Tarja Turunen – urodziła się w Finlandii, mieszka w Argentynie. Koncertuje na całym Świecie. Wokalistka obdarzona sopranem lirycznym sięgającym 3 oktaw. Równie swobodnie odnajduje się w rockowych klubach, wielkich festiwalach oraz… salach operowych. Zdobyła wyższe wykształcenie muzyczne, najczęściej jednak wykonuje piosenki hardrockowe. Często śpiewa o rzeczach ostatecznych, lubi czytać powieści Paulo Coelho oraz nurkować. Zaczynała w Nightwish, wybrała karierę solową. W rockowym świecie nigdy nie czuła i nie czuje się gorsza, choć kobiety muszą być tu równie twarde jak faceci.
Do Polski wpadła na kilka dni, by opowiadać o swoich nowych, tegorocznych albumach: „The Brightest Void” oraz „The Shadow Self”. Wystąpi na tegorocznym Woodstock. Autor wywiadu przyznał jej najwyższą „kategorię” czterech „P”: Pracowita, Przemiła, Profesjonalna, Perfekcjonistka.
Często do nas wpadasz, a jedną ze swoich poprzednich tras zaczęłaś właśnie w Warszawie. Jak się czujesz w Polsce?
Tarja Turunen: Dobrze! Przyleciałam wczoraj w nocy. Usnęłam, ponieważ wczoraj pracowałam cały dzień promując nowe płyty w Berlinie. Tam również miałam wywiady… Lot do Polski miał opóźnienie, oczywiście! (śmiech). Przylecieliśmy o 1:30 w nocy, więc sam rozumiesz… (ziewnięcie). Ale cieszę się, że jestem znowu w Polsce! Zawsze do was chętnie wracam.
Koncert „Beauty and the Beat” we Wrocławiu był absolutnie niesamowity. Jest szansa, że wrócisz z tym projektem?
Tarja Turunen: Nie, niestety nie…
Złamałaś mi serce… (śmiech)
Tarja Turunen: Nie współpracuję już z Mike’m Terraną, ale pracuję nad pewnym innym projektem. Grałam trzytygodniową trasę między innymi w Rosji z czymś podobnym, czyli z orkiestrą symfoniczną, lecz bez perkusisty. Jest to trochę odmienny koncept. Polega na wykonywaniu rockowych kawałków w stylu klasycznym.
To wielkie wyzwanie dla mnie jako wokalistki, żeby pracować z takim programem. Przechodzenie z piosenek operowych do rockowych wymaga zmiany głosu. Technicznie muszę poświęcić na to trochę czasu, żeby to zadziałało, ale uwielbiam to wyzwanie. Naprawdę uwielbiam grać takie koncerty, więc tak, na pewno chcę robić coś takiego w przyszłości, ale nie z Mike’m…
To miało być moje następne pytanie: gdzie jest Mike?
Tarja Turunen: Mike Terrana już z nami nie gra… Rozeszliśmy się.
Mam nadzieję, że chociaż pozostaliście przyjaciółmi…
Tarja Turunen: Tak, ale w pewnym sensie. Na co dzień nie utrzymujemy kontaktu. Sytuacja się skomplikowała. Niemniej jednak muszę powiedzieć, że pracowałam z nim siedem lat. I mamy ten piękny projekt „Beauty and the Beat”, który odniósł duży sukces, więc mam tylko dobre wspomnienia z nim związane. Serio, bardzo dobre wspomnienia, a on bardzo dobrze się spisał. Mike zagrał również na mojej nowej płycie.
Dla mnie często twoje koncerty na żywo były bądź są dużo lepsze niż nagrania płytowe…
Tarja Turunen: Tak, tak. Jest trochę inaczej teraz. Moja muzyka również idzie w różnych kierunkach. Wszyscy mamy swoje własne kłopoty. Nie mam stałego zespołu. Pracuję z różnymi muzykami z różnych środowisk i każdy ma swoje problemy. Czasami dochodzi do zderzenia, pewnego rodzaju konfliktu interesów.
W tej chwili istotna jest twoja nowa płyta. To będzie podwójny album. Pierwszy z nich jest całkowitą niespodzianką…
Tarja Turunen: Tak, to jest wielka niespodzianka!
