Realizator dźwięku, producent, kompozytor, mający na swoim koncie dziesiątki albumów z przedstawicielami najróżniejszych stylów muzycznych – od hip-hopu, przez afrykańską muzykę taneczną, po pop-rockowe piosenki; twórca muzyki do licznych produkcji filmowych i telewizyjnych. Po kilkunastu latach spędzonych we Francji, wrócił do Polski, gdzie kontynuuje swoją pracę. Pracuje nad bardzo różnymi projektami i nie boi się nowych wyzwań, a swoją wiedzą i doświadczeniem dzieli się ze studentami Politechniki Gdańskiej oraz na warsztatach w Polsce i za granicą. Współzałożyciel firmy APS, która od 2006 roku produkuje wysokiej klasy monitory studyjne, cieszące się uznaniem na całym świecie. Przed wami prawdziwy człowiek renesansu w dziedzinie pracy z dźwiękiem.
Wiele lat mieszkałeś i pracowałeś we Francji. Czy mógłbyś nakreślić różnice pomiędzy tamtejszym rynkiem muzycznym a naszym? Czy jest coś, czego moglibyśmy się nauczyć od Francuzów – a może oni mogliby też nauczyć się czegoś od nas?
Kris Górski: Na pewno wielu ludzi we Francji ma szacunek do polskich muzyków takich jak Możdżer, do jazzmanów, których znają najbardziej – popularnej muzyki polskiej raczej nie znają z wiadomych powodów językowych. Nasz poziom muzyczny jest całkiem niezły, a z tego co wiem klasyczni muzycy z Polski także znajdują tam pracę. A to czego my moglibyśmy się nauczyć od Francuzów to coś, co o ile wiem istnieje tylko we Francji, więc w sumie cały świat mógłby od nich zaczerpnąć ten pomysł. To się nazywa „intermittent du spectacle” i polega na tym, że artysta lub technik z dziedziny sztuk audio-wizualnych, musi wyrobić czterdzieści parę „sztuk” na rok. Zakładając, że jeden koncert to jest jedna data, to w ciągu roku muzyk musi mieć oficjalnie podpisane, że zagrał tyle i tyle koncertów, zarobił tyle i tyle pieniędzy, zostały opłacone od tego wszystkie podatki i opłaty. Wtedy w kolejnym roku za każdy nieprzepracowany dzień jest mu naliczane bezrobocie. To z kolei w skali całego kraju niesamowicie wspomaga kreatywność, ponieważ ci ludzie właśnie dzięki temu, że mają zapewnioną tę podstawę finansową, która wcale nie jest taka mała, mogą angażować się w różne przedsięwzięcia, które niekoniecznie są komercyjne. Kwitnie więc ogromna ilość autorskich projektów muzycznych, teatralnych, skierowanych np. do dzieci itp.
Ciekawe. Obejmuje to każdego muzyka, czy tylko tych, którzy mają zarejestrowaną odpowiednią działalność gospodarczą?
Kris Górski: Każdego. Podpisuje on odpowiednie dokumenty na przykład z miejscami, w których gra. Większość barów oczywiście nie chce tego robić, bo muszą płacić ZUS, ale niektóre się na to godzą, a do tego muzycy często wolą dostać mniej pieniędzy na rękę, byleby mieć podpisany kwitek, że zagrali wymaganą ilość razy.
We wszystkich dużych krajach Europy Zachodniej środki na świadczenia społeczne są w pewnym stopniu nadszarpnięte przez sporą ilość ludności napływowej – Francja nie jest tutaj wyjątkiem, przyjmując wielu nowych obywateli z różnych części świata.
Kris Górski: Jest to naturalnie związane z tym, czym tak naprawdę jest Francja. To było kiedyś imperium kolonialne, więc z krajów, z którymi Francja była w ścisłym kontakcie, lub które kontrolowała, nieustannie przybywają kolejni ludzie. Jeśli chodzi o muzykę, to jest to niesamowite źródło nowych brzmień. Sam nagrałem dziesiątki albumów z muzyką afrykańską, które robi się w ciągu paru dni, bo ludzie stamtąd grają doskonale. Bardzo często jest to muzyka taneczna, takie afrykańskie disco-polo, zwykle grane w podobnym rytmie, zbliżonym do antylskiego Zouk. Perkusja z reguły robiona jest z automatów, a cała reszta grana na żywo, łącznie z instrumentami dętymi blaszanymi. Zouk to muzyka pochodząca z Antyli Francuskich, do której wszyscy tam tańczą. Na pewno ten eklektyzm wpływa na otwartość muzyczną Francuzów, bo człowiek, który od dziecka zatopiony jest w świecie otwartym na różne style muzyczne, sam inaczej funkcjonuje później jako muzyk. Czegoś takiego my w Polsce nie mamy.
