We wrześniu ubiegłego roku na rynku ukazała się nowa płyta Renaty Przemyk zatytułowana „Renata Przemyk i Mężczyźni”. To wyjątkowe wydawnictwo jest podsumowaniem dotychczasowej kariery artystki i jej 30-letniej obecności na scenie. Krążek ten zawiera największe przeboje wokalistki w nowych aranżacjach, nagrane w duetach z zaproszonymi przez nią śpiewającymi panami. W wywiadzie, który przeprowadziliśmy z okazji pojawienia się tego albumu, rozmawiamy z artystką przede wszystkim o jubileuszu oraz pracy nad płytą, ale nie mogło w nim też zabraknąć odniesień do panującej wokół nas sytuacji i pandemii, która wpłynęła również na działania artystyczne naszej rozmówczyni.
Kiedy narodził się pomysł takiego właśnie uczczenia 30-lecia działalności artystycznej i na którym etapie planowania jubileuszowej płyty postanowiła Pani zaprosić do współpracy jedynie mężczyzn? Czy dobór wokalistów był procesem trudnym i czy Panowie dali się łatwo przekonać do tego projektu?
Renata Przemyk: Zbliżający się jubileusz uświadomili mi fani w pokoncertowych rozmowach. Pytali o specjalną trasę czy wydawnictwo. Pomyślałam, że to dobry pomysł, że taką okrągłą rocznicę trzeba świętować z rozmachem. Album musiał być wyjątkowy. W naturalny sposób przyszli mi do głowy goście. Przez te lata dużo się nauczyłam o sobie, nauczyłam się w pełni cieszyć kobiecością i wyraźnie wypowiadałam na temat równości praw. Do tej równowagi brakowało mi męskiej energii w najlepszym wydaniu i całej różnorodności. Miałyśmy z menadżerką dużo radości i wzruszeń wykonując kolejne telefony do panów reagujących z życzliwością a nawet z entuzjazmem. To były pierwsze nazwiska jakie przychodziły mi do głowy, kiedy pomyślałam kogo lubię i cenię.
Jak przebiegał proces wyboru utworów, które trafiły na krążek „Renata Przemyk i Mężczyźni”. Czy trudno było skompletować tę ostateczną trzynastkę i czy decyzje podejmowała Pani może uwzględniając ewentualnego współwykonawcę?
Renata Przemyk: Przez te 30 lat powstały piosenki, które słuchacze pokochali. Ja też śpiewam je za każdym razem z radością. Nie mogło ich zabraknąć. Było zabawnie, kiedy myślałyśmy kto będzie pasował do której piosenki. Czasem takie kojarzenie polegało na podobieństwie stylistycznym, a czasem na wyzwaniu. Artur Andrus poprosił o coś rockowego. Ubawiło mnie to a efekt okazał się wspaniały. Wojtek Waglewski na moją prośbę zaśpiewał piosenkę, którą sam napisał dla mnie na płytę „Tylko Kobieta” w 1994 roku. John Porter sam wybrał sobie piosenkę, która mu się szczególnie spodobała i przetłumaczył ją na angielski.
Jakie emocje odczuwała Pani nagrywając na nowo utwory, z którymi wiąże się z pewnością wiele wspomnień – czy to dotyczących ich tworzenia czy też późniejszego ich wykonywania czy ogólnie funkcjonowania tych piosenek w przestrzeni publicznej.
Renata Przemyk: Nagrywanie ich z moimi mężczyznami było cudownym przeżyciem. Poprosiłam każdego z panów, żeby zaśpiewał jako pierwszy, tak jak to słyszy i czuje. Chciałam podążyć za nim, znaleźć nowy sposób, nowe otwarcie w każdym utworze, który śpiewałam setki razy. I pojawiały się różne tropy, otwierały nowe drzwi i znaczenia. Ciężar emocjonalny, który dźwigałam dotąd sama (poza „Kochaną”) rozłożył się teraz na dwoje. Pojawiły się relacje, więzi i dialog. Wszyscy byliśmy mocno zaangażowani. Nagrania poprzedziły rozmowy. Tylko z Czesławem poszliśmy „na żywioł”😊 „Makijaż” to jedyna na płycie piosenka nagrana „na setkę”. On sam jest jak żywioł. Było dużo emocji, radości i wzruszeń. Dobrze było usłyszeć, że te piosenki są żywe, że nowe wykonania mają w sobie tyle energii, że czas ich nie przykurzył.