Na „The Brightest Void” jest wielu gości oraz coś interesującego… Instrument, którego wcześniej nie wykorzystywałaś w aranżach – saksofon…
Tarja Turunen: Tak! Saksofon! Michael Monroe jest jednym z wielu artystów, z którymi współpracowałam. Zaprzyjaźniliśmy się oczywiście dzięki „Voice of Finland”. On tam pracuje od samego początku. Jest tam jurorem. Ja dopiero od dwóch sezonów. Zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi również poza pracą.
Znalazłam w moich archiwach wiele materiałów, które odłożyłam parę lat temu. Zostawiłam je, ponieważ nie czułam, żeby pasowały na moje ówczesne płyty. To było coś w stylu: „riff jest dobry, energia też, ale potrzebowałam jeszcze czegoś”. Czasem miałam wrażenie, że są na przykład jak dla mojego repertuaru zbyt rockandrollowe.
Michael pojawił się w moim życiu niedawno. Rozmawiałam z nim i słuchaliśmy wspólnie tych odłożonych na półkę piosenek. I wtedy powiedziałam: „Widzę ciebie pracującego ze mną nad tym utworem. Myślę, że to będzie świetny kawałek, jeśli będziemy współpracować”. Faktycznie przerodził się w kapitalną piosenkę – „Your Heaven and Your Hell” – ponieważ Michael się za to zabrał.
Praktycznie słowa i melodię miał już następnego ranka. Jest super szybki i szalenie utalentowany. Nagraliśmy ten utwór w Finlandii, tego samego dnia wokale, on nagrał saksofon, dograliśmy nordycki flet, wszystko jednego dnia, błyskawicznie. Była to naprawdę piękna sesja, ponieważ Michael jest fantastyczną osobą. Jest przepełniony entuzjazmem kiedy coś robi. A kiedy coś mu się podoba, daje z siebie 100%.
Pracując nad nowym albumem miałaś tak dużo piosenek, że potrzebne były aż dwie płyty?
Tarja Turunen: Tak, taki był powód. Proces produkcji… Cała kreatywność, proces pisania stały się dla mnie tak naturalne i o tyle łatwiejsze, że skończyło się na tym, że napisałam bardzo dużo piosenek. I wtedy pojawił się problem.
Na koniec, kiedy utwory były już prawie gotowe powiedziałam: „co do cholery zrobię z tymi świetnymi piosenkami?! Nie chcę ich dawać jako B-side’y albo bonusy dla USA czy Japonii!”. Wiesz, jak to jest… Zawsze trzeba odłożyć jakieś numery. Ale… Nieee! (operowym głosem), chciałam je zachować i wydać.
Piosenki takie jak: „Shameless”, „Eagle Eye” albo „No Bitter End” są czymś, co chciałam mieć na swojej płycie. Lecz to – „The Shadow Self” – nie miał być podwójny album. Więc co zrobiłam? Porozmawiałam z wytwórnią płytową i postanowiliśmy wydać płytę, która daje przedsmak nowego albumu. Oddaje ona brzmienie i kierunek nowych utworów. Coś, żeby już było przed samą, właściwą płytą.
To było perfekcyjny ruch. Tak! Mogę zawrzeć takie kawałki jak „Witch Hunt” albo moją piosenkę filmową, która dla mnie jest filmowa, chociaż nie była w żadnym filmie… Lecz napisałam ją wiele lat temu i czuję, że jest to taka moja piosenka filmowa. Teraz jest tutaj, bo znalazło się dla niej odpowiednie miejsce.
„Witch Hunt” wykonywałaś już na koncertach…
Tarja Turunen: Tak, tak! A teraz ten utwór jest nagrany. „The Brightest Void” to specjalna płyta, również dla mnie. Na pewno wszystko jest połączone. Motywy użyte na tej płycie są tymi samymi, których użyłam na „The Shadow Self”. Mówię o światłach i cieniach. O cieniach w nas samych. O ciemności w nas.
Wszyscy mamy coś, czego nie chcemy nikomu pokazywać albo mamy swoje ciemniejsze strony, które objawiają się w pewnych sytuacjach, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Jeśli nie znamy samych siebie dobrze, jeśli nie patrzysz, co jest w środku, możesz być zdziwiony swoim postępowaniem. Pewnie się wkurzysz w niektórych sytuacjach. Później zaczniesz wątpić: „czy to naprawdę byłem ja? Czemu się tak zachowałem?”.
