Trzech gigantów rocka nagrało w ubiegłym roku niezwykle energetyczny album. Basista Tony Levin, perkusista i gitarzysta Marco Minnemann oraz grający na klawiaturach Jordan Rudess zarejestrowali czternaście kompozycji, w których pojawia się całe spektrum rockowych osiągnięć. Jest tam więc i heavy metal, i karkołomne przebiegi o cechach wirtuozowskich, i nawiązania do fusion z lat osiemdziesiątych, i niby rock and roll, i hołd dla Jaco Pastoriusa, i bezkompromisowe funky, a nawet reminiscencje rozbuchanej wyobraźni kojarzonej, m.in. z dokonaniami zelektryfikowanych zespołów Franka Zappy i Chicka Corei. Utwory są zwarte, nie nużą przegadaniem i mają zawsze skonkretyzowane pomysły na ich dramaturgię. Najczęściej nawiązują jednak do estetyki symphonic rocka, co jest o tyle paradoksalne, że przecież prezentuje muzykę tylko trio instrumentalne. Oczywiście muzycy, nie kopiują ani fakturą, ani barwą, ani melodyką, ani harmoniką, ani tym bardziej rytmem, jakichkolwiek rozwiązań stosowanych w orkiestrach symfonicznych. Podobieństwo jest tylko alegoryczne i dotyczy przede wszystkim gęstości materii dźwiękowej, jej błyskawicznych metamorfoz i swoistego, a dość typowego dla wielkich orkiestr, monumentalizmu. Pomijając jednak te wszystkie skojarzenia i spostrzeżenia, trzeba powiedzieć, że „Levin Minnemann Rudess” prezentuje eklektyzm rockowy w sobie właściwy sposób. Płyta jest więc bardzo spójna pod względem wyrazowym i brzmieniowym. Jej zamysł kompozytorsko-wykonawczy jest logiczny, a klimaty poszczególnych pozycji krążka przemyślane. Całość sugeruje formę suity, odyseję rockową, stworzoną przez troje wybitnych wirtuozów. Oszałamiająca erudycja i umiejętności muzyków uwiarygadniają całkowicie jej dramaturgię. W ostatnim utworze pojawia się niespodziewanie głos wokalny. To wywołuje refleksję, że śpiew, tak mocno związany z rockiem, tu nieobecny, w niczym nie umniejszył treści i ekspresji przekazu.
Tekst: Piotr Kałużny
Strona internetowa: www.levinminnemannrudess.com
Recenzja ukazała się w numerze 1/2014 miesięcznika Muzyk.