„Wiedza o społeczeństwie”, nowy album Lao Che, jednej z najważniejszych alternatywnych formacji funkcjonujących na polskim rynku, ukaże się 16 lutego nakładem wytwórni Mystic. O muzycznej koncepcji albumu opowiada lider, wokalista i gitarzysta grupy, Hubert „Spięty” Dobaczewski.
Pierwsze zapowiedzi „Wiedzy o społeczeństwie” mówiły, że sięgnęliście po muzykę lat 80., filmiki ze studia opublikowane na Facebooku pokazywały syntezatory i brzmienia wręcz disco.
Termin „disco” jest w pewnym sensie właściwy, ale chodzi o ejtisowe disco. Ono było inne niż dziś. Miało niby taką samą funkcję – było to przecież granie do tańca – ale było fajne. Syntezatory były wtedy czymś nowym. Pojawiło się bitowe podejście do tańca i było to odkrywcze. Potem muzyka taneczna się trochę zdewaluowała i stała się tylko podkładem. Artystyczne sprawy poszły na bok. Ale jeszcze wtedy, w latach 80., było to wartościowe. Było brzmienie, melodie, wszystko się w tym zgadzało. Oczywiście była to muzyka popularna, ale to nie jest zarzut.
Co nas tam pchnęło? Nas zawsze w różne miejsca pcha nuda. Gdybyśmy grali albumy, które są do siebie podobne, to byśmy chyba nie funkcjonowali. Zależy nam na tym, żeby płyty się różniły. Oczywiście może to być pułapka, bo człowiek ucieka przed zaszufladkowaniem, a jest przecież wciąż tą samą osobą i tym samym muzykiem, więc ile może mieć tych obliczy i jak może się w nich poruszać? Po latach okazuje się, że to trochę śliski temat, ale ryzykujemy i próbujemy się w nowych sytuacjach odnaleźć. Poprzednia płyta „Dzieciom” była nagrana „na setkę”, było na niej dużo akustycznych brzmień. Pomyśleliśmy, że przy okazji nowej produkcji „Wiedza o społeczeństwie”, którą, na marginesie, robimy z Piotrkiem „Emade” Waglewskim oraz Filipem „Wieżą” Różańskim, wykorzystamy inne pomysły. Wtedy nie byliśmy w pełni usatysfakcjonowani naszą współpracą, bo przy graniu „na setkę” Piotrek nie miał wpływu na to, co zostanie nagrane. Mógł coś sugerować przy rejestracji, ale kiedy powstały aranże i zostały nagrane to już nie można było tego zmienić. A przecież wiadomo, że Emade ma podejście bitowe, umie kleić nie tylko rapowe pętle, ma do tego rękę. Chodziło nam po głowie, żeby spotkać się ponownie i spróbować inaczej. I faktycznie, Piotrek wyszedł z inicjatywą, żeby grać pętle, żeby rozcapierzyć perkusję tak, że nie gra jednocześnie cały zestaw, a na przykład stopa i werbel, do tego potem hi-haty, oddzielnie tomy, oddzielnie blachy… Jest to więc produkcja bitowa. Staraliśmy się zrobić proste bębny, żeby muzyka była w pewien sposób taneczna. Do tego w miarę proste basy. Te wszystkie zagrywki miały być proste, nie powodować hałasu. To, że mamy pętle, sprawiło, że mogliśmy potem całość ułożyć jak nam się zachciało. Fajne było to, że można było sobie wszystko zmieniać, a że nagrywaliśmy ją przez rok, to wszystko z nami razem ewoluowało i nie wiadomo dlaczego poszło w stronę „ejtisów”. Chcieliśmy muzykę taneczną, żeby można się było przy niej fajnie bujać. Syntezatory, których użyliśmy, wniosły do tego te lata 80., a potem przy miksach postanowiliśmy zostać przy tym przez sposób efektowania instrumentów i tak dalej.
Czy ten inny sposób nagrywania, rozdzielenie partii i granie pętli nie przysporzy problemów przy odtwarzaniu materiału na żywo?
Nie. Jesteśmy dużym składem, a teraz jeszcze większym, bo członkiem zespołu stał się saksofonista Karol Gola z Pink Freud. Jest nas siedmiu, na scenie jest więc siedem źródeł dźwięku. Jeśli muzyka dzieje się bez kontroli, to każdy zagra gdzieś dodatkowy ozdobnik i robi się kociokwik. Z perspektywy iluś tam lat grania chcemy robić muzykę, która jest przejrzysta, nie ma ewidentnych błędów aranżacyjnych jak w przypadku płyty „Dzieciom”, kiedy wydawało nam się, że gramy oszczędnie, a jak już nagraliśmy i zmiksowaliśmy to okazało się, że jest tych dźwięków jak dla nas za dużo. Teraz nie chcieliśmy tego robić, chcieliśmy mieć pełną kontrolę pod palcem. Poza tym pętle dają pewien rodzaj taneczności i takiego „robota” w tej muzyce, a czegoś takiego nie mieliśmy. Kilka albumów nagrywaliśmy „na setkę” albo „pół setkę”, więc były to dźwięki dość żywe. Mówię tu głównie o sekcji rytmicznej – ona jest taka pocięta i zrobotyzowana. Reszta jest grana do kilku taktów albo wręcz do całego utworu, ale baza jest robotyczna. Emade też podkreślał to, że chciałby uzyskać takiego robocika, co mu się zresztą udało.
Rozmawiał: Jakub Milszewski
Zdjęcie: Marcin Klinger
Strona internetowa zespołu: laoche.art.pl
Wywiad ukazał się w numerze 2/2018 miesięcznika Muzyk.