Jak wygląda tam obecność muzyki w życiu codziennym z perspektywy samych słuchaczy?
Kris Górski: Bardzo popularna jest tam muzyka lokalna, francuskojęzyczna. Funkcjonuje tam prawo, które wymusza na stacjach granie odpowiedniej, procentowo ustalonej ilości muzyki francuskiej, i to w godzinach dużej słuchalności, a nie po północy. Wpływa to bardzo silnie na popularność tej muzyki. Francuzi kupują płyty i chodzą na koncerty, mając na to więcej pieniędzy niż my.
A muzyka na żywo; na ulicy, w klubach, pubach i restauracjach?
Kris Górski: Tak, tradycja muzyki na żywo jest bardzo rozwinięta. Największym tego przejawem jest coś, co wywodzi się prawdopodobnie właśnie z Francji, a obecnie naśladowane jest także w innych krajach; w dzień przesilenia letniego, po którym następuje najkrótsza noc w roku, obchodzone jest tzw. święto muzyki, kiedy od rana do wieczora tysiące zespołów występują dosłownie wszędzie, łącznie z graniem na ciężarówkach jeżdżących ulicami Paryża. Warto tam pojechać choćby na ten jeden dzień, żeby zobaczyć co się dzieje. Poza tym Francuzi mają po prostu radość z grania muzyki i też zarabiają stosunkowo lepiej niż my. Mimo to w Paryżu jednak też pokutuje opinia, że muzyk – jak każdy inny artysta – bez dziewczyny, u której mógłby mieszkać, to bezdomny. [śmiech]
Gdzie zaczęła się twoja podróż: czy najpierw była fascynacja muzyką, jej graniem i komponowaniem, czy też samym dźwiękiem, jego powstawaniem u źródła i późniejszym kształtowaniem w nagraniach?
Kris Górski: Chodziłem w Polsce do podstawowej szkoły muzycznej, gdzie zacząłem od gry na pianinie. Potem do liceum wyjechałem do Anglii. Tam z początku nie miałem zbyt wielu ludzi, z którymi mogłem pogadać, ale w szkole miałem do dyspozycji studio nagraniowe. Zostało ono stworzone przez dwóch ludzi, którzy znaczą dla mnie bardzo wiele; jednym z nich był mój nauczyciel i opiekun, pochodzący z Indii realizator dźwięku imieniem Harsh Tanka, a drugim Thomas Vang, który jest nie tylko jednym z najlepszych basistów, ale przy tym właścicielem jednego z najbardziej znanych i legendarnych studiów nagraniowych w Danii [mowa o The Village w Kopenhadze – przyp. red.]. To właśnie on założył to szkolne studio w roku 1981, a ja byłem tam w 1989 i zacząłem słuchać jego taśm, które tam zostały – były to ośmiośladowe, ćwierćcalowe taśmy Fostexa – i byłem powalony tym, co jeden człowiek, który okazał się być istnym geniuszem, nagrywał sam grając na wszystkich instrumentach. Ja zapragnąłem robić to samo. A że nie było tam nikogo – oprócz Harsha, który pomagał mi na zasadzie „pokażę ci mniej więcej jak to działa, ale ty musisz sam to odkryć”, bo tak wyglądał tamtejszy proces nauczania – siedziałem tam sam dniami i nocami. W tym czasie nauczyłem się grać na basie i perkusji tylko po to, by móc aranżować i nagrywać moje utwory. Najpierw więc była muzyka, a potem przyszła chęć tworzenia nagrań.
Czy wtedy już zdecydowałeś, że chcesz zajmować się muzyką na poważnie?
