Zdarzają się – choć rzadko – usterki techniczne, albo też poważniejsze awarie nawet najbardziej markowego sprzętu. Najczęściej są to niezawinione przez ludzi przypadki losowe. W takiej sytuacji lepiej gdy muzycy zachowują spokój i dają możliwość ekipie na sprawne rozwiązanie problemu.
Paweł „Karlin” Karliński
Realizator nagrań i nagłośnień z wieloletnim doświadczeniem, na stałe współpracuje jako dźwiękowiec z zespołem The Brew, Małgorzatą Ostrowską oraz Kate Ryan z zespołem LIVE. Prowadzi własne studio nagrań w Poznaniu.
www.facebook.com/karlin.studio
Realizator nagrań i nagłośnień z wieloletnim doświadczeniem, na stałe współpracuje jako dźwiękowiec z zespołem The Brew, Małgorzatą Ostrowską oraz Kate Ryan z zespołem LIVE. Prowadzi własne studio nagrań w Poznaniu.
www.facebook.com/karlin.studio

W ciągu całej mojej kariery zawodowej zrealizowałem prawie 1000 koncertów, nagłaśniałem praktycznie w każdym rodzaju klubu i pleneru, zetknąłem się z różnym nagłośnieniem i także różnym poziomem wykonawczym artystów, od zera do bohatera. Nie lubię owijać w bawełnę – sprawy trzeba upraszczać. Na scenie nie ma czasu na ceregiele, dlatego większość realizatorów uważana jest za niemiłych, podczas gdy oni potrzebują konkretnych i technicznych informacji do działania.
Tak jak dyrygent wita się z pierwszymi skrzypkami w orkiestrze, tak chociażby lider zespołu powinien przedstawić się ekipie technicznej, czyli najczęściej głównemu akustykowi. Polecam w tej branży metodę trzech powtórzeń imienia na głos – wtedy dużo łatwiej zapamiętać, zwłaszcza że przeważnie codziennie koncert jest z inną ekipą. Zwracanie się po imieniu bardzo ułatwia współpracę, ot taka zwykła serdeczność.
Moje typy najbardziej nielubianych zachowań muzyków to:
• Brak kontaktu z akustykiem przed koncertem (chodzi o kilka dni wcześniej, a nie o kilka godzin). Każdej firmie nagłośnieniowej i organizatorowi imprezy potrzebna jest wiedza, co i jak ma nagłośnić na dużo wcześniej niż zacznie pakować ciężarówkę ze sprzętem. Brak mikrofonu, monitora albo di-boxa w trakcie próby dźwięku irytuje i muzyków i realizatorów tak samo, bo jest to strata cennych minut na wymyślanie rozwiązania zastępczego. Wystarczy telefon, inputlista lub rider techniczny na e-mail i to jest prawidłowy start do współpracy.
• Pitolenie podczas wyładowywania sprzętu albo próby dźwięku. W hałasie nie da się pracować! Usilne i głośne trenowanie na godzinę przed koncertem już tego koncertu nie uratuje. Palce należy rozgrzać w garderobie, a nie na podłączonym i wykręconym na 11 wzmacniaczu, to samo dotyczy bębnów. Jeżeli jako muzyk stresujesz się przed występem i czujesz, że takie pitolenie cię relaksuje, to zgodnie z zasadą zachowania energii, co ciebie relaksuje, to innych po prostu wnerwia. Na odstresowanie lepsza będzie setka, a nie hałas podczas rozstawiania sprzętu. Ogólna prośba realizatorów do muzyków jest taka, żeby wydawali z siebie dźwięk dopiero, gdy ich się o to poprosi.
• Ignorancja i niewiedza. Warto podczas pierwszego kontaktu zorientować się, czy potrzeby zespołu w zakresie ilości kanałów są do zrealizowania przez ekipę techniczną. Warto zapytać, czy będzie osobny mikser monitorowy. Jeśli jest, wtedy kwestie odsłuchów można omówić przed koncertem z realizatorem od odsłuchów, a w trakcie koncertu po prostu do niego podejść.
• Brak muzyków na scenie, gdy są potrzebni. Czas na kawę jest po próbie dźwięku, rock’n’roll wymaga oczu cały czas otwartych na to co się dzieje dookoła, a zarazem cierpliwości i umiejętności poczekania na swoją kolej.
