Wayne Shorter zdobył rozgłos w świecie jazzu, jako kreatywna postać współpracująca z Milesem Davisem. Wraz z Herbie Hancockiem, Ronem Carterem i Tony Williamsem, jest osobą, która w jazzie wyznaczyła nowy kierunek. Od tamtego czasu jego twórczość wielokrotnie dawała dowody na to, że jest to artysta wyjątkowy. Jednym z przykładów może być fakt, że w latach siedemdziesiątych wraz z Joe Zawinulem był współtwórcą osławionego Weather Report. Jego albumy solowe, takie jak: „Night Dreamer”, „Juju”, „Adam’s Apple” czy „Schizophrenia” zalicza się do absolutnej klasyki gatunku. Obserwując jego sylwetkę, można stwierdzić, że będąc artystą czerpiącym od takich twórców jak: Coleman Hawkins, Lester Young, Ben Webster oraz Charlie Parker stał się kontynuatorem ich dzieła. Natomiast poprzez swoją charakterystyczną odrębność, można uznać, że korzystając z tego, co przed nim stworzyli John Coltrane oraz Eric Dolphy, stał się autorem swojej własnej impresjonistycznej opowieści.
Chciałbym zacząć rozmowę od początków twojej kariery. Ukończyłeś dwie szkoły muzyczne – Arts High School oraz Uniwersytet Nowojorski. Jak ważne były dla ciebie doświadczenia, które w nich zdobyłeś?
Wayne Shorter: Obie te szkoły były dla mnie bardzo ważne i wiele dały mojej muzyce. Nauczyłem się w nich dyscypliny. Głównie chodziło właśnie o to i sądzę, że jest to bardzo ważna kwestia, która pomogła mi zrozumieć, czemu służyć ma muzyka.
Z pewnością jednym z artystów, który wiele dla ciebie znaczył był Miles Davis. Słyszałem, że gdy pierwszy raz skontaktowałeś się z nim, pytając czy nie byłby zainteresowany współpracą z tobą, potraktował cię dość szorstko.
Wayne Shorter: Myślę, że nie chodziło o to, że był niemiły. Raczej powiedziałbym, że Miles wolał sam decydować o tym, co się wokół niego dzieje. Dodatkowo chyba nie odpowiadało mu to, że dzwoni do niego obca osoba w tego typu sprawie. Miles w specyficzny sposób odnosił się do obcych.
Później, gdy pracowałeś z Artem Blakey’em sytuacja się odwróciła. Tym razem…
Wayne Shorter: On zadzwonił do mnie.
…Miles zadzwonił do ciebie z propozycją współpracy. Co wtedy czułeś i jak odebrałeś tego typu propozycję od artysty pokroju Milesa?
Wayne Shorter: Przede wszystkim zdziwiło mnie to, że zadzwonił bardzo szybko. Niewiele czasu minęło od naszej pierwszej rozmowy. Myślę, że stało się to po około ośmiu, może dziewięciu miesiącach. Wcześniej spotkałem się jeszcze z Johnem Coltrane’em. John zaprosił mnie na południe i przez około tydzień sporo rozmawialiśmy. Powiedział mi wtedy, że zamierza opuścić zespół Milesa, jednak równocześnie zaznaczył, że jest to osoba, od której nauczył się najwięcej. Przyznał się również, że Miles dał mu bardzo wiele zarówno pod względem muzycznym jak i w kwestiach dotyczących prowadzenia zespołu oraz tego, jakim był człowiekiem. Powiedział mi wtedy, że jeżeli chcę to mogę znaleźć się w jego zespole. Później minęło kilka miesięcy i Miles zadzwonił.
Grupa, którą stworzyłeś z nim oraz z: Ronem Carterem, Herbie Hancockiem i Tony Williamsem, według Milesa, była jednym z najlepszych zespołów w jego karierze. Czy patrząc wstecz miewasz podobne przemyślenia?
Wayne Shorter: Zdecydowanie muszę przyznać, że współpraca z Milesem dała mi więcej radości niż praca z jakimkolwiek innym zespołem. Ciekawą kwestią było to, że nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą o muzyce. Gdy zaczynaliśmy grać – po prostu graliśmy. Natomiast, gdy kończyliśmy – nigdy nie rozmawialiśmy o muzyce. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co ma się wydarzyć i nie chcieliśmy tego zaburzać poprzez rozmowy o tym.
