O tym jaką funkcję spełniała muzyka w czasach starożytnych, wiemy z zapisów biblijnych i artefaktów gromadzonych przez archeologów. Z tych przekazów wynika, że jej rola była już wtedy znacząca. Towarzyszyła najważniejszym wydarzeniom państwowym i uświetniała wszelkie historyczne okoliczności. Stanowiła jeden z istotnych elementów życia ówczesnych, rozwiniętych cywilizacyjnie, społeczeństw.
W okresie Średniowiecza muzyka nie tylko towarzyszyła życiu mieszkańców, ale też odzwierciedlała status klas społecznych. Dostojnicy kościelni zamawiali u kompozytorów utwory dla potrzeb sakralnych, a uzdolnieni muzycznie mnisi doskonalili zapis nutowy. Dzieła związane z przekazami religijnymi przetrwały do naszych czasów. Twórczość świecka plebsu nie została utrwalona na pięcioliniach.
W czasach Klasycyzmu, na dworach bogatej Europy Zachodniej zatrudniano całe zespoły i orkiestry. Wysokie pensje otrzymywali wybitni kompozytorzy i wirtuozi instrumentów. I tak, dopóki panowała tam wysoka kultura muzyczna i potrzeba jej rozwijania, rosło krajowe bogactwo.
Rozkwit muzyki romantycznej był efektem afirmacji wysoko gloryfikowanych wartości duchowych. Ponieważ muzyka idealnie odzwierciedlała wszelkie stany emocjonalne, stąd status kompozytorów i interpretatorów dzieł akustycznych był znaczący i powszechnie nobilitowany. Wiele utworów tworzono z przesłaniem poparcia dla ruchów wyzwoleńczych i niepodległościowych.
Wiekowi wynalazków maszyn przemysłowych towarzyszyło coraz większe znaczenie muzyki popularnej. Większą wartość stanowiło bogactwo materialne niż duchowe. Niepokoje społeczne i strajki były normą protestujących mas. Kultura muzyczna traciła na znaczeniu, a zyskiwała proletariacka walka o godziwą zapłatę. Niestety pojawiały się też niegodziwe cechy ludzkie, takie jak: cynizm, zakłamanie i chciwość.
Od XIX wieku przepaść dzieląca muzykę artystyczną od popularnej stale się pogłębiała. Wprawdzie w muzyce rozrywkowej powstało więcej nowatorskich dokonań, m.in. pojawiły się nurty łączące wyrafinowane rozwiązania muzyki klasycznej z wartościami zagubionymi już przez twórców tej estetyki, np. blues, jazz i gospel, ale profesjonalna krytyka nie uznawała tych zdobyczy za szczególnie ważne i od nich się odżegnywała. W wielu krajach towarzyszyły tym postawom naprzemiennie fale kryzysów i nadmiernego bogacenia się.
W XX wieku mur wzniesiony przez twórców muzyki klasycznej i gremia decydujące o edukacji muzycznej – gloryfikujących muzykę poważną, a negujących dotkliwie walory muzyki popularnej – miał reperkusje w społecznym odbiorze sztuk akustycznych. Na koncerty filharmoniczne, do opery i operetki (tej ostatniej nie dotyczyło to aż tak mocno) szło się jak na akademię z okazji najróżniejszych świąt i jubileuszy. Kroczyło się dostojnie, z poważnym marsem na czole, było się wystrojonym w garnitur z krawatem lub w widowiskową kreację i udawało się bywalca, lub bywalczynię, salonów. Na koncertach nieklasycznych było za to luzacko i bez udawania, że się jest kimś innym, niż jest. Coraz większą popularnością wśród słuchaczy muzyki poważnej zaczęły cieszyć się dzieła z minionych epok. Artefakty powstałe kilkaset lat temu budziły w nich znacznie żywszą aprobatę, niż kompozycje współczesne. Jedynie w krajach, gdzie programy nauczania muzyki były elementem obowiązkowej nauki, wszystkie style muzyczne, w tym awangardowe, miały swoich wiernych fanów. Przez przypadek były to najczęściej kraje, w których dyskusje o kulturze muzycznej nie stanowiły zjawisk egzotycznych.
W XXI wieku świat oszalał na punkcie bogacenia się dobrami materialnymi. Wartości dzieł sztuki zaczęto już bez żadnych obiekcji mierzyć wielkościami finansowymi, jakie można za ich pośrednictwem uzyskać. Zamożni właściciele różnych korporacji medialnych zaczęli traktować muzykę na równi – a to raczej na wyrost przesadzone, miłe dla niej porównanie – z gotowaniem potraw dla potrzeb żołądkowych, z emisją niekończących się seriali dla potrzeb wzrokowych, z popularyzowaniem gadających głów dla potrzeb nasennych i z paplaniem o celebrytach i celebrytkach dla potrzeb zazdrości. W wielu krajach świata muzyka stała się drażniącym uszy wypełniaczem ciszy w miejscach publicznych. A co najbardziej w tym niepojęte, to fakt, że nie łagodzi ona obyczajów i w ogóle nic nie jest w stanie zdziałać. Koncerty publiczne muzyki popularnej wcale nie muszą być śpiewane i grane, wystarczy odtwarzać nagrania, niespecjalnie nawet udawać, że się coś interpretuje, a tylko z wielkim tupetem wdzięczyć i miotać na scenie. Możni tych czasów stają się jeszcze zamożniejsi. Reszta, za wyjątkiem odpornych na presję telewizji, internetu i prasy, się nie bogaci. I nie chodzi tylko o dobra widzialne, przede wszystkim dotyczy to tego, czego nie widać.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 1/2017 miesięcznika Muzyk.