Muzyka była i jest ważnym elementem egzystencji homo sapiens. Zajmuje istotne miejsce w życiu prywatnym i społecznym człowieka. Jej obecność wydaje się być tak naturalną i konieczną, że wręcz trudną do wyobrażenia staje się myśl o możliwości jej odrzucenia kiedykolwiek w przyszłości. Towarzyszy bowiem od zawsze rodzajowi ludzkiemu, a efektem tego stanu rzeczy są, m.in. ciągłe niepowodzenia w próbie dokładnego ustalenia czasu jej powstania. A to dlatego, iż fiaskiem kończą się najróżniejsze hipotezy wyznaczenia daty narodzin homo erectus.
Pierwszymi narzędziami służącymi do świadomego tworzenia muzyki były wszelkie przedmioty, z których korzystał człowiek na co dzień. Z czasem rozpoczął on już konstruowanie specjalnych urządzeń, budowanych wyłącznie z myślą o komponowaniu i odtwarzaniu utworów akustycznych. Pojawiła się też pewna prawidłowość w ich rozwoju. Otóż, podobnie jak przebiegała historia techniki wykorzystywanej do budowy wszelkich maszyn, tak też toczyła się historia wynalazków związanych z instrumentami muzycznymi. I tak, pierwsze z nich były nieskomplikowane i łatwe w konstruowaniu, np. flety proste, przeróżne idiofony i membranofony oraz prototypy chordofonów, a z czasem, zgodnie z coraz większymi możliwościami technologicznymi, stawały się bardziej rozbudowane i wymyślne w kształtach. Niektóre z nich wręcz, np. fortepian, organy i harfa pedałowa, uzyskały tak zadziwiające i unikalne postaci, że ich realizacja wymagała nakładu wielkich środków finansowych i trwała bardzo długo. Konieczna też była przy ich produkcji obecność specjalistów o najwyższych kwalifikacjach zawodowych. Taka sytuacja trwała do połowy XX wieku.
W latach pięćdziesiątych minionego stulecia nastąpiła masowa elektryfikacja narzędzi pracy. Także przy konstruowaniu instrumentarium muzycznego zaczęto korzystać z tej możliwości. Powstały wówczas, m.in. gitara elektryczna, gitara basowa, organy oraz pianino elektryczne. Początkowo wydawało się, że owe zelektryfikowane podmioty do tworzenia muzyki na tyle odbiegały od poprzedzających je akustycznych antenatów, że powstało nawet przekonanie, iż stanowią one zupełnie inny świat wobec swoich protoplastów. Musiała nastąpić dopiero kolejna, wielka rewolucja w budowie przyrządów do tworzenia muzyki – ich komputeryzacja – abyśmy uznali elektrofony za jedynie bardziej rozwiniętą rodzinę ich historycznych poprzedników. Tym tylko, co ją od nich odróżniało, to wyłącznie sposób wzmacniania głośności dźwięku. W akustycznych zadanie to spełniały ich korpusy, a w elektrycznych, specjalnie do tych celów skonstruowane przystawki. Potem pojawiły się tzw. instrumenty analogowe. Budowane w technice elektronicznej miały zastąpić, zwłaszcza w muzyce nieklasycznej, dotychczas istniejące. Było to złudne założenie. Uznano jednak wkrótce, że świetnie poszerzają dotychczas znane. Niestety ta harmonia wzajemnego uzupełniania się nie trwała zbyt długo. Pod koniec minionego stulecia pojawiła się bowiem jeszcze jedna, nowa idea konstruowania narzędzi do wykonywania muzyki.
Technologia cyfrowa zmieniła całkowicie poglądy człowieka związane z budową, wyglądem i możliwościami technicznymi instrumentarium muzycznego. Dzięki niej można było generować jakiekolwiek zjawiska akustyczne w dowolnych parametrach we wszelkich znanych oraz dotąd niespotykanych barwach. Ten skok jakościowy wpłynął także na samo postrzeganie procesu komponowania muzyki i jej interpretowania. Wielu zafascynowanych komputeryzacją życia uznało, że tworzenie i wykonywanie utworów akustycznych jest odtąd już tylko kwestią odpowiedniego oprogramowania laptopa. Szczególnie dyletanci muzyczni zachłysnęli się ową hipotezą i wypowiedzieli wojnę profesjonalistom – bez sensu stracili lata na studiowanie czegoś, co jest do opanowania w czasie paru godzin – by udowodnić wszystkim, że pisanie utworów dźwiękowych jest odtąd tak łatwe, jak, przykładowo, jedzenie ciepłych bułeczek z masłem. I rzeczywiście, komputer potrafił wygenerować perfekcyjnie, z wirtuozerią nieosiągalną dla człowieka, każdą z zadanych mu form i to jeszcze w stylistyce nieograniczonej żadnymi barierami wyrazowymi i estetycznymi. Tylko, że to co zrobił, okazało się być dla ludzi wrażliwych całkowicie martwe. Bo tak naprawdę, on nie stworzył muzyki. On jedynie urzeczywistnił program dźwiękowy z emocją właściwą każdej bezmyślnej maszynie i nasycił ją ekspresją identyczną z tą, jaką wyzwala w trakcie przesyłania poczty elektronicznej. Wprawdzie właściciele korporacji fonograficznych głoszą, że to, co twierdzą wszelkiej maści malkontenci – właśnie tacy jak my – jest wyłącznie bałamuceniem czytelników. W ziemskiej bowiem rzeczywistości zjawiska akustyczne różnią się jedynie wysokością, barwą, czasem trwania i dynamiką. Stąd wszelkie gadania o zaklętych w nich emocjach, czy ekspresji jest najoględniej mówiąc nadużyciem. My swoje jednak wiemy, zwłaszcza, że to wyraźnie odczuwamy i odpowiednio reagujemy. A maszyny liczące zera i jedynki nas nudzą niemiłosiernie. I niech tak zostanie.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 12/2010 miesięcznika Muzyk.