Kris Górski: Po szkole średniej mój bardzo bliski przyjaciel, basista z mojego rocznika w liceum, pojechał do Londynu, by studiować w tamtejszym oddziale międzynarodowego instytutu SAE (School of Audio Engineering). Ja z kolei, nie do końca wiedząc co będę robił, miałem iść na Uniwersytet w Southampton, żeby tam studiować fizykę. Jednak dosłownie w ostatnich trzech miesiącach porzuciłem ten pomysł i poszedłem również do SAE, ale nie w Londynie, lecz w Paryżu, ze względów osobistych. Gdy oddałem się realizacji dźwięku, zrezygnowałem z komponowania muzyki. Przez około 7 lat siedziałem w studio i nagrywałem. Dopiero pod koniec tego okresu zacząłem na nowo pisać muzykę, a zaczęło się od hip-hopu. W latach 90. w Paryżu scena ta intensywnie się rozwijała i przychodziło do mnie mnóstwo ludzi, którzy robili hip-hop na samplerach Akai, ale sami nie umieli grać na żadnych instrumentach. Zacząłem nagrywać im przeważnie pianino i bas. Grałem fragmenty, oni wycinali z tego takt albo dwa i zapętlali, robiąc z tego swoje utwory. Z czasem zacząłem pisać także do projektów filmowych. Myślę, że takim głównym motorem napędzającym mnie do pisania muzyki filmowej była moja siostra Monika Górska, która jest uznanym realizatorem filmów dokumentalnych – to właśnie do jej filmów zacząłem pisać muzykę. Osobą równie dla mnie ważną jest Piotr „Miki” Mikołajczak, znakomity kompozytor i producent filmowy, z którym współpracuję od wielu lat. Dzięki niemu powróciłem do Polski.
Zajmowałeś się wyłącznie oprawą muzyczną, czy robiłeś również pozostałe elementy udźwiękowienia, takie jak dialogi, odgłosy z planu czy podkładanie efektów?
Kris Górski: Z reguły się tym nie zajmuję. Zgrywaniem – owszem. Ostatnio współpracuję przy projekcie „Rodzina Treflików” do którego muzykę napisał Andrzej Krauze, wspaniały kompozytor. Ja w tym wypadku nadzoruję całość, nagrywam piosenki i zgrywam dźwięk w 5.1 i stereo, ale same dialogi czy efekty są robione przez kogoś innego.
Mimo to od lat nie ograniczasz się wyłącznie do świata filmu. Czyżby nie była to dziedzina, która wyczerpuje czy też zaspokaja twoją kreatywność?
Kris Górski: Od wielu lat przyjaźnię się z artystami, których muzykę bardzo cenię i z którymi mam szczęście od czasu do czasu nagrać płytę. Za każdym razem jest to nowe wyzwanie. Do każdego projektu staram się podejść ze świeżym umysłem, aby nie popaść w rutynę. Zawsze się można nauczyć czegoś nowego.
Poruszyłeś ważną kwestię edukacji. Czy trzeba zdobyć wyższe wykształcenie, by pracować w zawodzie realizatora dźwięku?
Kris Górski: Wszystko zależy od szkoły. Zawód realizatora wymaga wielu lat praktyki. W SAE nabywamy umiejętności, które zdecydowanie pomagają, bo jest to szkoła o filozofii 30/70 czyli 30 procent teorii i 70 procent praktyki. Poza tym jest to szkoła silnie powiązana z przemysłem audio-wizualnym. Kończysz ją z możliwością znalezienia pracy od razu. Szkoły wyższe w Polsce wymagają bardzo obszernej wiedzy teoretycznej, co pozostawia bardzo mało czasu na zajęcia praktyczne. Studenci muszą we własnym zakresie nabywać umiejętności praktyczne.
Od dziesięciu lat jesteś zaangażowany w produkcję kolumn głośnikowych o przeznaczeniu typowo studyjnym. Jaka była twoja rola w powstaniu firmy APS?
Kris Górski: Pewnie przypadkowa, jak zwykle [śmiech]. Pojechałem kiedyś z zepsutym głośnikiem Tonsil mojego taty do zakładu producenta. W rozmowie wyszło, że jestem realizatorem dźwięku i mieszkam we Francji, na co osoba z którą wtedy rozmawiałem wspomniała, że ma ekipę, która robi monitor o nazwie TLC Pro. Wtedy właśnie spotkałem trzech ludzi – to byli Rajmund Stodolski, Grzegorz Matusiak i Arek Szweda. Przez rok współpracowałem z nimi, pomagając w popularyzacji ich produktu. Jakiś czas potem dołączył do nas Piotr Bogdański, z którym wspólnie założyliśmy APS, stworzyliśmy monitor o nazwie AEON i tak to się zaczęło.
Jaki jest twój wkład w produkcję tych monitorów?
Kris Górski: Głośnik dociera do mnie, kiedy jest już dość dopracowany i siadamy sobie wtedy wspólnie w studio, słuchamy, porównujemy, patrzymy jak zachowuje się on przy różnym materiale audio i staramy się uzyskać barwę, która nas wszystkich zadowala, a jednocześnie odpowiada pewnym normom, które są dziś coraz bardziej restrykcyjne.