• Wchodzenie sobie w kompetencje. Przeważnie realizatorzy to też trochę muzycy, a artyści też trochę znają się na realizacji dźwięku, bo mają mikser w sali prób – ale to nie oznacza, że „ty byś to lepiej zrobił”. Każdy klub, każde nagłośnienie, każdy zespół ma swoje mankamenty, więc daj realizatorowi zrobić to co, do niego należy, najlepiej jak umie. Nie widziałem nigdy realizatora, który w trakcie koncertu zabierał muzykowi gitarę i grał lepszą solówkę, natomiast gitarzystę pochylającego się nad konsoletą widziałem. To źle działa. Jeżeli nie ufasz realizatorowi – zabieraj ze sobą swojego!
Najlepiej uczyć się od dobrych realizatorów dobrych nawyków w pracy, więc na pierwsze kilka koncertów warto zainwestować jakieś środki w dobrego realizatora, który podpowie co należy zmienić w ustawieniach wzmacniaczy, skoordynuje kolejne etapy próby dźwięku i wprowadzi ogólnie pojęty ład i porządek, a przy okazji zrobi najlepszy dźwięk, jaki się da wycisnąć, a po koncercie na pewno da kilka wartościowych wskazówek.
Moje typy najbardziej pożądanych zachowań muzyków:
• Gitarzysta współpracuje z realizatorem w zakresie brzmienia jego wzmacniacza. Chodzi przede wszystkim o głośność, ale także o brzmienie i ustawienie wzmacniacza w odpowiednim miejscu na scenie. Często gitarzyści mają wzmacniacze, których głośniki grają im w kolana i łydki, a publiczność dostaje po uszach z największej siary…
• Wokalista śpiewa do mikrofonu z bliska. Generuje to mocny sygnał i dzięki temu można go zrobić głośniej w monitorze i klarowniej na froncie.
• Bębniarz umie nastroić bębny, ewentualnie trochę je stłumić żelkami lub o-ringami. Używanie bramki szumów do skrócenia wybrzmienia tomów to ostateczność – to takie leczenie pryszcza pudrem. Jest miło kiedy bębny naturalnie brzmią dobrze. Mikrofon najczęściej potęguje niedoskonałości brzmienia instrumentu.
• Bębniarz nie masakruje blach, gdy koncert jest w zadaszonym lokalu. Natężenie dźwięku w zakresie 2–5 kHz wydobywającego się z talerzy w zamkniętym pomieszczeniu jest w stanie zrujnować całą pracę realizatora dźwięku. Już samo pasmo talerzy znajduje się w najbardziej wyczulonym przedziale słyszenia, a poza tym dorównać do poziomu blach z resztą miksu nie jest tak łatwo. Dźwięk talerzy słychać we wszystkich mikrofonach: tych wokalowych, tych od tomów, werbla itd. zgodnie ze zjawiskiem „bleeding microphones”, więc jeśli akustycznie talerze zagłuszają wszystko, to nie ma szans na klarowny miks i czytelność wokalu. Do klubów polecam talerze o względnie ciemnej barwie i bardziej szumiące niż dzwoniące. Mam ulubioną serię, ale nie będę reklamował.
• Gitarzysta ma opanowane efekty, brzmienia i poziomy. Niezależnie od tego, czy korzysta z multiefektu, czy z kostek podłogowych, czy efektów w racku, koncert to nie jest miejsce na ciuciubabkę w zmieniające się poziomy głośności gitary i gonienie ich faderem na konsolecie. Stały i zwarty brzmieniowo poziom gitary rytmicznej to podstawa. Wyjątkiem są solówki. Bardzo polecam gitarzystom używane boostera pod solówki na gitarze – to znacznie ułatwia sprawę.
• Dobre przygotowanie muzyczne. Nie ma nic gorszego niż zespół, który nie umie grać swojego materiału i nie wie kiedy zagrać swoją partię, przez co każdy chce wszystkich muzyków w swoim odsłuchu. Ogólny przekaz jest taki: trzeba wiedzieć co się gra, nawet gdyby nie było odsłuchów.
