„To mój pierwszy album, na którym najważniejszym tematem jest muzyka jako taka. Muzyka popularna, bo taką się zajmuję. Opowiada o tym, co wiąże się z wieloletnim członkostwem w grupie rockowej. Chciałem też, co oczywiste, by stał się pretekstem do rozmowy z fanami na możliwie najwyższym poziomie”. Tak zaanonsował swój najnowszy, już dwudziesty album studyjny, Bruce Springsteen. Jego głos jest ważny, nawet coraz ważniejszy, a każdy album od dawna pozostaje niezmiernie oczekiwanym wydarzeniem artystycznym, nie tylko dla fanów rocka. Utwory tu pomieszczone pisał wiosną ubiegłego roku. Z dwunastu trzy nie są premierowe, bowiem powstały jeszcze z myślą o jego debiutanckim krążku z 1973 roku, „Greetings from Asbury Park, N.J.”, choć tam się nie zmieściły. Są to „Janey Needs a Shooter”, „Song for Orphans” i „If I Was the Priest”. Bruce twierdzi, że muzyka jest wspólnotą wszystkich jeżdżących z nim w trasy, jak i fanów przychodzących na koncerty, dlatego jedna z nowych pozycji, „Last Man Standing”, dedykowana jest zmarłemu w zeszłym roku koledze z zespołu. Ale muzyka dla Bruce’a oznacza też konieczność poruszania ważnych tematów, choćby pochwałę przyjaźni. „Bracie i siostro, gdziekolwiek teraz jesteście, wiedzcie, że kiedyś spotkamy się wszyscy w domu tysiąca gitar”, śpiewa w „House of a Thousand Guitars”. Bruce skończył siedemdziesiątkę i nie ukrywa, że wielu takich jak on już na świecie nie zostało, więc szkoda czasu na śpiewanie o sprawach nieważnych. Przesłania jego utworów są proste i zrozumiałe dla każdego, zawsze aktualne, a przez to zwyczajnie po ludzku krzepiące. Okazało się kolejny raz, że Boss potrafi być lekiem na całe fizyczne i psychiczne zło, w jakim teraz tkwimy po uszy, a jego album, to forma najprawdziwszej grupowej terapii. Krążek został nagrany w towarzystwie muzyków ze stałej, świetnej grupy, E Street Band. Znają się na wylot, lubią i cenią, nie tracą godzin na jałowe dyskusje, zatem nie dziwi, że nagrania w przydomowym studiu artysty w New Jersey, zajęły raptem cztery dni. Dodać należy, że ten materiał, co pewnie trudno będzie sobie wyobrazić wielu słuchaczom, rejestrowano na żywo, metodą 1:1, dzięki czemu udało się uzyskać niepowtarzalny charakter ogromnie szczerej i bezpośredniej wypowiedzi artysty! Pięć następnych dni poświęcił Bruce jeszcze na dodanie koniecznej elektroniki i niezbędnej obróbki. Zarówno przy nagraniach oraz nadaniu ostatecznego szlifu, niezmiernie pomocne stały się rady współproducenta, Rona Aniello, już czwarty raz współpracującego ze Springsteenem. Powstał album wybitny, dla mnie na pewno najciekawszy z tegorocznych. No cóż, Boss to jest Boss, ktoś musi być najlepszy!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: brucespringsteen.net