Czy APS-y powstają w całości w Polsce?
Kris Górski: Montowane są w Polsce, w Obłaczkowie pod Wrześnią. Obudowy robione są u nas w kraju, głośniki bierzemy w większości od firmy SEAS z Norwegii. Elektroakustyka i elektronika projektowane są przez nas. Elektronikę w całości produkujemy w Polsce. Każdy monitor jest starannie sprawdzany pod każdym względem. Potem głośniki są parowane, na tej samej zasadzie jak paruje się mikrofony. Na świecie, w większości przypadków, głośniki po prostu schodzą z taśmy jak leci i nierzadko różnią się od siebie parametrami. My dzięki parowaniu jesteśmy w stanie zapewnić, że dana para monitorów gra w stopniu bardzo zbliżonym. Jeszcze ważniejsze jest to w przypadku systemów 5.1 – jeżeli ktoś zamawia u nas taki komplet, to też dopasowujemy wszystkie głośniki do siebie.
Macie w ofercie między innymi głośniki koaksjalne, które ostatnio są chyba coraz bardziej modne. Na czym polega fenomen tej konstrukcji i dlaczego wszystkie monitory studyjne nie są robione w ten sposób?
Kris Górski: Zacznijmy od problemu. W normalnym monitorze o najbardziej popularnej, dwudrożnej konstrukcji, za tor dolny i górny odpowiedzialne są osobne głośniki – jeden niskotonowy, drugi wysokotonowy – i te dwa głośniki siłą rzeczy nie znajdują się w tym samym miejscu w przestrzeni. To powoduje sumowanie się ich fal, ale tylko w jednym miejscu, potem fale się przecinają i znalezienie tzw. sweet spota, w którym ten głośnik najlepiej brzmi wcale nie jest takie oczywiste. Mogą pojawiać się jakieś efekty grzebieniowe, które wynikają z problemów fazowych. Odpowiedzią na ten problem jest głośnik współosiowy, popularnie zwany koaksjalnym, w którym źródło dźwięku jest punktowe. Jest to możliwe dzięki umieszczeniu głośnika wysokotonowego pośrodku głośnika niskotonowego, tam gdzie znajduje się jego cewka, która i tak sama w sobie nie wytwarza dźwięku. To jednak nie jest takie proste, ponieważ głośnik znajduje się jednak w bezpośredniej bliskości dużej membrany i zachodzą tam pewne zależności czysto fizyczne, akustyczne, które powodują, że te głośniki nie są aż tak łatwe do wdrożenia w studyjnym monitorze. Dlatego też głośniki te są droższe, bo są dużo bardziej wymagające w produkcji. Bardzo lubię nasze Coaxy. Są moim głównym odsłuchem bliskiego pola.
Co poradziłbyś osobom szukającym monitorów na własne potrzeby, do domowego lub niedużego studia projektowego? Na co zwrócić uwagę, a czego wystrzegać się przy doborze głośników?
Kris Górski: Dobrze jest mieć swój własny materiał odsłuchowy który dobrze znamy pod względem jego barwy i tego jak brzmi w różnych warunkach oraz testować głośnik u siebie. Przyda się też dobra wiedza na temat akustyki naszego pomieszczenia, co w obecnych czasach nie wymaga dużych nakładów finansowych. Nawet bardzo podstawowy i niedrogi mikrofon Behringera się do tego nadaje i są programy takie jak Room EQ Wizard, który działa i na Maca i na PC.
Istnieje teoria, że planując zakup monitorów, należy najpierw przeznaczyć na adaptację akustyczną pomieszczenia co najmniej taką samą kwotę, co na zakup samego sprzętu. Idąc tym tropem: czy lepiej kupić monitory po 2 tysiące złotych za parę i takie same 2 tysiące włożyć w ustroje akustyczne, niż nabyć za całe 4 tysiące monitory, które wstawimy do pomieszczenia bez większej adaptacji?
Kris Górski: Wszystko zależy od tego, w jakim pomieszczeniu pracujemy. Są pomieszczenia, które będą wymagały dużo większej pracy w zapanowaniu nad dźwiękiem, a wynika to nie tylko z kubatury, ale też z proporcji powierzchni i odległości wszystkich płaszczyzn wobec siebie, materiału z którego zrobione są ściany oraz mebli, które się w tym pokoju znajdują. Możemy wiele zrobić sprawdzając różne położenia monitorów. Pozycja monitora ma fundamentalne znaczenie. Rezonanse modalne zależą od rozmiarów pomieszczenia oraz geometrii jego ścian. Ważne jest też jak pierwsze odbicia trafiają do naszych uszu. Mają one ogromny wpływ na to, jak odbieramy dźwięk z monitorów. Można rzeczywiście małym sumptem znacznie poprawić sytuację, wydając część naszego budżetu na odpowiednią adaptację akustyczną.
