Po testach mniejszych interfejsów firmy Roland nadszedł czas na flagowy model tego producenta – STUDIO-CAPTURE. To największy i najbardziej rozbudowany model z serii CAPTURE – dobra opinia o tych urządzeniach, a zwłaszcza o ich sterownikach, jest całkowicie zasłużona, mamy nadzieję, że STUDIO-CAPTURE nie tylko podtrzyma, ale utrwali tę opinię.
Koniec żartów – Roland STUDIO-CAPTURE to „solidny kawałek” urządzenia. Trochę węższy niż standard rack, jednak z możliwością dokręcenia znajdujących się w komplecie „uszu”, interfejs o wysokości 2U wygląda poważnie. Konstrukcyjnie jest to wielowejściowy interfejs USB 2.0, ale w odróżnieniu od konkurencyjnych produktów posiada szesnaście analogowych wejść (!) i dziesięć wyjść, nie ma natomiast powszechnych w tej klasie sprzętu złącz w formacie ADAT. Jedną parę wejść i wyjść zastąpić może para cyfrowa stereo S/PDIF, do tego mamy dwa wzmacniacze słuchawkowe oraz regulowane lub nie wyjście monitorowe. Przydatne, a często zapominane, są złącza MIDI – STUDIO-CAPTURE je ma. Interfejs posiada dwanaście przedwzmacniaczy mikrofonowych i cztery wejścia liniowe. Wszystkie wejścia mikrofonowe dzięki zastosowanym gniazdom typu combo mogą oczywiście pracować też z poziomem liniowym, a dwa pierwsze również jako instrumentalne, z podwyższoną impedancją wejściową. Cztery wejścia są z przodu, pozostałe wejścia i wyjścia (oprócz słuchawkowych) z tyłu. Każde wejście ma niezależny, dobrze widoczny pięciodiodowy miernik poziomu wejściowego, takie rozwiązanie znacznie ułatwia obsługę urządzenia podczas nagrań wielośladowych. Wszystkie parametry interfejsu, włączając w to parametry przedwzmacniaczy mikrofonowych, sterowane są cyfrowo – albo za pomocą pokręteł i przycisków na panelu czołowym, albo programowo z komputera. „Zwykłe” potencjometry regulują tylko poziomy na wyjściach – monitorowym i słuchawkowych. Interfejs jest skomplikowany i nie ma co opisywać zdjęć, warto jednak dodać, że wykonany jest bardzo solidnie, a szczególnie warty podkreślenia jest kraj pochodzenia – po raz pierwszy od niepamiętnych czasów testuję urządzenie dumnie noszące napis Made In Japan.
Made In Japan to nie tylko solidność wykonania i doskonała kontrola jakości – to również nowoczesne rozwiązania, które wcale nie tak chętnie przenoszone są do urządzeń produkowanych w Chinach. W przypadku interfejsu Roland STUDIO-CAPTURE istotnym elementem są nowe układy odpowiadające za komunikację z komputerem za pomocą złącza USB – dzięki temu możliwe jest osiągnięci niskiej latencji i większej stabilności – czyli udało się jeszcze poprawić to, z czego interfejsy Rolanda i tak są dumne. Konstrukcja wewnętrzna jest również przemyślana i widoczna (na filmach w internecie, nie rozkręcałem) jest dbałość o szczegóły i wysoką jakość dźwięku. To wszystko powoduje, że niestety, Roland STUDIO-CAPTURE tani nie jest – ale warto zauważyć, że jako jeden z niewielu interfejsów ma szesnaście wejść analogowych i dwanaście przedwzmacniaczy mikrofonowych. Wprawdzie w częstotliwości próbkowania 192 kHz dostępnych jest tylko osiem wejść i cztery wyjścia, ale w trybie 96 kHz nie ma żadnych ograniczeń co do ilości wejść i wyjść – podczas gdy popularne interfejsy nawet z dwoma złączami ADAT przy częstotliwości próbkowania 96 kHz oferują też tylko szesnaście wejść, z czego osiem jest analogowych, a kolejne osiem cyfrowych, a więc trzeba dokupić przedwzmacniacz z konwerterem, i to nie taki najtańszy. Osiem wejść mikrofonowych nie wystarcza do nagrań perkusji, dwanaście – już zwykle tak, a pozostałe cztery wejścia można wykorzystać jako liniowe lub uzupełnić o przedwzmacniacz mikrofonowy. Jeżeli komuś to za mało, a jednocześnie nie przeraża go cena, to sterowniki umożliwiają synchroniczną pracę dwóch interfejsów STUDIO-CAPTURE jednocześnie, oferując 31 wejść i 19 wyjść, z wystarczającą liczbą przedwzmacniaczy mikrofonowych.