Jason Barwick
Gitarzysta i wokalista brytyjskiego zespołu The Brew, legitymującego się czterema albumami studyjnymi i setkami koncertów w całej Europie (z których wydano jedną płytę live i dwa DVD). Nagrał również EP i debiutancki album z polsko-angielską grupą Whitewater.
www.the-brew.net
Gitarzysta i wokalista brytyjskiego zespołu The Brew, legitymującego się czterema albumami studyjnymi i setkami koncertów w całej Europie (z których wydano jedną płytę live i dwa DVD). Nagrał również EP i debiutancki album z polsko-angielską grupą Whitewater.
www.the-brew.net

Oczywiście jeśli na stałe pracujesz z dobrą ekipą i jednym realizatorem, nieporozumienia zdarzają się bardzo rzadko, bo ci ludzie znają twój zespół i twoje piosenki dużo lepiej niż ty sam! Jednak zdarzają się wpadki… Częstym problemem może być odsłuch, ale także sposób omikrofonowania sprzętu lub inne ustawienie backline’u, do którego zespół nie jest przyzwyczajony. Również usterki i problemy techniczne mogą stanowić przeszkodę w koncercie, dlatego musisz upewnić się, że twoja ekipa jest w pełni przygotowana na każdą okoliczność.
Muzycy powinni zadbać o to, by ich sprzęt był zawsze w dobrej formie, a także postarać się o własnego realizatora – ktoś taki staje się kluczowym członkiem zespołu, a im dłużej razem pracujecie, tym lepiej zna każdy włączany efekt gitarowy i każdą nutę w piosence, mogąc dzięki temu dostosować nagłośnienie frontowe. Ma to wielkie znaczenie dla dynamiki koncertu.
Jeśli chodzi o członków ekipy, to koniecznie muszą oni być na miejscu z wystarczającym zapasem czasu, by móc spokojnie zapoznać się z akustyką sali i systemem nagłośnieniowym, a także zawczasu rozwiązać ewentualne problemy techniczne.
Florian Hofer
Niemiecki gitarzysta i wokalista występujący solo oraz z zespołem Consolers. Wcześniej współpracował m.in. z Atma Anurem (Jason Becker, Tony MacAlpine, Richie Kotzen) i Pawłem Mąciwodą (Scorpions) w jego projekcie Stirwater. Koncertuje Europie oraz USA.
www.facebook.com/consolersband/
Niemiecki gitarzysta i wokalista występujący solo oraz z zespołem Consolers. Wcześniej współpracował m.in. z Atma Anurem (Jason Becker, Tony MacAlpine, Richie Kotzen) i Pawłem Mąciwodą (Scorpions) w jego projekcie Stirwater. Koncertuje Europie oraz USA.
www.facebook.com/consolersband/

Moją ogólną poradą dotyczącą stosunków pomiędzy artystami a ekipą produkcyjną jest traktowanie siebie nawzajem z takim samym szacunkiem, na jaki zasługuje każdy człowiek na świecie. Ekipa techniczna pracuje tak samo ciężko jak ty i jest ważnym składnikiem twojego brzmienia na żywo. Złe zachowanie wobec niej to jak gryzienie ręki, która cię karmi.
Jeśli jest problem, należy o nim pogadać, a jeśli tego problemu nie da się rozwiązać, to znaczy, że współpracujecie z niewłaściwą osobą. Najlepiej otaczać się ludźmi, na których możesz polegać i z którymi dogadujesz się także na płaszczyźnie osobistej, bo będziecie spędzać ze sobą dużo czasu w trasie. Przy wynajmowaniu własnej ekipy w pierwszej kolejności spraw sobie dźwiękowca; kogoś, kto zna twój gust i twoje potrzeby na scenie. Następny na liście jest kierowca i tour manager.
Kiedy masz do czynienia z miejscowymi technikami, których nigdy wcześniej nie spotkałeś, bądź miły i bezpośredni. Postaraj się wytłumaczyć, czego od nich oczekujesz, co chcesz żeby robili, a czego nie robili. Większość techników wykonuje swoją pracę od dłuższego czasu i zna się na tym. Spraw, aby stali się częścią twojego zespołu. Zwracaj się do akustyka po imieniu. Ja zawsze przed koncertem idę zapoznać się z ekipą i chwilę z nimi porozmawiać, by złapać dobry kontakt.
