Są książki, jakie chce się przeczytać na raz, bez przerywania i ta właśnie do nich należy. Oczywiście nie wszyscy po nią sięgną. Mam wielu znajomych, przekonanych, że czytanie wyznań gwiazd estrady czy sportu, to strata czasu. „Niech się sprawdzają w tym co potrafią, a nie przedstawiają siebie wymyślonych od początku do końca”, mówią. Znakomita większość ludzi myśli jednak inaczej. Artysta, zwłaszcza ten powszechnie znany i kochany, to przecież człowiek który ma własne życie, marzenia, problemy, jakoś dochodził do zajmowanej pozycji, z czymś i kimś walczył. Taka historia bywa fascynująca, zwłaszcza gdy przynajmniej sprawia wrażenie szczerze opowiedzianej, a akurat w tym wypadku tak właśnie jest.
Najprościej byłoby powiedzieć, że to wywiad-rzeka z Marylą Rodowicz, od wielu lat nieprzemijającą gwiazdą piosenki. Ważne, że jej rozmówcą jest ktoś, kto nie tylko zajmuje się dziennikarstwem muzycznym, ale zna branżę od podszewki, ponieważ był wokalistą w kilku kapelach metalowych, a także pisał teksty piosenek nie tylko na swoje potrzeby. Tego rodzaju książka nie jest dla niego nowym doświadczeniem. To wszystko jest niezmiernie istotne, ponieważ interlokutorowi tego pokroju nie można wcisnąć żadnego „kitu” i łgarstwa, bo natychmiast coś takiego wychwyci, ośmieszy, w dodatku będzie żądał sprostowania i powrotu w rozmowie do rzeczywistości. Inna sprawa, że sama zainteresowana może, a nawet powinna wiedzieć, jakiej granicy prywatności nie ma ochoty przekroczyć. Jestem pewien, że tak właśnie w tym wypadku jest: Rodowicz jest szczera, ale to szczerość w pełni kontrolowana i ani razu poprawność nie została przekroczona.
Rozmowa rozpoczyna się oczywiście od korzeni rodzinnych, w tym wypadku przedwojennego Wilna, skąd pochodzili dziadkowie, oraz Możejkowa koło Lidy, teraz należącego do Białorusi, miejsca rodzinnego mamy. Czysty przypadek spowodował, że to także tereny młodości mojej mamy, więc wszystko mi się zgadza. Po wojnie historia rodzinna przenosi się na tak zwane Ziemie Odzyskane, do Zielonej Góry, gdzie Maryla przychodzi na świat, by po kilku latach przenieść się po raz kolejny, już po rozwodzie rodziców, do Włocławka. Gwiazda nie przedstawia siebie jako idealnej dziewczynki i dziewczyny. Wręcz przeciwnie, włazi po rusztowaniach na czwarte piętro, straszy ciecia i potrafi nie tylko uciekać, gdy sytuacja jest trudna do opanowania, ale też przyłożyć, gdy widzi taką potrzebę. Czepianie się dorożek to tylko drobny, uliczno-podwórkowy epizod codziennego bycia. Sport szybko urasta do rangi zajęcia pierwszoplanowego do tego stopnia, że koleżance robiącej zbyt małe postępy w gimnastyce, dostaje się od niej skakanką. Zima kojarzy się Maryli z lodowiskiem i łyżwami przykręcanymi do butów za pomocą kluczyków. Też takie miałem i mnie również ciągle spadały przy gwałtowniejszych ruchach. Później był klub Kujawiak z szatnią bez szyb, biegi z licznymi sukcesami i obozy szkoleniowe.
Jednak obok zawsze istniała piosenka, wyrosła z rodzinnych tradycji i w domu śpiewana. Był to repertuar patriotyczno-rosyjski, charakterystyczny dla kresów, „Hej sokoły”, „Przybyli ułani pod okienko”, „Klon zielony”, „Mołdawianka” czy „Suliko”, ukochana pieśń Stalina. Później, w 1962 roku odbywał się w Szczecinie Festiwal Młodych Talentów, po którym jego zwycięzcy jeździli po Polsce z koncertami, a przy okazji przeprowadzano eliminacje do drugiej edycji festiwalu. Maryla zaśpiewała na nich „My Bonnie Lies over the Ocean”, wygrała ten i kolejny etap konkursu, ale do Szczecina ostatecznie nie pojechała, bo w tym samym czasie odbywały się ważniejsze dla niej zawody sportowe…
Z tych sportowych pasji wyrosły oczywiście studia na AWF i wówczas doszło do pierwszych poważniejszych prób wokalnych. Najpierw w grupie Szejtany, w której była solistką, potem uczestniczyła w kilku kabaretach, aż wreszcie przyszło zwycięstwo w wielce prestiżowym w tamtym czasie, Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. W jury zasiadał Wojciech Młynarski i podarował jej tekst do ballady Woody Guthriego „This Land Is Your Land”, doszły też tłumaczenia Janusza Korczakowskiego utworów Seegera i Dylana. Cenne odkrycia repertuarowe! Po powrocie z Krakowa poznała też Piotra Kaczkowskiego, stała się częstym gościem w radiowym III Programie Polskiego Radia, a poprzez Jana Borkowskiego dotarła do Agnieszki Osieckiej. Niedługo potem nawiązała się również znajomość z Sewerynem Krajewskim. To się nazywa mieć szczęście: do dziś w archiwach radiowych jest 900 zaśpiewanych przez Marylę piosenek! O sukcesie zdecydowały również długie spódnice, gitary dwnunastostrunowe, harmonijka, łańcuchy i właśnie tak właśnie rodziła się nowa gwiazda. Dla rodaków tym ciekawsza, że wówczas nikt nie śpiewał u nas takiego akustycznego, balladowego repertuaru.
