Nasz rozmówca to reżyser, realizator dźwięku i producent muzyczny, absolwent Wydziału Reżyserii Dźwięku Akademii Muzycznej w Warszawie. Piotr Siedlaczek – bo o nim tu mowa – jako producent i reżyser dźwięku zrealizował kilkadziesiąt płyt dla czołowych wytwórni światowych. W Polsce realizował m.in. albumy zespołu Bajm i Beaty Kozidrak. Wielu muzykom i producentom jest on również znany jako autor szeregu popularnych bibliotek zawierających próbki instrumentów orkiestrowych, chociażby takich jak Advanced Orchestra, Classical Choir, Total Piano, Smart Violins czy Orchestral Colours, które znalazły szerokie zastosowanie w wielu produkcjach muzycznych i reklamowych na całym świecie. Współtworzył też chociażby instrumenty wirtualne Samplemodeling. Jako że odpowiadał za realizację nagrań do najnowszej płyty bohatera naszego „cover story” – Stanisława Soyki, postanowiliśmy także jemu zadać przy tej okazji kilka pytań.
Przyczynkiem do tego wywiadu jest najnowsza płyta Stanisława Soyki, której jest Pan realizatorem i producentem. Ale zanim porozmawiamy o tej płycie, chciałbym zapytać o coś innego. Zrealizował Pan kilkadziesiąt płyt dla czołowych wytwórni światowych. W Polsce m.in. płyty zespołu Bajm i Beaty Kozidrak. Pierwsze płyty nagrywał Pan jeszcze w latach 80. Jak przez te prawie 40 lat zmieniła się praca w studio z Pana perspektywy?
Piotr Siedlaczek: To zależy pod jakim względem; na ten temat można by napisać książkę… 🙂 Z jednej strony miała miejsce technologiczna rewolucja, która pociągnęła za sobą powszechną dostępność środków produkcji muzycznej. Dawniej szereg dźwiękowych zabiegów było domeną wysoko wyspecjalizowanych profesjonalistów, albo było niewykonalne. Dzisiaj wiele rzeczy można zrobić intuicyjnie i nierzadko bez głębszej wiedzy praktycznej czy teoretycznej. Cenę, jaką za to płacimy, to dominacja „pół-wiedzy”, mitów i generalne zaniżenie kultury dźwiękowej – głównie w odniesieniu do instrumentów akustycznych. Zmieniły się nawyki słuchania i upodobania brzmieniowe (czasem nasuwa mi się analogia do „fast food” i przesolonych potraw…). Ale w naturze wszystko ma dwie strony. Pozytywną stroną tych przemian jest to, że każdy może sam spróbować, co w wielu wypadkach prowadzi do świeżego, nieortodoksyjnego podejścia do materii, a przez to do interesujących, czasami nowatorskich wyników. Z drugiej strony – fizyka dźwięku i ogólna muzyczna estetyka się nie zmieniły. Cechy dobrego studia sprzed 40 lat pozostały niezmienne: również dzisiaj potrzebujemy znakomitych warunków odsłuchowych (w reżyserce czy pracowni) i możliwie dobrej akustyki studia, jeżeli chcemy nagrywać instrumenty akustyczne albo wokalistów. No i sztuka mikrofonizacji, czyli prawidłowej lokalizacji mikrofonów, jest do dzisiaj niezmiernie istotna. Sampling oczywiście bardzo uprościł te sytuacje – w pozytywny i negatywny sposób – i w wielu przypadkach samo studio do akustycznych nagrań nie jest absolutnie konieczne. Ale konieczność dobrego, precyzyjnego odsłuchu się nie zmieniła.
Domena cyfrowa pochłania coraz to nowe obszary muzyki. Muzycy korzystają z wirtualnych brzmień, zamiast wozić ciężkie wzmacniacze noszą małe urządzenia, które modelują dowolne brzmienia. Czy analogowe instrumenty, barwy nagrywane w tradycyjny sposób mają jeszcze w ogóle sens?
Piotr Siedlaczek: Jak najbardziej. Oczywiście to zależy też od tego, co chcemy osiągnąć. Biblioteki sampli i instrumenty wirtualne nieprawdopodobnie uprościły proces nagraniowy, szczególnie w odniesieniu do instrumentów akustycznych. Mamy sytuację „plug & play” i możemy zrezygnować z kosztownego, dźwiękoszczelnego studia i mikrofonów. W wielu wypadkach – głównie tych muzycznie uproszczonych, obsługujących stereotypy – rezultaty są zadziwiająco podobne do tych osiągniętych z oryginalnymi instrumentami. Ale często nie jest to możliwe. Głównie z dwóch przyczyn: najlepszy instrument wirtualny nie zastąpi realnego, akustycznego (jeżeli gra na nim profesjonalista), ponieważ interakcja z naturalnym, „analogowym” instrumentem jest inna, co warunkuje inne frazowanie, kształtowanie brzmienia, inny rezultat. Muzyk inaczej „czuje” swój instrument. Ponadto, w praktyce rzadko osoba grająca na instrumencie wirtualnym wie dokładnie, jak na nim zagrać, bo na ogół nie jest instrumentalistą wyspecjalizowanym na danym, oryginalnym instrumencie. Przykładem mogą być próby naśladowania smyczkowych, „hollywoodzkich” aranżacji, które oparte na samplach często brzmią „sztywno”, jak instrument klawiszowy czy syntezator, a nie jak prawdziwa orkiestra smyczkowa. „Natura się broni” :-). Pod względem ograniczeń w zakresie artykulacyjnych i brzmieniowych niuansów, instrument wirtualny zawsze pozostanie lepszym lub gorszym przybliżeniem instrumentu naturalnego.