Zanim zaczniesz wydawać opinie na temat brzmienia na danej scenie, poczekaj na próbę monitorów. Upewnij się, że wiesz co chcesz uzyskać ze swojej strony pod względem brzmienia i postaraj się osiągnąć to z pomocą ekipy.
Tomasz „Gajos” Gajewski
Realizator dźwięku zamieszkały w USA, współpracujący na stałe z zespołem Primus jako monitorowiec. W swojej karierze pracował z takimi artystami jak Andrea Bocelli, Bob Dylan, Sigur Ros, Dinosaur Jr. czy Lauren Hill.
www.primusville.com
Realizator dźwięku zamieszkały w USA, współpracujący na stałe z zespołem Primus jako monitorowiec. W swojej karierze pracował z takimi artystami jak Andrea Bocelli, Bob Dylan, Sigur Ros, Dinosaur Jr. czy Lauren Hill.
www.primusville.com

Z punktu widzenia realizatora monitorów wydaje mi się, że bardzo ważną kwestią jest dostarczenie muzykom na scenie komfortu, jakiego oczekują. Jak to powiedział nasz techniczny Tim „Soya” Solyan, weteran tras koncertowych (Primus, Faith No More, Sheryl Crow, Beastie Boys): „musisz tylko skupić się na wykonawcy i być mistrzem w swoim fachu, będąc zawsze pod ręką”. Natychmiastowa i skuteczna reakcja ze strony realizatora to niemal pełnia sukcesu. Zdecydowanie należy pozbyć się własnej kreatywnej wizji naszego ego. Oznacza to, że nie zawsze to co my, realizatorzy, uważamy za wspaniały miks, jest tak samo postrzegane przez artystę.
Sugestie poprawnego ustawienia monitora w stosunku do używanego mikrofonu i pozycji muzyka nie zawsze są mile widziane przez artystów, choć często mogą okazać się skuteczne. To, że muzyk chce mieć monitor przed sobą i przykleić na niego listę piosenek, nie znaczy że musi on być podłączony. Zasada „im mniej tym lepiej” zdecydowanie oczyszcza brzmienie na scenie, co również ułatwia życie realizatorowi FOH i pozwala na fajniejsze zaprezentowanie materiału publice.
Bezwzględnie ważna jest komunikacja na scenie. Moi muzycy używają oddzielnych mikrofonów do składania próśb i zażaleń, dzięki czemu unikamy niepotrzebnych nerwów i gestykulacji, które są tak wszechobecne podczas wielu koncertów. Dla naszego perkusisty skonstruowaliśmy w Polsce na zamówienie przełącznik, dzięki któremu może on włączać mikrofon do śpiewania lub komunikować się z techniką.
Michał Łysejko
Perkusista mający na koncie między innymi współpracę z grupami Morowe, Strandhogg i Melechesh. Od roku 2014 jest członkiem zespołu Decapitated, z którym nagrał płytę „Blood Mantra” i koncertuje na całym świecie.
www.decapitatedband.net
Perkusista mający na koncie między innymi współpracę z grupami Morowe, Strandhogg i Melechesh. Od roku 2014 jest członkiem zespołu Decapitated, z którym nagrał płytę „Blood Mantra” i koncertuje na całym świecie.
www.decapitatedband.net

Na koncertach bardzo ważną dla mnie rzeczą jest odsłuch. Używam odsłuchu dousznego. Na swój własny mikserek wysyłam ścieżkę stopy, metronomu i sampli. Jedyne, czego potrzebuję od monitorowca, to spójny i jednolity miks gitary z obu paczek, czasami proszę też o trochę wokalu lub basu, w zależności od tego jak brzmimy na scenie. Jeżeli trafię na ogarniętego monitorowca, to wszystko jest w porządku – wysyła mi to, czego potrzebuję i nic więcej nie robi. Gorzej jest, gdy monitorowiec jest nadgorliwy i albo na siłę daje mi miks całych bębnów, ponieważ jest przekonany, że tak będzie mi lepiej, przez co tylko tracimy czas, bo ja doskonale wiem co jest mi potrzebne; albo podczas koncertu zaczyna coś poprawiać, co zazwyczaj kończy się dla mnie źle. Moim zdaniem więc, by uniknąć nieporozumień, warto przed próbą podejść i porozmawiać. Powiedzieć czego dokładnie się potrzebuje oraz przede wszystkim – czego się NIE potrzebuje.