Rodowicz opisuje dokładnie stan ówczesnej polskiej estrady, przedsiębiorstwa powołane w każdym województwie po to, by na ich terenie organizować koncerty. Tych recitali gwiazda miała ogromnie dużo. Na estradzie ustawiało się po dwie kolumny Dynacorda, kilka mikrofonów, reflektorów i do roboty! A do tego coroczne święto całej branży, Opole. Bez charakterystycznego później nastroju zawiści, za to z biesiadami i rozmowami do białego rana. Imprezy odbywały się w restauracji Pająk, przy Rynku, potem przenoszono się do restauracji w hotelu Opole, gdzie zdobycie stolika graniczyło z cudem. Najważniejsi na festiwalu mieli swoje miejsca: Danuta Rinn z własną świtą, w innym miejscu Halina Kunicka i Lucjan Kydryński, w jeszcze innym muzycy z zespołów big-beatowych. Próby do koncertów trwały tydzień, zaczynały się o 10:00, co oczywiście nikogo nie zwalniało z udziału w balangach do świtu. Sukces w Opolu był przepustką do Sopotu, do poważnego konkursu międzynarodowego, gdzie jednak o takim luzie jak na festiwalu krajowym mowy nikt nawet nie zamarzył!
Pierwszy longplay, „Mówiły mu”, akustyczny i spokojny w charakterze, został zastąpiony zupełnie innym, dynamicznym „Wyznaniem”, w czym spory udział miała Katarzyna Gaertner. Później te zmiany nastrojów, treści, sposobów aranżacji i wykonania, stały się w znacznym stopniu biletem wizytowym piosenkarki. Pomysł jedynie słuszny i zapewniający lata pozytywnej obecności w świadomości słuchaczy. Tych multiprzebojów Rodowicz miała zresztą w swej karierze więcej, niż jakakolwiek inna nasza piosenkarka. Miała naprawdę szczęście współpracując z najlepszymi tekściarzami i kompozytorami. Wiadomo, dla Maryli każdy chętnie pisze, bo swym wykonaniem rangę utworu podniesie, a ilość powtórzeń gwarantuje niezłe wpływy z ZAiKSu. Chyba nie ma żadnego Polaka, który, zależnie od sytuacji towarzysko-libacyjnej, nie pośpiewałby jakiegoś jej wielkiego przeboju, w rodzaju „Niech żyje bal”, „Polska Madonna”, „Małgośka”, „Remedium”, „To już było”, „Święty spokój”… Dzieje się tak, ponieważ kolejne pokolenia znajdują w nich coś dla siebie, nieprzemijającego, dotykającego akurat ich. Doskonale to słychać w ciągle wydawanej Antologii, gdzie zebrano większość z jej ogromnego dorobku.
Pani Maryla opowiada również o innych przedsięwzięciach, o filmach telewizyjnych, widowisku Katarzyny Gaertner i Ernesta Brylla, „Zagrajcie nam dzisiaj wszystkie srebrne dzwony”, o „Szalonej lokomotywie” Jana Kantego Pawluśkiewicza do tekstów Witkacego. „Lokomotywa”, która ze względu na rozmach inscenizacyjny, była grana w specjalnych miejscach, wielkich namiotach cyrkowych, katowickim Spodku, w dokach Amsterdamu. „Nie ma dla mnie zbyt szalonych pomysłów. Lubię, kiedy wymaga się ode mnie zmiany myślenia o sobie i pokazania z innej strony, więc im bardziej szalona propozycja, tym lepiej. Kiedyś Jasiński reżyserował przedstawienie cyrkowe „Artyści dzieciom” i zapytał kim chciałabym być. Powiedziałam, że małpą. Musiałam skakać po rusztowaniu, wygłupiać się, jak to małpa. Bardzo mnie to bawiło. Im bardziej zwariowana sytuacja, tym bardziej podniecająca.”
W rozmowie z Jarkiem Szubrychtem jest sporo bardzo „praktycznych” wspomnień. Jednym ze znanych problemów piosenkarki bywa częsty kłopot z gardłem. „W dzieciństwie wiele razy zapadałam na anginy i tak mi zostało. A że los jest złośliwy, zwykle takie rzeczy zdarzają mi się przed ważnym koncertem, festiwalem albo wejściem do studia. Funduję sobie wtedy szybkie zdrowienie, czyli zażywam tony antybiotyków (…) W moim przypadku najgorsza jest zmiana klimatu. Mam więc opanowane kliniki w Niemczech, Londynie, na Kubie, w Rosji. Najskuteczniej leczono mnie kiedyś w Ałma Acie. Bałam się tego szpitala w Kazachstanie, myślałam że to będzie straszny syf, tymczasem okazało się, że jest sterylnie czysto. Robili mi tam bardzo nieprzyjemne wlewki. Wystartowali z gigantyczną szprycą, zakończoną takim dozownikiem jak na wężu do paliwa na stacji benzynowej. Rura do gardła, oczy na wierzch! Wlewali mi tym jakąś oleistą substancję…”
Pani Maryla opowiada o artystycznych podróżach, samochodach, koleżankach i rzecz jasna, miłościach i miłostkach swojego życia. Dodaje mnóstwo anegdot związanych z zawodem, ważnymi osobami, jakie poznała, wydarzeniami historycznymi, rodziną… Niezwykle barwne życie, w którym nie brakowało niczego. Proszę się nie obawiać, nie zdradzę ich, bo chcę Państwa zachęcić do przeczytania tej pozycji i obejrzenia unikalnych zdjęć. Naprawdę trudno się od niej oderwać!
Tekst: Andrzej Lajborek
Recenzja ukazała się w numerze 1/2014 miesięcznika Muzyk.