Wróćmy do płyty Soyki. Jak doszło do tego, że zajął się Pan realizacją tego albumu?
Piotr Siedlaczek: Zawsze bardzo mile wspominałem nasze płytowe przedsięwzięcia ze Staszkiem. Te całkiem pierwsze we frankfurckim studio, w którym pracowałem, jak i te późniejsze, nagrane całkowicie w polskich studiach (co na początku, w okresie historycznych przemian wokół roku 1989, nie było takie proste…). Dlatego ponowna propozycja realizacji płyty po dłuższej przerwie obudziła we mnie chęć ponownego spotkania się w studio… Zapewnienie Staszka, że będę miał do pomocy lokalnego realizatora, spowodowało, że zgodziłem się niemalże bez wahania.
Co było najtrudniejsze podczas realizacji tego projektu?
Piotr Siedlaczek: Nie przypominam sobie, abyśmy natrafili na coś, co mógłbym nazwać „najtrudniejsze”. Nagranie akustycznej płyty z udziałem wysokiej klasy profesjonalistów jest generalnie przedsięwzięciem „trudnym”, ale leży to w naturze rzeczy… 🙂 Wymagana jest „tylko” maksymalna koncentracja, optymalna współpraca i świadomość, że jest się częścią całości. Ale mogę wspomnieć nasze realizatorskie zmagania z ostatnim utworem na płycie. Pierwotnie miał to być utwór z gitarą. Ale bardzo spodobała mi się sugestia realizatora, aby wykorzystać stojące w studiu pianino, które miało swoiste, magiczne brzmienie. Musiałem więc przekonać Staszka do wersji z pianinem, co początkowo nie było łatwe. Niełatwe było również ustawienie mikrofonów. W takich sytuacjach ustawia się je oczywiście tak, aby z jednej strony fortepian nie wchodził za bardzo na mikrofon Staszka, a z kolei mikrofony pianina – skierowane na struny – nie rujnowały brzmienia solowego głosu. Wymagało to szeregu prób, bo taka wzajemna interakcja mikrofonów jest czasem trudna do opanowania. Ale myślę, że wybraliśmy opcję, która bardzo współdziała z intymną atmosferą tego utworu i jego interpretacją. Chodziło też o to, aby zapewnić soliście maksimum komfortu wykonawczego i minimum ingerencji techniki. Myślę, że to w tej interpretacji słychać… 🙂
Jak wyglądała współpraca z Soyką podczas realizacji albumu? Czy Pan narzucał w jakiś sposób swoją wizję brzmienia, czy raczej kierował się sugestiami wokalisty?
Piotr Siedlaczek: Moje zadanie widziałem jako osobę odpowiedzialną za całokształt tej produkcji, włącznie z zapewnieniem muzykom pełnego komfortu pracy. Wiąże się to jednak z ingerencją w bardzo różnym stopniu, zależnym od wielu czynników. Oczywiście nadzorowałem nieprzerwanie stronę nagraniowo-techniczną, jak i wykonawczą, sugerując muzykom korekty w zakresie interpretacyjnym czy aranżacyjnym, jeżeli spodziewałem się pozytywnych rezultatów. Czasami moja funkcja polegała nawet na nieingerencji w to, co ma miejsce w studio, jeżeli rezultaty były zgodne z moimi oczekiwaniami. Współpraca ze Staszkiem miała również na celu zapewnienie mu pełnego komfortu pracy poprzez nadzór techniczno-muzyczny, wybór mikrofonów itp., ale – jeżeli chodzi o interpretacje – służyła przede wszystkim realizacji jego wizji utworu, a nie mojej własnej. Staszek jest znakomitym, dojrzałym artystą, który sam najlepiej wie, jak interpretować jego repertuar – szczególnie jeżeli chodzi o jego własne kompozycje. W sensie interpretacyjnym i artystycznym, moja ingerencja miała tylko wtedy miejsce, jeżeli chwilowy rezultat nie odpowiadał w 100% jego własnej wizji, albo jeżeli chciałem zaproponować coś alternatywnego. Wymaga to oczywiście wielkiego zaufania ze strony wykonawcy…
Kto pomagał Panu od strony realizacji nagrań, miksu i masteringu przy tym albumie?
Piotr Siedlaczek: O „komfortowych warunkach pracy” mogę również mówić sam, albowiem mogłem skorzystać z pomocy lokalnych realizatorów w osobach Łukasza Olejarczyka i Michała Wasyla. To oni głównie zajmowali się techniczną realizacją nagrań, jak również proponowali ustawienia sesji, różne wersje masteringu itp. Dzięki nim nie musiałem myśleć o kablach, mikrofonach i innych detalach, tylko skupić się na całokształcie płyty :-).
Płyta była nagrywana w RecPublica Studio w Lubrzy we wrześniu 2018. Jak Pan ocenia to studio?
Piotr Siedlaczek: Recpublica to naprawdę świetne, bardzo dobrze wyposażone studio. Rzadko miałem takie warunki odsłuchowe jak tam. No i samo studio ma bardzo udana akustykę. Nie mówiąc o innych walorach, jak kompetentni realizatorzy, kilka akustycznie odseparowanych, mniejszych studiów, atmosfera, okolica… Szkoda, że tak daleko od Frankfurtu nad Menem :-).
Rozmawiał: Dariusz Domański
Zdjęcie: Adam Abramek
Wywiad ukazał się w numerze 4/2019 miesięcznika Muzyk.