Dominik Stypa
Gitarzysta zespołu Coria, który w roku 2014 wydał debiutancki album „Teoria Splątania” w barwach Metal Mind Productions i wystąpił między innymi w roli supportu przed Erikiem Claptonem i Soundgarden. Prowadzi lekcje gry na gitarze w Jastrzębiu Zdrój i okolicach.
www.facebook.com/coriapl
Gitarzysta zespołu Coria, który w roku 2014 wydał debiutancki album „Teoria Splątania” w barwach Metal Mind Productions i wystąpił między innymi w roli supportu przed Erikiem Claptonem i Soundgarden. Prowadzi lekcje gry na gitarze w Jastrzębiu Zdrój i okolicach.
www.facebook.com/coriapl

Moim skromnym zdaniem, wszystkie szczegóły dotyczące występu powinny być dogadane jeszcze przed przyjazdem zespołu na próbę. Akustyk powinien wiedzieć kogo nagłaśnia. Powinien zerknąć do sieci i przesłuchać ze dwa utwory. Muzycy również powinni być przygotowani: posiadać przejrzysty rider techniczny z input listą.
Jeśli umawiamy np. się na godzinę 10:00, to o tej godzinie zespół stoi ze sprzętem na scenie lub obok niej. Nie może być tak, że zespół przyjeżdża, a nic nie jest gotowe. Jeśli band ma się spóźnić, to musi powiadomić o tym wcześniej organizatora, by można było wykorzystać jakoś ten czas, na przykład na próbę innego zespołu – ale wtedy nie oczekujmy cudów od realizatorów, że będzie super próba.
Jeśli robimy próbę dźwięku, to na koncercie muzycy oczekują tego samego w monitorach! Moja rada dla muzyków jest taka: zainwestujcie we własnego akustyka, który wszystkim na miejscu się zajmie. Zna wasze numery i wie jak macie brzmieć na frontach.
Ważny jest wzajemny szacunek. Jeśli akustyk przyjedzie do pracy z pretensjami i wyżywa się na muzykach, to powinien zmienić pracę. Niestety, jest wiele elementów zapalnych. Ważny jest luz, komfort grania, ale i wzajemny szacunek do tego, co się robi.
Paweł Recki
Właściciel firmy Muzyczny Starter, zajmującej się nauką gry na instrumentach, warsztatami dla dzieci i młodzieży, nagraniami studyjnymi oraz nagłośnieniem. Działa w Stowarzyszeniu Twórców Kultury „Kulturnatywa” w Redzie. Gra na perkusji w zespole Target.
www.muzycznystarter.pl
Właściciel firmy Muzyczny Starter, zajmującej się nauką gry na instrumentach, warsztatami dla dzieci i młodzieży, nagraniami studyjnymi oraz nagłośnieniem. Działa w Stowarzyszeniu Twórców Kultury „Kulturnatywa” w Redzie. Gra na perkusji w zespole Target.
www.muzycznystarter.pl

Aby znaleźć wspólny język między ekipą techniczną a muzykami, trzeba być świadomym pewnych podstaw. Rzeczy na pozór oczywiste czasem powodują spięcia na linii technika–zespół. Jeżeli jest to mały, kameralny koncert, zespół musi zdawać sobie sprawę z pewnego limitu głośności odsłuchów by sama scena nie grała głośniej od nagłośnienia frontowego. Czasem proste przesunięcie monitora bliżej muzyka wystarczy, a głośność pozostaje ta sama.
Istotna też jest znajomość instrumentów i znajomość podstawowej terminologii. Komunikat realizatora w stylu „proszę dmuchnąć w tę wielką trąbę” może być odebrany przez muzyka bardzo lekceważąco. Technicy powinni być przeszkoleni z podstaw budowy instrumentów i pamiętać o komforcie muzyków by np. perkusista mógł mimo omikrofonowania zestawu swobodnie grać, a gitarzysta nie miał problemu z dotarciem do potencjometrów we wzmacniaczu.
