Gdy zadaję proste pytanie: „Co nazywamy muzyką?”, odpowiedzi czasami wcale nie padają. Albo są tak różne i tak skomplikowane, że mam czasem wrażenie żądania definicji dotyczącej niezwykle rzadkiego i enigmatycznego zjawiska w przyrodzie. Przykładowo, ci którzy muzykę traktują niefrasobliwie, a tych jest u nas niestety zdecydowanie więcej, przeważnie po takiej kwestii wpadają w głębokie zamyślenie, z czego oczywiście nic nie wynika, i po chwili, jakby znajdując rozwiązanie, odwracają sytuację: „A według pana co to jest?”. Natomiast profesjonaliści często napuszają się wymownie, jakby ich obrażano niestosownością samego pytania i przywołują górnolotną terminologię określając muzykę jako jedną z dziedzin sztuki (czym się przy okazji dowartościowują). To wyjaśnienie jest oczywiście prawdą, ale też nic z tego dla nas nie wynika. Nie dowiadujemy się bowiem niczego istotnego o cechach muzyki.
Wszystko, co słyszymy stanowi dla nas informację o zdarzeniach dziejących się w granicach naszego zasięgu percepcyjnego. Ta wiedza pozwala nam klasyfikować te zjawiska i reagować na nie. Dzięki zmysłowi słuchu wiemy o rzeczach, których nawet nie widzimy i nie odczuwamy. To jedyny nasz organ komunikujący o wszystkim, co wzbudza fale akustyczne docierające do naszych uszu. Ale czy to jest muzyka?
Gdyby wszystkie zjawiska akustyczne były muzyką, to pytanie o jej istotę stanowiłoby kwestią śmiesznie prostą. Można by nawet rzec, że byłby to truizm. A zatem, skoro zgadzamy się, że nie wszystko, co słyszymy jest jej przykładami, to więc muszą istnieć jakieś szczególne uwarunkowania pozwalające z nieograniczonej ilości wydarzeń akustycznych wyróżnić te, które określimy muzyką.
Większość z nas jest całkowicie przekonana, że np. śpiewanie stanowi jeden z atrybutów muzyki. Ale mowa już nie. Czy aby na pewno tak jest? Przecież rap, operowy recytatyw, czasami nawet blues i hip-hop wykorzystują mowę w celach muzycznych. I nikt z nas o tym, gdy słyszymy te nurty, nie wątpi. Krzyki, szepty, wrzaski i jęki, kojarzą się nam wyłącznie z prozą życia. Stanowią przecież akustyczne fakty naszych problemów egzystencjalnych. Nie traktujemy ich w kategoriach sztuki. A jednak, np. w gospel, a jeszcze dosadniej w soul, są ważnymi elementami wypowiedzi w tych stylach muzycznych.
Dla wielu ludzi muzyką jest bezwarunkowo wszystko, co tworzą muzycy na instrumentach muzycznych. A to chociażby z tego względu, że wykorzystywane przez nich narzędzia gry zostały wyprodukowane właśnie dla celów muzycznych. Trudno z tym osądem polemizować, bo rzeczywiście – chyba – tak jest, ale i tak ta konstatacja wcale nam nie ułatwia scharakteryzowania muzyki.
Firmy fonograficzne edytują różnego rodzaju płyty. Między innymi takie, na których nagrany jest szum morskich fal, ptasie świergoty i odgłosy dżungli. Te krążki nie są przeznaczone dla oceanografów, ornitologów czy podróżników; one znajdują się na półkach działów muzycznych obok oferty popowej, jazzowej, rockowej i klasycznej. Zawierają – podobno – muzykę.
W latach sześćdziesiątych XX wieku szczególną estymą wśród młodych kompozytorów cieszyły się idee awangardowe. Tradycyjne instrumentarium, historyczne formy i istniejące techniki twórcze, wydawały się im nudne, staroświeckie i banalne. Poszukiwali nowych rozwiązań w tym względzie i dokonywali ich. Wkrótce nikogo nie dziwiło, że np. skrzypkowie zamiast grać włosiem po strunach, czynili to drzewcem, albo tylko pukali smyczkami w pudła rezonansowe. Pełnoprawnymi instrumentami stały się też, np. maszyny do pisania. „Muzycy” wystukiwali na nich w skupieniu, patrząc w „nuty”, „nową muzykę”. A bywalcy filharmonii, elegancko ubrani i taktownie pochrząkujący, wysłuchiwali owych kompozycji atonalnych – z elementami, a jakże, aleatoryki – z zachwytem delektując się niespotykanymi dotąd na estradach muzyki poważnej efektami sonorystycznymi i… wizualnymi.
A więc, w końcu co powoduje, że jakiekolwiek zjawiska akustyczne mogą stać się muzyką? Odpowiedź brzmi: intencje człowieka. Jeśli odbiera je tylko na poziomie informacyjnym, to taki jest ich status, i nie są muzyką. Jeśli niosą dla niego coś więcej niż te informacje, to są muzyką. Przyznam się, chociaż nie wiem czy warto dzielić się publicznie absolutnie prywatnymi odczuciami, że nawet niektóre uznane estetyki muzyczne odbieram w takich właśnie kategoriach: czysto informacyjnych. I oceniam ja tak: przedstawiciele homo sapiens tworzą coś, co w ich zamysłach jest muzyką, a dla mnie stanowi to tylko wiedzę o ich szlachetnych intencjach, niewątpliwie ze wszech miar chwalebnych, ale jednak niezrealizowanych.
Reasumując: muzyką są wszelkie zjawiska akustyczne, które odbieramy nie tylko informacyjnie, ale przede wszystkim estetycznie. I to jest warunek bezwzględnie dla niej konieczny.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 3/2016 miesięcznika Muzyk.