Wiele osób zna historię o tym, ze Coltrane zaczął grać na saksofonie sopranowym, ponieważ Miles kupił mu ten instrument. Jak zaczęła się twoja przygoda z tym saksofonem?
Wayne Shorter: W moim przypadku gra na sopranie wiązała się z tym, że zamierzałem wrócić do sposobu, w jaki gra się na klarnecie. Wcześniej grałem na klarnecie. Chodziło mi o to, jakie dźwięki mogłem z niego uzyskać – dźwięki w wysokim rejestrze. Wiedziałem wtedy, że wiele osób ma problem z grą tych dźwięków, tak, aby brzmiały czysto. Zastanawiające było wtedy dla mnie to, czy uda mi się przenieść to, co grałem na klarnecie wraz z całą pasją, jaka była w tym zawarta, na saksofon sopranowy. Dodatkowo wiązało się to z faktem, że w tamtych czasach na rynku zaczynały pojawiać się instrumenty elektroniczne – zaczęła powstawać muzyka fusion i pod tym względem saksofon sopranowy wydawał się brzmieć bardziej odpowiednio, w odniesieniu do tych wszystkich dźwięków. Ponadto saksofon w składach elektrycznych wymagał nagłośnienia. Zaczynały się koncerty w bardzo dużych salach i wtedy konieczne było nagłaśnianie instrumentów, aby nikt nie musiał narzekać na to, że nie słyszy saksofonu. Ważne było aby podczas występów na żywo uzyskać brzmienie zbliżone do tego, co zostało nagrane na płycie. Graliśmy wtedy dużo koncertów, za które dobrze nam płacono, więc celowe było zadbanie o to, aby słuchacze mieli pewien komfort podczas występów.
Czy możesz podzielić się jakąś historią związaną z Milesem, która szczególnie utkwiła ci w pamięci?
Wayne Shorter: Jedna z historii, którą pamiętam wiąże się ze słowami, jakie Miles powiedział, gdy odchodziłem z jego zespołu. Powiedział wtedy, że jest zmęczony muzyką, która brzmi jak muzyka. Te słowa zrobiły na mnie duże wrażenie.
Miles Davis powiedział kiedyś, że jesteś typem artysty, który eksperymentuje z formą, w przeciwieństwie do muzyków, którzy grają bez ustalonej formy. Co sądzisz o artystach, którzy wybrali drugą z tych dróg?
Wayne Shorter: Gdy mówimy o eksperymentowaniu trzeba pamiętać, że może ono trwać wiecznie. To ciekawe zagadnienie – muzyka powinna czegoś dotyczyć, powinna być na jakiś temat. Wiąże się ona z wynurzeniem. Wielu uważa, że w eksperymentowaniu chodzi o odwagę, jednak moim zdaniem ma ono dużo więcej wspólnego z abstynencją oraz skłonnością do poszukiwania czegoś, co brzmi inaczej – często buntowniczo. Nie sądzę, że celowe jest eksperymentowanie, w którym nie bierze się pod uwagę tego, co myślą ludzie. Takie podejście jest bardzo samolubne. Miles zauważył kiedyś, że gdy na widowni nie ma kobiet – gdy słuchaczami są tylko mężczyźni – wtedy możemy poczuć, na czym polega profesja muzyka. Sądzę więc, że w kwestii eksperymentów ważne jest aby coś sobą odsłaniały. W muzyce, podobnie jak w wielu innych dziedzinach zawsze chodziło o to, że przemysł pozwalał zarobić tylko garstce ludzi. Nie to jednak jest najważniejsze – fakt, że coś jest popularne nie czyni tego wartościowym. Tego typu rzeczy nie ocalą twojego instynktu, dzięki któremu jesteś w stanie myśleć samodzielnie. Nie ocalą cię w obliczu wieczności.
W jaki sposób odnosisz się do zasad w muzyce?
Wayne Shorter: Sądzę, że zasady można naginać, pod warunkiem, że ma się świadomość celowości tego typu zabiegów. To interesująca kwestia – myślę, że trzeba być czujnym odnośnie tego, co otrzymujemy od kogoś, kto przekazuje nam wiedzę. Nie można być zbyt aroganckim, w swoim podejściu do tego, z czym się stykamy. Są jednak ludzie, którzy wiedzą o muzyce więcej niż inni, i zwykle z tymi ludźmi chcemy przebywać.
Dlaczego zdecydowałeś się nagrać swoją nową płytę z Johnem Patituccim, Danilo Perezem oraz Brianem Blade’em?