Trudno jednak osłuchać monitory u siebie, bo sklepy raczej nie będą skore do ich wypożyczenia, a i tak większość zakupów robi się dziś w internecie, gdzie nie mamy możliwości sprawdzenia produktu wcześniej…
Kris Górski: Dlatego w APS mamy taką dewizę, że zawsze próbujemy doprowadzić do tego, aby klient mógł osłuchać wybrane monitory u siebie. Często zostają one już u klienta. Kiedy idziesz do sklepu, monitory są tam często ustawione na przykład parami coraz szerzej i te, które stoją bardziej wewnątrz, będą miały wobec tych stojących na zewnątrz bardziej zacieśnioną stereofonię, a ich barwa też będzie bardzo się różniła. Nawet 20 centymetrów w jedną czy drugą stronę potrafi tak radykalnie wpłynąć na dźwięk monitora, który sprzęga się z akustyką danego pomieszczenia, że może doprowadzić do sytuacji, w której nawet bardzo dobrze brzmiące monitory zagrają bardzo źle. Wystarczy, że będzie tam „węzeł” na 80-100 Hz, i monitor nie będzie w stanie tych częstotliwości z siebie wyemitować, co nie będzie wynikało z samego monitora, tylko z warunków odsłuchowych. Dlatego monitory do testu powinny być ustawiane naprzemiennie, w równych odległościach pomiędzy kolumnami w obrębie każdej pary, a najlepiej jest słuchać pojedynczych sztuk w mono. Stereofonia ma tendencję do przykrywania wielu problemów. Oczywiście nasze własne pomieszczenie też może i często prezentuje podobne problemy, dlatego ważne jest zbadanie go przed odsłuchem i wyborem monitora, jak i odpowiedniego dla niego miejsca.
No właśnie, ustalenie punktu odsłuchowego w pomieszczeniu jest również bardzo istotne…
Kris Górski: Na pewno pozycjonowanie stanowiska odsłuchowego nie może w żadnym wypadku – jeżeli ma to być robione poważnie – być podyktowane względami estetycznymi. Krótko mówiąc, nie stawiamy głośników tam gdzie dobrze wyglądają, tylko tam gdzie dobrze brzmią, co nie zawsze jest możliwe w warunkach domowych. Takim dobrym patentem, którego nauczyłem się wiele lat temu od pewnego inżyniera z Anglii, jest wzięcie jednego głośnika, przez który puszczamy materiał testowy w mono (różni ludzie stosują różne rzeczy, to może być szum, jakieś pady elektroniczne o wyrównanej barwie albo muzyka, którą bardzo dobrze znają) i chodzenie po pomieszczeniu wraz z osobą trzymającą ten głośnik w stałej odległości, powiedzmy 1 czy 1.5 metra, w zależności od tego ile miałby być docelowo oddalony od pozycji odsłuchowej. Utrzymując stały dystans za pomocą rozpiętego pomiędzy nami sznurka czy kabla, chodzimy po pokoju i słuchamy. Już taki eksperyment powinien nam sporo powiedzieć o naszym pomieszczeniu. Wszystkie małe pokoje mają problemy, ale są w nich miejsca, w których monitory brzmią lepiej i takie, w których w ogóle nie brzmią – i tych ostatnich właśnie chcemy unikać. Głośniki brzmią dobrze albo tuż przy ścianie, albo w odległości, która zapewni z jednej strony przeniesienie fenomenu wynikającego z odbić od przedniej ściany w wyższe częstotliwości, a z drugiej umożliwi wstawienie za głośnikami elementów tłumiących właśnie te problematyczne częstotliwości. Głośniki z bass-reflexem z tyłu trzeba jednak nieco od ściany odsunąć, wedle zaleceń producenta. Trzeba też unikać siedzenia w połowie pokoju, gdzie znajdują się najbardziej poważne rezonanse modalne. Można przeprowadzić nasz test w odległości, która stanowi 38 procent długości pomieszczenia. Ustawienie głośników wzdłuż najkrótszej ściany jest również rozwiązaniem, które często się sprawdza.
Rozmawiał: Mikołaj Służewski
Wywiad ukazał się w numerze 9/2016 miesięcznika Muzyk.