Sterowniki, system i przedwzmacniacze mikrofonowe znamy z testu interfejsu OCTA-CAPTURE, aczkolwiek nowe sterowniki są ładniejsze, a przedwzmacniacze mikrofonowe, według producenta, jeszcze lepsze. Tak czy inaczej, dwanaście wejść mikrofonowych posiada regulację wzmocnienia w skokach co 0.5 dB (i to od 0 dB, bez tłumika), filtr dolnozaporowy o częstotliwości granicznej 75 Hz, odwracanie polaryzacji i niezależny wyłącznik zasilania Phantom. Trochę denerwujący jest fakt, że twórcy sterowników chyba nie oglądali prawdziwego interfejsu i odwrotnie, gdyż ułożenie tych przycisków na urządzeniu i w sterownikach jest całkowicie inne, i na początku trochę się to myli. Każdy kanał mikrofonowy ma funkcję AUTO-SENSE, pozwalającą na ustawienie odpowiedniego poziomu nagrania automatycznie, na podstawie analizy sygnału dochodzącego do mikrofonu, przy czym zapas, odstęp od przesterowania, standardowo wynosi 6 dB. Kanały można łączyć parami, ale co ciekawe, przełączniki czyli filtry, fantom i polaryzacje nie łączą się i są nadal niezależne, mimo połączenia wzmocnienia w kanałach. Tak ze sterowników, jak z interfejsu można też sterować kompresorami, a raczej procesorami dynamiki, dostępnymi w każdym z dwunastu torów mikrofonowych. Kompresor umożliwia regulację czasów ataku i powrotu, progu, nachylenia oraz kolana, bramka ma tylko regulację progu. Procesor dynamiczny jest użyteczny, ale wydaje mi się, że w tej klasie cenowo-sprzętowej każdy realizator wie, że korzystanie z takich procesorów podczas nagrań to proszenie się o kłopoty później. Obsługa kompresora z poziomu sterowników jest łatwa i przyjemna, ale z poziomu interfejsu już mniej, bo np. próg reguluje się dedykowanym pokrętłem, a pozostałe parametry enkoderem ogólnym i klawiszami kursora – niby nic, ale kursorem nie można „dobrać się” do regulacji progu, co trochę denerwuje. Obsługa parametrów interfejsu z panela czołowego nie jest do końca konsekwentna i dość często intuicja wiedzie nas na manowce, podczas gdy przecież mniejsza ilość pokręteł i brak dedykowanych przycisków i pokręteł prawdopodobnie uprościła by obsługę. Użyteczny, choć średniej jakości, jest procesor pogłosowy, pozwalający na dodanie „talentu” do odsłuchu dla wykonawców, jeżeli z powodu znacznego obciążenia systemu nie możemy pracować z małym buforem. Sekcja monitoringu jest dość rozbudowana i łatwa w obsłudze (z poziomu sterowników, bo z menu to już różnie, tym razem z uwagi na malutki wyświetlacz). Niezależne miksy odsłuchowe ułatwiane są przez możliwość ustawiania suwaków na zaprogramowanych poziomach (prawy klawisz myszy) oraz łączenia ich w pary, warty podkreślenia jest fakt możliwości wykorzystania również VST Direct Monitoring, czyli sterowania tym, co i jak słychać, z poziomu programu DAW a nie sterowników i ich miksera. Wzmacniacza słuchawkowe są głośne, a w razie potrzeby wszystkie suwaki miksera (w tym wyjściowe) mają maksymalne położenie +12 dB, tak więc zapas głośności jest w każdej sytuacji wystarczający.
Sterowniki, może dzięki nowej technologii, umożliwiają pracą z buforem 32 próbki dla częstotliwości 44.1 kHz – przynajmniej teoretycznie. Dla wyższych częstotliwości próbkowania minimalny bufor odpowiednio rośnie, zapewniając podobne opóźnienia. Nie udało mi się odtworzyć nic z buforem 32 próbki, ale być może nowy, szybki i „niezaśmiecony” komputer da sobie z tym radę – ważne, że taka pozycja w menu jest. Trochę natomiast dziwi brak w menu wielokrotności częstotliwości próbkowania 44.1 – możemy pracować tylko z 44.1, 48, a potem 96 albo 192 kHz, nie ma np. 88.2 – ale to chyba niewielki problem.
Główne wyjście monitorowe, zrealizowane na gniazdach XLR, ma możliwość pracy z pełnym poziomem lub poziomem regulowanym z interfejsu. Regulacja głośności odsłuchu nie jest niestety najwygodniejsza, pokrętło nie jest niczym wyróżnione i jest w środku, obok innych pokręteł, tak potencjometrów regulujących poziomy wyjść słuchawkowych z jednej strony jak enkoderem od Direct Monitoring z drugiej. Poziomu Direct Monitoring nie reguluje się chyba tak często, żeby przeznaczać do tego celu dedykowany kontroler – zamiast tego wolałbym większe pokrętło głośności, w dodatku raczej zupełnie z boku. Z drugiej strony tej klasy interfejs raczej pracuje wkręcony gdzieś do racka, a regulacją odsłuchu zajmuje się specjalny, dedykowany kontroler, tak więc nie ma co narzekać – zwłaszcza, że producent przewidział taki tryb pracy umożliwiając sprzętową, przełącznikiem z tyłu, dezaktywację tego regulatora.