Wayne Shorter: Ponieważ są to bardzo dobrzy ludzie. Mają czyste wnętrza. Przez to łatwo mi się z nimi współpracuje. Oni po prostu wiedzą jak muzyka powinna brzmieć. Doskonale znają tradycję i wiedzą, czym jest jazz. Czują ducha jazzu i jest to bardzo ważne. Z drugiej strony nie chodzi tylko o jazz – Beethoven, czy Chopin – wszyscy oni doskonale czuli ducha muzyki. Wypowiadamy te same słowa, choć może w nieco inny sposób.
Jak określiłbyś koncept albumu „Footprints Live”?
Wayne Shorter: Głównie chodziło mi o celebrację żywej muzyki. Gdy gram nie analizuję tego, co robię. Dla mnie muzyka nie ma końca. Myślą przewodnią są dźwięki, które należy celebrować wiecznie oraz to, co się dzieje na ich drodze. W muzyce nie lubię postawy przyjmowanej przez niektóre osoby. Nie podoba mi się, gdy artyści posługują się dźwiękami, aby osiągnąć jakieś gratyfikacje. Gdy przykładowo starają się poprzez muzykę zainteresować swoją osobą płeć przeciwną lub, gdy wynoszą swoją osobę ponad innych. Na pewno moją intencją nie było udowodnienie komuś, że potrafię zagrać szybciej lub lepiej niż ktokolwiek inny.
Jak odnosisz się do kompromisów w muzyce?
Wayne Shorter: Ma on dużo wspólnego z ludzką naturą. Często wiąże się to z tym, co nas otacza. Mam na myśli wielkie korporacje oraz ludzi, którzy manipulując dźwiękami chcą w ten sposób wpłynąć na procesy myślowe innych osób. To coś zbliżonego do robienia z ludzi więźniów za pieniądze. Często zapomina się o tym, że muzyka powinna być wyborem każdego z nas.
Jak ważną osobą był dla ciebie John Coltrane – zarówno jako człowiek, jak i jako muzyk?
Wayne Shorter: Był dla mnie kimś bardzo wyjątkowym. Właściwie poznałem go wtedy, gdy zaczynał grać muzykę, która przestawała brzmieć jak muzyka. John bardzo nie lubił muzyki, która brzmiała typowo, czy wręcz banalnie. Grał wtedy muzykę dla muzyków i nie zważał na to, co o nim mówiono. W ten sposób posuwał się coraz dalej. Myślę, że wyjątkowe jest to, że John Coltrane miał odwagę spojrzeć w przyszłość nie zważając na to, co było wcześniej. Podobnie podchodził do życia.
Czym jest dla ciebie improwizacja?
Wayne Shorter: Improwizacja… (red. długa chwila zastanowienia) jest jakby powrotem do tego, czym naprawdę jest życie. Coś jest tak oryginalne jak tylko może być i należy o tym pamiętać. Dla mnie ujmując to prościej, można powiedzieć, że jest to podobne do sytuacji, gdy chcemy dać komuś prezent. Nie myślimy wtedy o czymś komercyjnym – zwykle bardziej doceniamy ten dar, który jest wyjątkowy, niepowtarzalny. Więc dla mnie kluczowym czynnikiem pozwalającym stać się wyjątkowym jest poszukiwanie. Tak jak wtedy, gdy szukamy wyjątkowego diamentu, aby dając go komuś zrobić tej osobie przyjemność. Tym większa jest ta przyjemność, im więcej pracy i poświęcenia włoży się w poszukiwanie. Improwizacja ma z tym wiele wspólnego. Szczególnie, jeżeli zależy nam na zachowaniu swojej odmienności i niepowtarzalności. Również nie chodzi w niej o to, aby ukazywać, że coś jest lepsze lub gorsze. Zwykle najważniejsze jest docenienie tego, że jest to inne.
W swoich wypowiedziach Miles, wielokrotnie przyznawał się do tego, że nie odpowiadał mu styl Erica Dolphy’iego. Co sądzisz o jego muzyce?
Wayne Shorter: Nigdy nie byłem w stanie ostatecznie podjąć decyzji odnośnie mojego podejścia do jego muzyki. Jeżeli chodzi o jego twórczość można powiedzieć, że poszukując, wiele decyzji podejmował na ślepo. Z pewnością podobają mi się jego intencje. Podobało mi się to, że poprzez swoje nastawienie nie skłaniał się ku kompromisom. Jednak, gdy słuchałem dźwięków, które grał Eric lub, gdy wsłuchiwałem się w brzmienie jego zespołu, to co robił zawsze wydawało mi się bardzo surowe i mgliste.
