Jest jednym z najwybitniejszych polskich kompozytorów zajmujących się muzyką filmową i teatralną, aranżerem, pianistą i reżyserem. Z Jerzym Satanowskim – autorem muzyki do ponad trzystu przedstawień i około siedemdziesięciu filmów – rozmawialiśmy o komponowaniu i aranżowaniu, najnowszym spektaklu i kolejnych projektach.
Chylę czoła przed Twoją ogromną pracowitością…
Jerzy Satanowski: Od trzydziestu lat telefony wzywające do pracy nie milkną. Jeden projekt kończę, drugi zaczynam, praktycznie właściwie oba się zazębiają, a za progiem już czekają następne.
Rozmawiamy tuż przed premierą spektaklu „Kanapka z człowiekiem” w Teatrze Nowym w Poznaniu, którego tworzywem są piosenki Jacka Kaczmarskiego. Kiedyś realizowałeś głównie projekty oparte o Twoją muzykę, a teraz przestało to mieć pierwszorzędne znaczenie…
Jerzy Satanowski: Przyszedłem do muzyki z bagażem filologa. Fascynuje mnie łączenie zupełnie abstrakcyjnej muzyki z czymś tak brzemiennym w znaczeniu jak poetyckie słowo. Te dwie wartości najpełniej mogą się spotkać w operze, teatrze i oczywiście w piosence. W moim wypadku piosenki wybitnych autorów stają się budulcem, z którego staram się tworzyć spektakle muzyczne. Te spektakle nie układają się w tradycyjnie rozumianą sztukę teatralną, nie ma tu akcji, dialogów, konfliktów, ale właśnie po to pracuję nad scenariuszem, a później z aktorami, by publiczności wrażliwej na słowo przekazać jakąś mimo wszystko spójną całość, która w moim rozumieniu jest formą teatru. Taki „niby” koncert, który powoli ujawnia swoją teatralność. Widzowie oglądają te wieczory nie przez pryzmat poszczególnych piosenek, tylko całości, układającej się w opowieść o życiu, śmierci, miłości, a czasem po prostu o tym, co nas otacza. Czyli o Polsce!
O czym będzie opowiadał Kaczmarski?
Jerzy Satanowski: Jego teksty, szczególnie te polityczne, na jakiś czas straciły swoją aktualność i wyglądało na to, że stało się tak bezpowrotnie, aż nagle z dnia na dzień tę aktualność całkowicie odzyskały. Z drugiej strony Jacek był poetą „kultury”. Pisał teksty inspirowane literaturą, malarstwem, historią, mitami, Biblią, filozofią, całym naszym dziedzictwem kulturowym. Chwilami więc aktualne konteksty odchodzą na bok na rzecz wyłuskania jak najgłębszych sensów jego wierszy.
Ingerujesz w oryginalną tkankę muzyczną? W wypadku Kaczmarskiego „strażników pieczęci” jest wyjątkowo dużo.
Jerzy Satanowski: Coś tam zmieniam, ale staram się nie ranić kompozytorów. Chciałbym, aby te piosenki brzmiały nowocześnie, a przy tym nie demolowały świetnych na ogół kompozycji.
Sporo masz jeszcze autorów do pokazania?
Jerzy Satanowski: Śmieję się, że z moją żywotnością przeżyję wszystkich dobrze piszących i zostanę bez pracy.
Czy w spektaklach opartych o teksty i muzykę innych często piszesz nowe aranżacje?
Jerzy Satanowski: To odrębny temat, łączący się z wieloma pułapkami. Zwracam uwagę na złe traktowanie kompozytorów. Nikomu nie przyjdzie do głowy zmienić choćby jedną linijkę u Kofty, Osieckiej, Przybory czy Młynarskiego, a przy fragmentach melodii czy harmonii grzebie się do woli. Jednak bywają również doświadczenia naprawdę budujące, sam je jako „przerabiany” kompozytor przeżyłem. Wracając do pytania: nie ma sensu burzenie czegoś, co jest dobre po to tylko, żeby błysnąć jako aranżer. Czasem wystarcza inne tempo, lekkie przesunięcia, ten osławiony swing. Generalnie uważam, że przearanżować można głównie utwory znane, przy których wszyscy i tak wiedzą, jak brzmiał oryginał.
A jak reaguje kompozytor Satanowski na przearanżowania swoich utworów?
Jerzy Satanowski: Różnie. Kiedyś z Osiecką napisaliśmy „Kto tam u Ciebie jest” dla Ewy Błaszczyk. Potem nagrała to inaczej Nosowska, później Brodka, ale w obu wypadkach nie mam zastrzeżeń! Brzmiało inaczej, ale z sensem. Jeżeli chce się, by utwory żyły, trzeba się pogodzić z różnymi pomysłami aranżerów.