Wszyscy nosimy w sobie coś mrocznego. Ja na przestrzeni ostatnich paru lat zastanawiam się: „czemu kiedy wychodzę do publiczności i zaczynam śpiewać, nigdy nie wychodzi wesoła melodia, tylko melancholijna?”. Jest w niej coś pięknego i mrocznego. Zawsze. Czasem nawet strasznego. Czemu? Dlaczego tak się dzieje?
Postrzegam siebie jako osobę pozytywną i szczęśliwą, która dużo mówi, lubi przebywać w towarzystwie. Takim towarzyskim ptaszkiem. Zrozumiałam, że to jest cień. Ta ciemniejsza strona mnie, która jest tą stroną kreatywną. U wielu artystów ta strona ma swoją kreacyjną ciemność, jakiś mrok, który podąża za nimi…
Czymś, co otworzyło mi oczy i dało pomysł na nazwę płyty była rozmowa z Annie Lennox. Przeczytałam w Internecie jakiś prawdopodobnie stary wywiad z nią, w którym mówi o tej mrocznej stronie, kreatywnej sile w artystach… To było dla mnie jak cios! Annie dokładnie mówiła o tym, co we mnie tkwi. To był mój moment olśnienia i niebywałej inspiracji. Napisałam wszystkie piosenki mniej więcej o tym, że światło i cień odgrywają role w naszych życiach, we wszystkim… Ying i Yang, przeciwieństwa.
To bardzo interesujące, wcześniej sięgałaś po wiele elementów dramatu, opery, spraw ostatecznych… Teraz nowy materiał jest inny, jakby nagrywała go nowa Tarja. Jednak twoje koncerty to również ciekawie opracowane widowiska. Kiedy możemy się spodziewać koncertu w Polsce?
Tarja Turunen: Woodstock! (śmiech, Tarja śmieje się i śpiewa nazwę festiwalu głosem operowym). Kiedy dostałam zaproszenie, żeby wystąpić, stać się częścią Woodstocku, zagrać tam istotny koncert, żeby zostać headlinerem, powiedziałam: „dziękuję Polsko, dziękuję za tę szansę!”
Od wielu lat uwielbiam wracać do Polski, ponieważ polska publiczność zawsze mnie bardzo dobrze odbiera. To są ludzie oddani mojej muzyce… Bardzo lojalni fani. Ta szansa jest dla mnie ogromnym prezentem. Poza tym zagram inne koncerty w Polsce. Pod koniec roku albo na początku następnego. Za dwa tygodnie prawdopodobnie ogłoszona zostanie data koncertu. Mam nadzieję, że będzie ich więcej niż jeden.
Grasz koncerty rockowe, rock-operowe, ale nigdy nie byłaś u nas z koncertami w kościołach z twoimi interpretacjami „Ave Maria”…
Tarja Turunen: Bardzo bym chciała… Równolegle wobec kariery rockowej pracuję również nad muzyką klasyczną. Pod koniec roku będzie tylko kilka koncertów w kościołach, ponieważ jestem w trakcie trasy rockowej. To jest dla mnie trudne. Kiedy mam rockową trasę koncertową, na koniec jestem mocno zmęczona…
Po rockowym koncercie nie umiem zagrać klasycznego. Nie czuję się na to gotowa wokalnie. Jestem wykończona po śpiewaniu rocka przez parę godzin. Natomiast jeśli gram koncert klasyczny, następnego dnia mogę zaśpiewać rockowy. W tę stronę nie ma problemu. Po rockowej trasie czuję, że moje ciało potrzebuje odpoczynku. Trochę odpoczynku, a później mogę śpiewać klasycznie ponownie. To jest bariera, jaką stawia mi własny organizm.
Wyzwaniem, którego podejmę się tego lata, będzie na przykład występ na festiwalu Wacken. Najpierw występuję z koncertem klasycznym, by potem na festiwalu zabrzmieć rockowo i heavy. To jest w porządku. Natomiast po takim występie, jaki dam na Wacken potrzebuję kilku dni, by być gotowa na koncert symfoniczny.