Czy możesz podzielić się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi prowadzenia zespołu jazzowego?
Wayne Shorter: Moim zdaniem najlepszy sposób na bycie liderem to postawienie się raczej w pozycji osoby, która ma służyć niż kogoś, kto ma decydować. Myślę, że również historia dowodzi, że najlepszymi władcami byli ci, którzy potrafili służyć. To bardzo ważna umiejętność – być zdolnym służyć ludziom… swojej rodzinie, współpracownikom, swoim dzieciom. Wielu ludzi sądzi, że przywództwo osiąga się przez dominację, ustalanie zasad, których nie wolno przekraczać również, gdy z kimś grasz – ja się z tym nie zgadzam. Dobry lider to obserwator. Taka osoba nie ustawia się w świetle reflektorów. Zespół ma tworzyć unię – połączenie indywidualności.
Czy podczas występów utrzymujesz kontakt wzrokowy z muzykami grającymi z tobą?
Wayne Shorter: To zupełnie nie istotne. W zespole, z którym występuję, gdy patrzymy na siebie zwykle wynika to z faktu, że się do siebie uśmiechamy.
Przez olbrzymią cześć swojego życia zajmowałeś się muzyką. Zastanawia mnie, ile czasu poświęcasz muzyce dzisiaj?
Wayne Shorter: Nie zajmuję się tylko muzyką, jeżeli o to ci chodzi. W zasadzie, gdy zaczynałem grać moją intencją nie było zostanie muzykiem. Dzisiaj najwięcej czasu poświęcam na czytanie. Bardzo to lubię – czytam powieści… O ludzkim życiu, o tym, co się dzieje wokół. Ostatnio czytam książkę napisaną przez młodego autora o nazwisku Glenn Kleier, pod tytułem „The last day”.
Gdyby ktoś zapytał cię o to, co należy robić, aby stać się wielkim kompozytorem? Co byś odpowiedział?
Wayne Shorter: Odpowiedź na to pytanie jest zabawna. Możesz ją uzyskać zastanawiając się nad tym, co należy robić, aby nim nie zostać. To podobne do sytuacji, gdy budujesz dom. Spróbuj go rozebrać, a wtedy dowiesz się jak go zbudowano. Mówiąc poważnie – jest to niezwykle skomplikowane. Trzeba sobie zdawać sprawę z bardzo wielu rzeczy i wiele z nich poddawać w wątpliwość.
Wielu krytyków nie może odżałować tego, że grając z Weather Report na pewien czas rozstałeś się z saksofonem tenorowym. Dlaczego zdecydowałeś się wrócić do tego instrumentu?
Wayne Shorter: Niektóre rzeczy, jakie miały miejsce w Weather Report niekoniecznie ściśle wiązały się z muzyką. Poza tym ważną rzeczą jest poszukiwanie, badanie nowych możliwości i spotykanie się z nowymi wyzwaniami, innymi aspektami życia, nawet w kwestiach związanych ze sferą prywatną. Wtedy doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Pod tym względem dzisiejsze czasy są bardzo trudne. Zobaczymy, co się wydarzy w przyszłości.
Czy możesz powiedzieć kilka słów o twoich instrumentach, ustnikach i stroikach?
Wayne Shorter: Używam stosunkowo twardych stroików. Myślę jednak, że to nie jest najważniejsze, ponieważ każdy z nas jest inny. To jakich stroików używasz wiąże się z budową anatomiczną. Wiąże się to z tym, jak zbudowane są twoje usta.
Czy kiedykolwiek próbowałeś używać stroików z tworzywa sztucznego?
Wayne Shorter: Dawno temu. Dla mnie to tylko ciekawostka. Wiąże się to czasem z tym, jak możesz chcieć się wyrażać poprzez swój dźwięk. Jednak dla mnie tego typu stroiki kojarzą się z następującą sytuacją: wstajesz rano i mówisz do ludzi. Pomimo tego, że słyszą cię wystarczająco dobrze używasz mikrofonu.
Rozmawiał: Piotr Florczyk
Wayne Shorter w Internecie: www.facebook.com/wayneshortermusic
Wywiad ukazał się w numerze 12/2002 miesięcznika Muzyk.
zdjęcia: materiały prasowe (główne – fot. Kate Garner)