Jak Pani zdaniem nowe interpretacje piosenek – właśnie jako damsko-męskie duety – mogą wpłynąć na ich odbiór, także w warstwie tekstowej? Czy na potrzeby tej płyty były wprowadzane jakieś zmiany w utworach?
Renata Przemyk: W kilku miejscach dokonaliśmy drobnych korekt związanych z płcią podmiotu lirycznego. Żeby Grzegorz Turnau mógł był pełnoprawnym zazdrośnikiem poprosiliśmy autorkę tekstu „Zazdrosna” Annę Saraniecką o drobną zmianę w jednej zwrotce. „Come wake me” czyli „Niech mnie ktoś obudzi” śpiewamy z Johnem w dwóch językach. Poprosiłam Vienia o dopisanie zwrotki w „Kłamiesz” i wyrapowanie jej. Efekt nagrań przeszedł moje oczekiwania. W tych piosenkach zaśpiewanych z serca jest dużo dodatkowych emocji, są związki, bliskość, pokrewieństwo dusz. Coś co łączy dwoje artystów kiedy są mężczyzną i kobietą, którzy się bardzo lubią. Piosenki zyskały nową szatę, ale przede wszystkim energię. Z każdym z panów było zupełnie inaczej. Każdy jest mocną osobowością, mocnym charakterem i ma wyrazisty styl artystyczny. Mogłam w krótkim czasie przeżyć intensywną podróż w świat męskiej wrażliwości w wielu wydaniach. Wybrałam mężczyzn, którzy są mi bliscy z wielu względów.
Jak przebiegał proces nagrywania tej płyty? Czy pracowaliście w jednym studiu czy – biorąc pod uwagę liczbę zaproszonych do udziału gości – odbywało się to w różnych miejscach? Kto odpowiada za krążek pod względem realizacji i produkcji?
Renata Przemyk: Każdy z gości był zaproszony osobno do studia i pracowaliśmy nad naszą piosenką z producentem i aranżerem Tomkiem Harrym Waldowskim – moim czternastym wspaniałym mężczyzną. Z Tomkiem po pierwszym spotkaniu i podejściu do piosenek wiedzieliśmy, którą drogą iść. Wspaniale się z nim pracuje. Jest multiinstrumentalistą, człowiekiem o szerokim geście muzycznym, utalentowanym i przemiłym. Jedynie Grzegorz Turnau nagrywał swoją partię w studio w Krakowie ze względu na niezgodność terminów.
O ile płyta „Renata Przemyk i Mężczyźni” powstawała jeszcze w „normalnych” warunkach to już premiera albumu musiała zostać przełożona o kilka miesięcy. Co więcej, przez pandemię odwołane zostały koncerty, których przeprowadzenie w tradycyjnej formie nadal jest utrudnione, a często po prostu niemożliwe. Jak ta sytuacja wpłynęła na Panią i jakie są plany promocji tego albumu?
Renata Przemyk: Płyta miał wyjść 20 marca co, jak wiemy, okazało się niemożliwe przez wybuch epidemii. Ostatecznie miała premierę 4 września, kiedy wiedzieliśmy, że epidemia tak szybko się nie skończy i musimy radzić sobie jakoś w sytuacji jaka jest. Nie mogliśmy już dłużej trzymać w oczekiwaniu fanów. W marcu byliśmy w pełnym rozpędzie produkcyjno-promocyjnym. Przygotowana była duża trasa z gośćmi, festiwale i koncerty. Wszystko trzeba było odwołać. Udało się, głównie w lecie, zagrać kilka koncertów w plenerze – daleko od nielicznej wpuszczonej publiczności albo online przez Internet. Dziwnie się gra do pustej sali, do samych kamer, ale widzieliśmy potem, że ludzie licznie oglądali. Brakuje mi kontaktu z żywą publicznością. Częściowo przenieśliśmy się z działaniami do sieci, ale to tylko zamiennik w tych dziwnych czasach. Mam nadzieję, że sytuacja szybko wróci do normalności. Marzę o tym!