Będę grać parę koncertów symfonicznych tego lata. Tego typu rzeczy robię równolegle. Mam nadzieje, że do Polski uda mi się powrócić z koncertem symfonicznym. To jest coś, na co bardzo czekam, ponieważ ostatnio, właśnie we Wrocławiu było to niesamowite przeżycie. Wspaniale reagujecie na muzykę…
Muszę więc pojechać do Niemiec, by posłuchać jak śpiewasz „Ave Maria” (śmiech)…
Tarja Turunen: Albo do Finlandii (śmiech).
A co z coverami? Zawsze chętnie po nie sięgasz. Teraz mamy Jamesa Bonda…
Tarja Turunen: Tak! „Goldfinger”! Jestem wielką fanką Jamesa Bonda, przede wszystkim Seana Connery. Kochałam go jako Bonda! Zawsze uwielbiałam filmy o agencie 007. Zawsze się również zastanawiałam, kto zagra nową piosenkę do Bonda. Te utwory inspirowały mnie już wcześniej. Na przykład „In for a Kill” z mojej drugiej płyty („What Lies Beneath” – przypis DB.). To jest rodzaj takiej piosenki bondowskiej. Motyw Bonda był i jest w mojej karierze od dawna… Teraz zrobiłam coś bardziej dosłownego.
Tę piosenkę jednak, myślę o „Goldfinger”, zaśpiewałam na prywatnym koncercie fińskiej telewizji wiele lat temu i bardzo trudno mi się śpiewało. Dla głosu jak mój, sopranu lirycznego, to jest bardzo wymagające wokalnie. Shirley Bassey była w tym niesamowita. Robiła to na swój sposób oczywiście… To było wspaniałe. Dla mnie było trudnością i wyzwaniem. W tamtym czasie nie potrafiłam zaśpiewać tego odpowiednio. Zawsze miałam poczucie, że muszę wrócić do tej piosenki. Pod koniec zeszłego roku zrobiłam to grając z moim zespołem w Ameryce Południowej. Wyglądało na to, że tamtejszej publiczności się podobało. Zagraliśmy ciężko, tak jak jest na płycie. Powiedziałam więc sobie: „teraz umiem to zaśpiewać!”
Wiesz, przez te wszystkie lata… Po całym tym wysiłku, trenowaniu, ćwiczeniach, pracy z głosem, właśnie szczególnie śpiewem lirycznym, nareszcie czuję, że jestem wolna, swobodna w śpiewie. Nieważne czy to piosenka z Bonda czy kawałek rockowy… Jestem, czuję się wolna. A ten utwór… Jest specyficzny wokalnie, wymagający i cieszę się, że znajdzie się na płycie.
Przedtem był Alice Cooper, Peter Gabriel, a w trasie grałaś utwór Bon Jovi „zmiksowany” z przebojem „Heaven is a Place on Earth”, co było zabawne…
Tarja Turunen: Te piosenki są takie same! Dlatego to wzięłam i tak właśnie zaaranżowaliśmy „You Give Love a Bad Name” z utworem Belindy Carlise. Świetnie się bawiliśmy grając ten zestaw…
A jak ci się śpiewa piosenki Whitesnake?
Tarja Turunen: To… nie jest trudne (śmiech).
Ty masz bardzo liryczny, delikatny, kobiecy głos, a David Coverdale… Przecież on ma bardzo męski, niski i ciężki wokal…
Tarja Turunen: Podobała mi się ta piosenka, myślę o „Still of the Night”. Wykonałam więc ten cover, bo lubię stawiać przed sobą wokalne wyzwania. Chciałam ją nagrać we własnej aranżacji, tak jak ją widzę. Bardziej symfonicznie. W oryginale to jest po prostu niesamowity utwór!
Kiedy biorę się za jakiś cover zawsze chcę go zrobić na własny sposób. Inaczej to nie ma sensu, po cóż robić kopię świetnego oryginału? Dlatego na przykład „Goldfinger” jest dużo cięższe niż w oryginale. Taka przekora, to jest część mnie (śmiech).
Rozmawiałem z wieloma muzykami, artystami, kompozytorami, producentami zawsze staram się zadać jedno ważne pytanie: czym dla ciebie jest muzyka?
