Jeden z najważniejszych i najbarwniejszych zespołów światowego show businessu i prawdziwa legenda rocka, czyli KISS, przybyli do Krakowa, żeby po raz kolejny pożegnać się z polskimi fanami. Po raz kolejny, gdyż ta pożegnalna trasa „End of the Road” trwa już od dość dawna, i w jej ramach amerykański kwartet żegnał się z nami już dwukrotnie (4 lata temu w Krakowie oraz w ubiegłym roku w Łodzi), ale wiele wskazuje na to, że krakowski koncert może być rzeczywiście „najostatniejszym” pobytem tego rockandrollowego cyrku nad Wisłą. Tym bardziej cieszy masowy i aktywny udział miłośników KISS w tym spotkaniu z idolami. Koncert znakomicie przygotowany i wyprodukowany przez agencję Prestige MJM odbył się w poniedziałek 19 czerwca.
Kiss-fani od rana byli zauważalni w pejzażu miasta. Co prawda niczym nietypowym są fani danego wykonawcy w t-shirtach z logo ukochanego zespołu, ale miałem wrażenie, że na koncercie KISS dużo większy odsetek słuchaczy przygotował odzież służbową do użycia, ba, w Tauron Arenie mnożyło się od ludzi z makijażami wzorowanymi na tych, w jakich muzycy KISS pojawiają się na scenie. Dodać należy, że Gene Simmons i jego kompani powinni zostać uhonorowani jakimś odznaczeniem państwowym przez ministrów rodziny, edukacji no i oczywiście przez małopolską kurator oświaty – grupa nieświadomie wspiera politykę prorodzinną, bo na koncert przybyły całe rodziny, chyba często trzypokoleniowe, a ich najmłodsze, umalowane na czarnobiało pociechy mogły mieć 5-7 lat. No i kolejki do stoisk z merchem wskazywały na ponadnormatywne umiłowanie fanów do wykonawcy, bo kolejki były jak po papier toaletowy za komuny, a przecież gadżety z logiem zespołu można często taniej nabyć choćby w ubraniowych sieciówkach. No ale tu wiadomo, okazja była specjalna…
O godzinie 18:40 na scenie pojawili się rozgrzewający publiczność muzycy 1One, a po ich secie scenę zasłonięto wielką kotarą z logo gwiazdy wieczoru. Punktualnie o 20:00 kurtyna opadła i zaczęło się trzęsienie ziemi spowodowane jednym z największych rockowych show, jakie świat widział. Paul Stanley, Gene Simmons, Eric Singer oraz Tommy Thayer zaczęli pierwszy numer przy huku petard umieszczeni na platformach wysoko nad sceną, stopniowo zjeżdżając na poziom estrad. Od pierwszych dźwięków „Detroit Rock City” publika oszalała i tak było już do końca. Rozsypał się worek z przebojami, hit za hitem leciał ze znakomicie przygotowanego nagłośnienia. Muzycy mieli w czym wybierać, bo przecież podczas trwającej pół wieku kariery trochę przebojów im się nazbierało, przy okazji pożegnania panowie postawili na sprawdzone kompozycje, którymi bez problemu wypełnili dwugodzinne show. Muzyka muzyką, ale właśnie show i jego realizacja… Barokowy przepych graniczący z kiczem, nadmiar pirotechniki, ognia, wybuchów, laserów… Oczywiście była krew cieknąca z ust Simmonsa przed jego basową solówką zagraną po wyniesieniu go na platformie pod sam dach krakowskiej hali. Widowiskowe solo perkusyjne Singera z perfekcyjną pracą ekipy realizującej przekaz wideo na ekranach. Po bokach sceny, już na trybunach wielkie posągi wzorowane na muzykach. Paul Stanley „lecący” nad głowami publiczności na swoistej tyrolce do platformy znajdującej się pośrodku hali, gdzie korzystając z trzech przygotowanych tam mikrofonów wykonał „Love gun” obracając się w stronę poszczególnych sektorów… Bisy rozpoczęte od pana perkusisty, który akompaniując sobie na fortepianie, który mógłby pochodzić ze studia Eltona Johna przepięknie zaśpiewał „Beth”, potem „I Was Made for Lovin’ You”, „Rock and roll All nite” i… koniec bajki i jednego z lepszych koncertów, jakie w życiu widziałem. A już pod względem anturażu, fajerwerków i produkcji – po koncercie KISS ciężko mnie będzie czymś zaskoczyć… Wychodząc z Tauron Areny w tłumie uśmiechniętych fanów miałem tylko nadzieję, że jednak to pożegnanie z polskimi fanami znów nie będzie ostatnie, i jednak po ostatnim koncercie tej trasy, planowanym w nowojorskim Madison Square Garden (btw. w Internecie trwa aukcja, na której można wylicytować gitarę, na której Simmons zagra ten ostatni rzekomo w dziejach koncert Kissów, zachęcamy do udziału… 😉 ) jednak okaże się, że panowie znajdą pretekst, żeby jednak jeszcze zapakować te prawie 20 tirów sprzętem, zatrudnić ponad 200 osób do przygotowania show i ponownie pojawią się przed polską publicznością.
