Królowa jest tylko jedna. Przynajmniej Królowa Polskiej Piosenki. W sobotę 25 września 2021 roku zjawiła się w mieście królów polskich, żeby wystąpić na scenie Nowohuckiego Centrum Kultury.
Wydarzenie zatytułowane „Maryla Rodowicz akustycznie” – jak łatwo się domyślić – miało na celu przedstawić publiczności wersje przebojów z jej przepastnej biblioteki hitów przy okrojonym akompaniamencie i w bardziej surowych niż podczas „pełnowymiarowych” występów z pełnym zespołem aranżacjach. Tego wieczoru w Nowej Hucie artystce towarzyszyli więc jedynie dwaj gitarzyści z „pudłami” w dłoniach, perkusista grający na cajonie i perkusjolnaliach oraz dwuosobowy żeński chórek.
Maryla miała przygotowaną „setlistę” na ten wieczór, ale od chwili wejścia na scenę i owacyjnego przyjęcia przez komplet publiczności świetnie nawiązała dialog z publicznością, często pytając: no to co mam zagrać, czego byście posłuchali? Oczywiście padały różne propozycje, i w sumie mam wrażenie, że postulaty publiczności zostały wzięte pod uwagę, i piosenkarka nie trzymała się ściśle przygotowanego wcześniej programu na ten wieczór. Na pewno ucieszyli się ci widzowie, którzy Marylę prosili o przepiękne „Żeglujże żeglarzu” i „Wariatka tańczy” – muzycy zareagowali pozytywnie na wnoszone postulaty i wykonali (wraz z wtórującą im publiką) te piosenki. Niezadowolony mógł być jedynie pan domagający się „Marusi”. W tym wypadku Maryla była nieubłagana i nie spełniła życzenia fana.
Wielkich przebojów w repertuarze Maryli Rodowicz nie brakuje, i można by nimi wypełnić koncert trwający pięć razy dłużej, niż ten dwugodzinny recital w Nowej Hucie, ale Maryla dowcipkując między piosenkami zażartowała, że ma w swoim repertuarze wiele świetnych a mniej znanych piosenek, tylko telewizja i radio ich nie chcą domagając się za każdym razem „Małgośki”. I choćby dlatego zaprezentowała utwór z ostatniej, wydanej bodajże trzy lata temu płyty, zatytułowany „W sumie nie jest źle”. Ale i wspomnianej „Małgośki” nie mogło zabraknąć.
Przy kolejnych zapowiedziach nie zabrakło opowiadanych przez Marylę anegdot i rodzinnych opowieści choćby o jej dzieciach, o związkach z Krakowem. Podkreślała je zwłaszcza wykonując utwory napisane i skomponowane przez krakowskich twórców – Jana Kantego Pawluśkiewicza, Andrzeja Sikorowskiego, Andrzeja Zielińskiego czy Tadeusza Kroka (choć ten ostatni precyzyjnie rzecz biorąc to Gorliczanin osiadły w Krakowie, ale i Jan Kanty i filar Skaldów to Krakusy w Krakowie nie urodzone). Rozbawienie wzbudziła opowieść artystki o tym, jakiego SMS-a dostała od Andrzeja Sikorowskiego z życzeniami noworocznymi w chwilę po jej słynnym wspólnym występie w telewizji z Zenkiem Martyniukiem – otóż filar krakowskiej grupy Pod Budą napisał do Maryli „Życzę zdrowia, bo talent poszedł się…”.
Luźna i kameralna atmosfera mimo sporych rozmiarów sali koncertowej Nowohuckiego Centrum Kultury i znakomita forma wokalna przy wyśpiewywaniu pieśni, na których wychowały się pokolenia. Zero gwiazdorzenia, czy protekcjonalnego traktowania fanów – tak to jest gdy na scenie jest artystka z takim dorobkiem, nie musząca już nic nikomu udowadniać. A piosenek, które mamy „wprasowane” w uszy od lat w oryginalnych wykonaniach z kompletnym zespołem, świetnie się słuchało przy akompaniamencie okrojonym do dwóch gitar i przeszkadzajek. I nie odbierając nic dziewczynom z chórku i koledze perkusiście, to panowie z gitarami wymagają osobnego podziękowania. Piotr Radecki i Marcin Majerczyk wiedzą, po co mają w rękach instrumenty. I jak się okazuje, nie muszą to być elektryczne wiosła podłączone do mocnych wzmacniaczy – to co panowie w odpowiednich chwilach wygrywali na instrumentach musiało wzbudzić głęboki szacunek każdego, kto kiedykolwiek próbował trzymać gryf w rękach.
Mówi się, że dobre piosenki poznaje się właśnie po tym, że można je dobrze wykonać z samą gitarą, a Maryla Rodowicz słabych numerów w katalogu po prostu nie posiada. Wiadomo – pisali i piszą dla niej najlepsi nasi kompozytorzy, tekściarze i poeci, a Maryla świetnie potrafi wybrać odpowiednie dla siebie piosenki. Niemniej o ile dość naturalnie w tym anturażu brzmiały takie przeboje jak „Remedium”, kantrowe „Szparka sekretarka” oraz „Ballada wagonowa” czy pachnące bluesem „Do łezki łezka”, o tyle tak pomnikowe utwory jak „Niech żyje bal” bez zespołowego fortissimo w refrenie i zupełnie inną interpretacją wokalną artystki… Może i lekko zaskakujące, ale po prostu znakomite. I na pewno wzruszające, i jednocześnie ukazujące klasę Maryli – Ona nie musi „krzyknąć” żeby słuchaczowi ciarki przeszły po plecach.
Niemal dwie godziny znakomicie wyśpiewanych największych i tych ciut mniejszych przebojów polskiej piosenki, a po nich Maryla w foyer domu kultury cierpliwie i wytrwale podpisująca płyty, rozdająca autografy i z uśmiechem pozująca do zdjęć i „selfiaków” z każdym fanem, aż do ostatniego czekającego w bardzo długiej kolejce widza…
No ale nie ma się co dziwić. Królowa jest tylko jedna!
Tekst i zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski
Strona internetowa artystki: www.marylarodowicz.pl