Tarja Turunen: Muzyka dla mnie to miłość. Muzyka to moja pierwsza miłość. Narodziła się, kiedy miałam trzy, może cztery lata. Nigdy nie przestałam jej kochać. Nigdy. Nieważne jak mocno obrywałam w drodze do sławy… Odejście z zespołu… Wtedy wszystko było bardzo trudne… Niełatwo było przeboleć te drastyczne zmiany w życiu. I również te w życiu prywatnym, ale mój zapał i pasja nigdy nie zmalały i nigdy tak się nie stanie. Jeśli jednak by do tego doszło, powinnam przestać robić to, co kocham najbardziej – występować, śpiewać, pracować w studiu… Dla mnie muzyka jest czymś takim, czymś najważniejszych w życiu.
Więc nic się nie zmieniasz, kiedyś już rozmawialiśmy i powiedziałaś, że oddychasz muzyką i dla muzyki.
Tarja Turunen: Może życie jest chaotyczne i stresujące. Poziom stresu jest niesamowicie wysoki przez cały czas. Nigdy się go nie pozbywam, ale zbyt kocham to, co robię. Czuję się uprzywilejowana, ponieważ mogę być artystką i jestem w stanie tworzyć z tego wszystkiego, co jest we mnie oraz wkładać całą siebie w moją sztukę. Wszystkie moje lęki, wszystkie emocje, całą pasję. Wszystko co jest w mojej muzyce, jest we mnie. To bardzo odważne.
My artyści mamy swoje sposoby ekspresji. Ten cień, który znajduje się w sztuce, o którym już wspominałam. To straszne, ale naprawdę tak jest. Mamy nasze sposoby na ucieczkę, której dużo ludzi nie ma. Ale cień wychodzi również w innych postaciach, my artyści wiemy jak sobie z nim kreatywnie radzić. Czasem myślę, że to taki wyjątkowy dar, może błogosławieństwo?
Co jest dla ciebie ważniejsze, gdzie lepiej, swobodniej się czujesz: podczas koncertów czy w trakcie nagrywania w studiu?
Tarja Turunen: To bardzo interesujące… Dużo o tym myślałam ostatnio. W trakcie tworzenia jestem bardzo produktywna. Cały proces pisania piosenki: nagrywanie dema, dawanie go muzykom, wstępny aranż, miksowanie albumu, czekanie na mastering… Jestem wtedy całkowicie zaangażowana. Mimo że dla mnie to długi proces. Kiedy kończę płytę, mam dość słuchania tych piosenek. Jestem zmęczona. Ten proces trwa bardzo, bardzo długo. Chcę dać odpocząć moim utworom, muszę się od nich oderwać. Przestać o nich myśleć.
Później, kiedy śpiewam je na żywo, co będzie miało miejsce już za dwa tygodnie, utwory jakby dostają nowe życie, stają się nowe dla mnie. By to osiągnąć potrzebuję tych paru tygodni aby odpocząć. Piosenki stają się w pewnym sensie nowe, świeże, odkrywam je ponownie kiedy muszę je wykonywać na żywo. Najpierw, wewnętrznie prawie się przymuszam, żeby je prawidłowo zaśpiewać. Bo przecież były tak wymagające w studiu. Zaśpiewać na żywo i stawić czoła nowemu wyzwaniu, z którym będę mieć kłopoty. Z niektórymi będą problemy, bo są naprawdę trudne (śmiech).
Jestem na to gotowa. Dlatego trenuję i robię wszystko… Czasem nieco modyfikują przekaz emocjonalny w piosenkach. Jak dla mnie jest więc zupełnie inaczej nagrywać niż wykonywać na żywo.
Dlatego warto jest czekać na twoje nowe płyty… Zawsze są dopracowane, ale zostaje przestrzeń dla emocji. Poza tym tak dbacie o aranże, że za każdym przesłuchaniem można na nich odnaleźć coś nowego…
Tarja Turunen: Dziękuję, to szalenie miłe, że tak to odbierasz. Najbardziej nie lubię kiedy fani pytają: „czy na nowej płycie jest taki utwór jak ‘Anteroom of Death’?”. Odpowiadam wtedy: „Nie! Ta piosenka już istnieje, czemu mam ją powtarzać?”
Taki właśnie jest mój sposób patrzenia na muzykę.
Rozmawiał Dawid Brykalski
Zdjęcia: Małgorzata Wojna
Wywiad ukazał się w numerze 8/2016 miesięcznika Muzyk.