SETLISTA:
1. „Detroit Rock City”
2. „Shout It Out Loud”
3. „Deuce”
4. „War Machine”
5. „Heaven’s on Fire”
6. „I Love It Loud”
7. „Say Yeah”
8. „Cold Gin”
9. solo gitarowe
10. „Lick It Up”
11. „Makin’ Love”
12. „Calling Dr. Love”
13. „Psycho Circus”
14. solo perkusyjne
15. „100,000 Years”
16. solo basowe
17. „God of Thunder”
18. „Love Gun”
19. „Black Diamond”
BISY
20. „Beth”
21. „I Was Made for Lovin’ You”
22. „Rock and Roll All Nite”
Przesympatycznym afterparty okazało się spotkanie promocyjne z Gene Simmonsem, jakie następnego dnia miało miejsce w krakowskim klubie Gwarek. Simmons reklamował tam sygnowane jego nazwiskiem napoje, ale ten kameralny event okazał się przede wszystkim okazją do zadania basiście KISS kilkunastu pytań o muzykę i show business. Pan Gene oprócz bycia ikoną rocka, jest showmanem, wytrawnym businessmanem, malarzem, człowiekiem, jakby to nie brzmiało, sukcesu, więc odpowiedzi były bardzo interesujące, i oczywiście nie zabrakło anegdot. Ale zapytany tu właśnie o to, czy aktualne koncerty KISS to faktyczne pożegnanie kwartetu ze sceną, Simmons potwierdził, że tak, bo „trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny niepokonanym”. Simmons to gentleman 74-letni. Opowiedział nam, że jego kostium waży 40 funtów, a buty mają siedmiocalowe koturny. Ten facet dzień wcześniej w tym rynsztunku odpalił dwugodzinne show przed wielotysięczną publicznością będąc „opalany” pirotechniką, cały czas świetnie grając i śpiewając… Jak powiedział, chcą zakończyć karierę będąc w pełni sił, w najlepszej formie. No ale jako człowiek interesu nie omieszkał dodać, że ma swój band niezależny od KISS i chętnie z nim wpadnie do Polski, o ile znajdzie się minimum dwutysięczne audytorium, które kupi bilety – tą informację polecamy uwadze wszystkich koncertowych promotorów. Gene nie spędził z nami zbyt wiele czasu, ale też nie za mało – a jego większość była spożytkowana na szczęście głównie na rozmowę i oczywiście promowanie przez muzyka napojów Moneybag Sodas – ale kilku szczęśliwców wyszło z autografami, jedna pani z gumą przeżutą przez Mistrza, a jeden fan z autografem permanentnym – Simmons podpisał się koleżce na nodze, po czym koleżka położył się na przygotowanym wcześniej łóżku tattoo i tatuażysta utrwalił autograf dożywotnio.
A przed tą chwilą, gdy Mistrz zstąpił na scenę Gwarka, degustację napojów umilił nam swoimi poetyckimi dźwiękami krakowski kwartet Sick Saints i ośmielę się napisać, że wielka szkoda, że właśnie ci energetyczni muzycy nie otwierali wcześniej koncertu KISS w Arenie. Znakomity set i świetny kontakt z publicznością.
Tekst i zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski
Strona internetowa zespołu: www.kissonline.com