Z perspektywy realizatora oraz muzyka grającego koncerty mogę powiedzieć, że najważniejsza jest dobra komunikacja. Dobrze jest postarać się o kontakt z zespołem na kilka dni przed koncertem, by dogadać wszystko tak, aby uniknąć niepotrzebnych nerwów czy niespodzianek. Bardzo ważne jest również pozytywne podejście – ze spokojem i uśmiechem na twarzy dużo łatwiej o świetną współpracę.
Adam „Burza” Burzyński
Gitarzysta zespołu KNŻ, znany również z grupy Kobranocka i solowych płyt Kazika; muzyk sesyjny (m.in. Proletaryat, VooVoo, Natalia Przybysz, Róże Europy), kompozytor, autor muzyki filmowej, sound designer, realizator dźwięku i właściciel studia Wytwórnia Dźwięku w Warszawie.
www.facebook.com/wytworniadzwieku
Gitarzysta zespołu KNŻ, znany również z grupy Kobranocka i solowych płyt Kazika; muzyk sesyjny (m.in. Proletaryat, VooVoo, Natalia Przybysz, Róże Europy), kompozytor, autor muzyki filmowej, sound designer, realizator dźwięku i właściciel studia Wytwórnia Dźwięku w Warszawie.
www.facebook.com/wytworniadzwieku

W ostatnich latach wiele zmieniło się na lepsze. Jest w Polsce bardzo dużo dobrego sprzętu i ludzi coraz lepiej znających się na jego obsłudze; pojawiło się mnóstwo firm nagłośnieniowych i wszystko stało się bardziej dostępne. W tej chwili wiele kapel wozi swoje przody, wedge (jeśli w ogóle ich używają, bo coraz więcej artystów gra na tzw. „uchu”), własne mikrofony do gitar itd. Dzięki temu jest dziś więcej koncertów dobrych pod względem nagłośnienia niż tych gorzej nagłośnionych, zarówno na scenie, jak i z przodu dla publiczności.
W latach 90. czy tym bardziej 80. było zupełnie odwrotnie. Przyjeżdżałeś do klubu, a tam stały dwie vermony i dyrektor ośrodka mówił „mamy to co mamy, musicie sobie dać radę”. Nie było żadnego dobrego sprzętu do nagłaśniania, funkcjonowała jedna duża firma obstawiająca większość imprez i długo, długo nic. A że pracowali w niej ludzie, którzy znali się na tym co robili mniej niż bardziej, to powodzenie koncertu było kwestią przypadku, w zależności od sali i szczęścia oraz od tego, co dany zespół sobą reprezentował na scenie.
Jeśli już ktoś w ówczesnych polskich warunkach dysponował jakimś lepszym wzmacniaczem, to musiał rozkręcić wszystkie gałki w prawo, a to nie do końca o to chodzi. Ale jeśli już sobie artysta tak zażyczy, to pan, który siedzi z przodu powinien na to w jakiś sposób zareagować. Patrząc na to według filozofii reprezentowanej przez Arthura Fogela [szefa agencji koncertowej Live Nation – przyp. red.], cała ekipa produkcyjna, od road managera po techników sceny, jest tam po to, żeby zapewnić artyście wszystko, o co prosi by móc wykonać swoją pracę, czyli zagrać świetny koncert przed ludźmi, którzy zapłacili za bilety – a nie od tego, żeby tłumaczyć artyście, że „tak się nie da”. Wszystko się da.
Oczywiście nie chodzi o to, żeby spełniać nie wiadomo jakie, wydumane żądania. Jeśli artysta zażyczy sobie stado białych słoni, to niech się buja. Ale nawet w Stanach gra dziś pełno takich kapel, które wystawiają na scenę ogromny stack wzmacniaczy – i nie jest to żadna atrapa w formie ścianki – z których wszystkie są odpalone i grają tak, że gitarzyście nogawki u spodni latają, ale tak ma być, bo to jest właśnie jego sound. Tak zresztą zwykł robić mój wujek, Darek Kozakiewicz, który swego czasu grał na marshallach rozkręconych na full, bo tak jego zdaniem brzmiały najlepiej. Akustyk skarżył się, że z przodu słychać tylko jego gitarę i – od czasu do czasu – werbel, więc musiał odwracać kolumny w druga stronę. Dziś jest wiele sposobów, żeby to rozwiązać inaczej, jest też inne podejście do samej realizacji. Najważniejsze to rozmawiać, by wspólnie dojść do odpowiedniego i akceptowanego przez wszystkich rozwiązania.