Nigdy nie korciło Cię, by pisać także teksty piosenek?
Jerzy Satanowski: Pewnie potrafiłbym to zrobić, ale po co, skoro jest tylu genialnych tekściarzy? Dobry tekst to uskrzydlający detonator i adrenalina dla kompozytora.
A co z Twoim śpiewaniem?
Jerzy Satanowski: Jak wyżej. Dobrowolnie śpiewałem tylko na samym początku, a teraz już wyłącznie wtedy, jeśli jestem do tego zmuszony. Na przykład gdy wysyłam demo. Ja się do tego nie nadaję. Mam straszliwą tremę i znam nieprawdopodobnie wybitniejszych ludzi od śpiewania.
A na swojej stupiosenkowej „Antologii” jednak śpiewasz!
Jerzy Satanowski: Tak, ale to sprawa umowy z wydawcą. W niektórych wypadkach zaistniały problemy licencyjne z dotychczasowymi wydawcami i żeby się ich pozbyć, musiałem sam zaśpiewać kilka utworów. Poza tym byłem najtańszym i najbardziej dostępnym wokalistą w okolicy.
Według mnie Twoja doba jakimś cudem liczy ze trzydzieści godzin. Próbowałeś obliczyć ile rzeczy napisałeś?
Jerzy Satanowski: Muzyki do przedstawień teatralnych, wliczając Teatr Telewizji, około trzystu trzydziestu.
To już pewnie blisko rekordu Guinnessa…
Jerzy Satanowski: Może i tak. Żyjemy w kraju, w którym jest sporo teatrów, a ja pracowałem w prawie wszystkich, także w wielu na świecie. Filmów, licząc z serialami i dokumentami, zebrało się około siedemdziesięciu. Do tego pewnie ze trzysta piosenek.
Masz swoją grupę ulubionych twórców – współpracowników.
Jerzy Satanowski: Cenię sobie atmosferę w pracy i ludźmi, z którymi łączy mnie coś więcej niż umowa o dzieło. Czasami trzeba się ostro spierać o sprawy artystyczne, ale to taki zawód! Miejsce pracy, czy to teatr, estrada, bądź studio nagraniowe, nie ma znaczenia.
Poznańska premiera będzie w połowie lutego, co planujesz po niej?
Jerzy Satanowski: Czeka mnie „Anna Karenina”. Tadeusz Kijowski, dyrektor olszyńskiego teatru, wymarzył sobie spektakl „mówiono-śpiewany”, do którego Jaś Wołek napisał dwadzieścia świetnych wierszy. Już teraz nocami piszę do nich muzykę. Przed premierą w Olszynie wolałbym nie zajmować się niczym więcej.
Chyba, że zadzwoni nagle telefon…
Jerzy Satanowski: Chyba że. Z reguły wszyscy czegoś chcą, gdy jestem skrajnie zajęty.
Nie ciągnie Cię do pisania wspomnień?
Jerzy Satanowski: Nie! Takie wspomnienia, żeby miały sens, musiałyby być absolutnie szczere, a to by było zbyt okrutne i dla mnie i dla innych. No i kiedy miałbym je napisać?
Znajdujesz czas na słuchanie płyt i czytanie?
Jerzy Satanowski: Oczywiście. Nasłuchuję czy pojawiają się jakieś nowe arcydzieła i je gromadzę. Jednak sterta obowiązkowych książek i płyt niebezpiecznie rośnie. Rzeczy ogromnie wartościowych artystycznie przybywa w postępie geometrycznym.
Czy komponowanie sprawia Ci jeszcze przyjemność?
Jerzy Satanowski: Wiadomo, kompozytor żyje po to, by tworzyć kolejne rzeczy. A jednak, choć robię to całe życie, muszę powiedzieć, że nie cierpię samego procesu zapisywania. Bardzo przyjemny jest moment przyjmowania zamówienia i proces „wdrażania”. Niestety między jednym a drugim muszę się na wiele dni przykuć do instrumentu bądź komputera. Odsuwam ten moment jak tylko mogę, jem, sprzątam, załatwiam zaległe sprawy, byle tylko mieć jeszcze chwilę wolności. Okrutnie prawdziwa jest opinia Brodzkiego, że w każdym normalnym zawodzie im dłużej pracujesz, tym większą zyskujesz pewność siebie, ale nie w zawodzie artysty, bo tu jest na ogół odwrotnie! Przynajmniej ze mną tak jest.
Rozmawiał: Andrzej Lajborek
Zdjęcie: Katarzyna Warno
Strona internetowa kompozytora: www.jerzysatanowski.com
Wywiad ukazał się w numerze 3/2018 miesięcznika Muzyk.