Jak widzimy Roland STUDIO-CAPTURE to wszechstronnie wyposażony duży interfejs studyjny. Co ciekawe, jego obsługa jest stosunkowo prosta, menu nie jest zbyt „głębokie”, a niepotrzebnych funkcji po prostu nie ma. Instalacja jest prosta i przebiegła sprawnie, bez żadnych niespodzianek. Interfejs „ruszył” od razu, pokazując swoje możliwości. Te już znamy – a jak z brzmieniem? Bardzo dobrze. Przedwzmacniacze mają wystarczająco duży zakres regulacji wzmocnienia, pozwalając na precyzyjne ustawienie poziomu i przede wszystkim zapamiętanie wzmocnienia, co może być bardzo przydatne. Brzmienie jest otwarte i „przezroczyste”, szumy czy zniekształcenia praktycznie nie istnieją. Oczywiście, przedwzmacniacze nie odciskają swojego „charakteru”, są bowiem neutralne, w pozytywnym znaczeniu, pracują nie narzucając brzmienia, tylko wiernie je przekazując. Filtr dolnozaporowy ułatwia pracę, automatyczna regulacja wzmocnienia jest „bajerem”, który może się przydać. Bardzo wymagający użytkownicy mogą wykorzystać wejścia liniowe do podłączenia ulubionych przedwzmacniaczy, ale nie ma takiej potrzeby – chyba, że ze względów „prestiżowych”. Wzmacniacze słuchawkowe są głośne, komfort obsługi całego urządzenia wysoki, możliwość rozbudowy, nawet w dalekiej perspektywie, jest bardzo ważna wobec braku złącz ADAT (do których większość użytkowników i tak nic nigdy nie podłączy). Szesnaście analogowych wejść przy częstotliwości próbkowania 96 kHz zdarza się rzadko, w tym świetle cena interfejsu wydaje się być odpowiednia.
Konkurencja w tej klasie jest, i to renomowana. Tu nie ma żadnych usprawiedliwień, wszystko musi działać jak obiecuje producent – i działa. Roland znany jest z jakości, stabilności i dobrych sterowników – w modelu STUDIO-CAPTURE podnosi poprzeczkę, przenosząc produkcję do Japonii i projektując od nowa układy odpowiedzialne za komunikację z komputerem, z doskonałym zresztą skutkiem. Konkurencja nie śpi, też ma doskonałe sterowniki i podobne możliwości – musimy rozważyć, co jest ważniejsze, czy wejścia teraz, czy w przyszłości, czy wbudowane przedwzmacniacze w dużej ilości, czy uniwersalność okupiona większymi wydatkami… W każdym razie Roland STUDIO-CAPTURE dzielnie staje do walki na rynku „pro” i nie ma się czego bać – warto sprawdzić.
Tekst: Przemysław Ślużyński
WYBRANE DANE TECHNICZNE
Dostępne jednocześnie kanały: 16 IN / 10 OUT (do 96 kHz), 8 IN / 4 OUT (192 kHz)
Przetworniki A/D D/A: 24-bit
Częstotliwości próbkowania: 44.1 kHz, 48 kHz, 96 kHz, 192 kHz
Połączenie z komputerem: USB 2.0
Dodatkowe cechy/funkcje: 12 przedwzmacniaczy mikrofonowych premium (VS PREAMP), indywidualne mierniki poziomów wejść/wyjść i przyciski kanałów wejściowych, cztery niezależne miksy monitorowe kontrolowane programowo, VS STREAMING (zapewnia ultra stabilną, nisko-latencyjną wydajność sterowników dla Windows i Mac), AUTO-SENS (inteligentnie ustawia optymalne poziomy wejściowe dla wszystkich przedwzmacniaczy), możliwość pracy dwóch interfejsów STUDIO-CAPTURE razem (oba kontrolowane pojedynczym sterownikiem)
Wyświetlacz: LCD (128 × 64 punkty)
Wejścia/wyjścia: INPUT/INST [combo XLR/jack] × 2, INPUT [combo XLR/jack] × 10, INPUT × 4, MONITOR OUT (L, R) [XLR], LINE OUT × 8, słuchawkowe × 2, COAXIAL (IN, OUT) [koaksjalne], MIDI (IN, OUT), USB 2.0
Zasilanie: zewnętrzny zasilacz
Wymiary: 284 × 89 × 162 mm
Ciężar: 1.9 kg
Cena: 4290 PLN
Do testu dostarczył:
Roland Polska
ul. Kąty Grodziskie 16B
03-289 Warszawa
tel. (22) 6789512
Internet: www.rolandpolska.pl
Test ukazał się w numerze 2/2014 miesięcznika Muzyk.