Sam pamiętam wiele takich sytuacji, kiedy Kajtek [Kajetan Aroń – przyp. red], który nagłaśnia KNŻ i Kult, przychodził i mówił: „panowie, za głośno, tak nie może być”. Wtedy my tłumaczyliśmy, że np. scena jest tak mała, że stoimy za blisko perkusisty i nie możemy grać ciszej, bo nie będziemy się słyszeć. W takich sytuacjach trzeba było kombinować z głośnością, barwą czy ustawieniem wzmacniaczy, by dojść do jakiegoś kompromisu. Na przykład Kazika nigdy nie dało się namówić – a było wiele podejść – żeby śpiewał nie z wedge’y, tylko z ucha. On musi mieć naprawdę bardzo dobre warunki odsłuchowe, żeby śpiewać czysto i komfortowo, a wystarczy że jest huk na scenie i już nie wszystko słychać. Zawsze więc graliśmy na monitorach podłogowych, których koniecznie musiało być dużo, czasami jeszcze dochodziły do tego side-fille i na scenie było słychać praktycznie sam wokal. Więc my, gitarzyści, cofaliśmy się, żeby stać jak najbliżej swoich zabawek, by po prostu się słyszeć.
Bywają takie miejsca na ziemi, a w Polsce jest ich bardzo wiele, w sensie klubów, pomieszczeń, które są bardzo trudne do ogarnięcia pod względem akustyki. A nie ukrywajmy, że spora część ludzi, którzy zajmują się realizacją dźwięku w Polsce, czy to się tyczy studia czy koncertów, to są ludzie nie szkoleni – bo gdzie się mieli szkolić – którzy chcąc nie chcąc sami nauczyli się gdzieś tego fachu i czasem nie do końca potrafią sobie z tym poradzić. My jeździmy z własnymi przodami, ale są kluby, takie jak na przykład Stodoła, która ma własny przód zamontowany na stałe i ustawiony pod to pomieszczenie. Z reguły brzmi to dobrze, raz nieco lepiej, raz nieco gorzej, w zależności od rodzaju muzyki, ale tam też można zepsuć dźwięk. Zwłaszcza po tym, jak kilka lat temu zrobili tam remont i podwyższyli scenę, która teraz „gra” – wzbudza się i buczy.
Jedną z moich ulubionych kapel jest Queens of the Stone Age, którzy mimo że nie grają z uchem, tylko starym, rockandrollowym zwyczajem z monitorów scenicznych, to dźwięk na scenie mają ukręcony doskonale. Byłem na wielu ich koncertach i nawet podczas Orange Warsaw Festival w 2014 roku, gdzie spodziewałem się dramatu ze względu na warunki akustyczne Stadionu Narodowego, dramat rzeczywiście był, ale taki do wytrzymania; dużo brakowało do szczęścia, ale jednak jakoś to grało. Tym bardziej zdziwiłem się, kiedy na scenę wyszli Kings Of Leon i brzmieli bardzo dobrze, ale wtedy był już pełny stadion i może była to kwestia tzw. ludzkiego wytłumienia. Ale w tym roku na stadionie grało AC/DC, gdzie też było ludzkie wypełnienie i zdaniem osób, które tam były i dobrze znają się na tym rzemiośle, nawet ich nagłośnieniowiec nie dał sobie rady w tych warunkach. Musiał się bardzo zdziwić, kiedy przyjechał i zobaczył jak to wszystko brzmi – że jak uderzysz w werbel, to będzie go słychać jeszcze w przyszłym tygodniu… Także to nie jest tak, że tylko my w Polsce się w tym dźwięku czasami gubimy, ale ci najwięksi specjaliści z Zachodu, którzy to wszystko wymyślili i opracowali do perfekcji, także.
Tekst: Mikołaj Służewski
Zdjęcie główne: Grzegorz Bartczak
Artykuł ukazał się w numerze 10/2015 miesięcznika Muzyk.