Ostatnie miesiące są dla branży muzycznej i powiązanych z nią gałęzi przemysłu bardzo trudne by nie powiedzieć koszmarne. Jak Pani zdaniem branża muzyczna przejdzie przez tę próbę? W jakim stopniu obecna sytuacja zmieni naszą scenę muzyczną?
Renata Przemyk: To trwa już tak długo, że wszyscy jesteśmy stęsknieni i sfrustrowani. Kto mógł to odpoczął, pobył z rodziną, nagrał ile się dało, ale marzy nam się powrót do czasu, kiedy żyliśmy w wielu miejscach, w trasie, w różnorodności, ruchu. Przygniata nas presja obostrzeń, jest strach czy przetrwamy nie tylko artystycznie, ale w ogóle. Kilku naszych kolegów muzyków odeszło. Nie chcę komentować nawet podejścia rządzących. Próbujemy tworzyć, być obecni z tym co robimy. Wiem, że wielu artystów bardzo słabo sobie radzi. Artysta to nie jest człowiek, który ma głowę do biznesu. Są trudne sytuacje, które inspirują i uczą. Tego sobie życzmy!
Przymusowe zamknięcie, obostrzenia, konieczność rezygnacji z wielu rzeczy oraz zmiany planów życiowych dotknęły oczywiście nie tylko artystów, ale także wszystkich dookoła. Jak to wszystko Pani zdaniem wpłynie na społeczeństwo, na stosunki między ludźmi…
Renata Przemyk: Wszystkie trudne sytuacje sprawdzają nasze charaktery, wytrzymałość i stopień człowieczeństwa. Ktoś zagarnia do siebie i zarabia na wojnie a inny się dzieli i chroni zagrożonych. Wielu ludzi, którzy mogą normalnie pracować, nie odczuwa wielkiej różnicy – może poza zakupami w maseczce i poza godzinami dla seniorów. Wiele osób przekonało się, że nie potrzebuje tak wielu rzeczy. Są tacy, którzy zbliżyli się do bliskich przez dłuższy wspólny pobyt, a inni nie mieli gdzie uciec przed domowym agresorem. Ludzie się boją, odsuwają się od siebie. Wizja choroby i śmierci przeraża, to naturalne. Polityka strachu i napuszczania na siebie też nie pomaga.
Wróćmy jeszcze do jubileuszu, którego świętowanie rozpoczęła Pani w ubiegłym roku, a który niespodziewanie wydłużył się. Jak spogląda Pani na tych 30 lat obecności na scenie muzycznej oraz samą siebie jako artystkę?
Renata Przemyk: Po takim jubileuszu w tym dziwnym czasie teraz zamierzam świętować już zawsze 😊 To też dobra lekcja. Trzeba się umieć cieszyć każdym dniem, doceniać to co się ma i dobrych ludzi wokół. Ze wzruszeniem patrzę wstecz na te 30 dobrych lat, w czasie których robiłam to co kochałam, spotykałam się na koncertach z ludźmi, którzy pokochali moją muzykę. Po koncertach opowiadali mi cudowne historie związane z moimi piosenkami w ich życiu. Czułam się potrzebna, akceptowana, kochana. Polubiłam siebie, dojrzałam jako kobieta, jako człowiek i jako artysta. Jestem świadoma swoich możliwości, które ciągle się powiększają. Kocham życie, ale nie trzymam się go pazurami za wszelką cenę jak kiedyś i nie wyrywam mu już z gardła tak zachłannie spełnienia moich pragnień. Jestem w końcu wystarczająco spokojna, żeby cieszyć się każdym dniem z jego małymi przyjemnościami. Napiszę jeszcze wiele piosenek. Niedługo wiosna. Nadzieja umiera ostatnia!
Rozmawiał: Grzegorz Bartczak
Zdjęcia: Sylwia Makris
Strona internetowa artystki: renataprzemyk.art.pl