Rozmowa z Dorotą Serwą, dyrektor Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie dotycząca nowego wydarzenia na kulturalnej mapie kraju: MDF FESTIVAL – MUSIC.DESIGN.FORM.
MUSIC.DESIGN.FORM BRZMI INTRYGUJĄCO. SKĄD POMYSŁ NA POŁĄCZENIE TYCH TRZECH ELEMENTÓW W FESTIWALOWEJ FORMULE?
Dorota Serwa: Forma jest nieodzownym elementem tworzenia dzieł plastycznych – w tym sztuki użytkowej, wreszcie samej muzyki – bez niej nie jesteśmy w stanie połączyć dźwięków nawet w luźną improwizację. Myślenie o formie jako doświadczeniu różnych dyscyplin, pozwoliło nam stworzyć program, w którym różne dziedziny konfrontują się ze sobą w niezwykle inspirującej przestrzeni Filharmonii w Szczecinie.
JEDNAK TO MUZYKA POJAWIA SIĘ NA PIERWSZYM MIEJSCU W TEJ TRIADZIE.
Dorota Serwa: Tak, muzyka będzie grała wiodącą rolę, a wszelkie działania wkomponowujemy tak, by pokazać ją w relacji z innymi formami przekazu. Projektując festiwal zastanawialiśmy się jak wyjść naprzeciw coraz częściej zacierającym się granicom między sztukami i rozwiązanie podsunęli nam sami artyści. Muzycy podczas swoich występów wykorzystują możliwości nowych technologii, tworzą oprawę wizualną niejednokrotnie równoważną wobec dźwięków. Podczas MDF podobnie, wykorzystamy architektoniczne możliwości budynku filharmonii, wyzyskując z przestrzeni nie tylko jej walory akustyczne. Warto zaznaczyć, że nie chodzi tu o efekciarstwo, a o współistnienie obrazu i dźwięku – światła na fasadzie będą grać w rytmie określonych utworów, wykonywanych w środku budynku. Tym samym stworzymy wizualny obraz muzyki.
FORMA PRACUJE TU JAKO KOLEJNY ZWORNIK.
Dorota Serwa: I to na bardzo wielu płaszczyznach. Przede wszystkim przekłada się na konstrukcję programu: z ważnymi punktami kulminacyjnymi i wypełniającymi czas pomiędzy nimi wydarzeniami towarzyszącymi. Nasze kamienie milowe to koncert z kompozycjami Philipa Glassa – muzyczne otwarcie całego przedsięwzięcia, następnie występ Beardymana, który posługuje się formą na swój sposób, żonglując wieloma elementami (rytmem, słowem, obrazem) i przetwarzając je w czasie rzeczywistym, wreszcie forma zaskakująca, bo de facto operowa, czyli „A Heroine for our time – the artist Julia Pastrana” – projekt, za którym stoi Magne Furuholmen, znany szerszej publiczności z zespołu A-ha. Na festiwalu wystąpi on jako lider zespołu Apparatjik wraz z Jonasem Bjerre i Martinem Terefe, a także z hiszpańską śpiewaczką o wyjątkowym głosie – Buiką. Kolejnym krokiem jest sprowadzenie myślenia o formie do detalu – sam logotyp festiwalu MDF rozwinęliśmy do nazewnictwa solmizacyjnego Mi-Do-Fa, tym samym powstało dźwiękowe – nie tylko wizualne – logo wydarzenia.
Forma to także design, czyli sztuka użytkowa, dlatego zajmiemy się i projektowaniem. Zaplanowaliśmy panele poświęcone designowi, wystawy mebli – chcemy, by zyskały nowe znaczenie w przestrzeniach szczecińskiej filharmonii – sięgniemy zarówno po twórczość młodych projektantów, jak i do nowoczesnej sztuki użytkowej ze Skandynawii . Zmierzymy się i z makroformą, rozważania na temat designu przenosimy w przestrzeń miejską, a zaczynamy od budynku filharmonii: tak jak wspomniałam, ożywimy jego bryłę światłem.
FESTIWAL CORAZ BARDZIEJ WYCHODZI W MIASTO.
Dorota Serwa: Wyróżnikiem Szczecina są ronda i potraktowaliśmy je jako muzyczną formę. Stąd pomysł, by artyści podróżowali po mieście elektrycznymi samochodami i jeżdżąc, tworzyli trasy-wykresy, które następnie zostały przełożone na obraz midi i zorkiestrowane. Powstał utwór muzyczny o Szczecinie, wynikający ściśle z układu urbanistycznego miasta i jego specyfiki. To niejedyny projekt tak mocno angażujący tkankę miejską, w przyszłości chcielibyśmy wykorzystać także przestrzeń wokół filharmonii.
CZY TO ZNACZY, ŻE ODBIORCĄ FESTIWALU MOŻE BYĆ NAWET PRZYPADKOWY PRZECHODZIEŃ?
Dorota Serwa: Jeśli planując MDF zakładałabym, że zrobimy wydarzenie dla wszystkich, szybko okazałoby się, że jest to festiwal dla nikogo. Po kilku latach doświadczenia w tworzeniu programu filharmonii mam świadomość, że program cykliczny, sezonowy podąża sprawdzonym i potrzebnym torem, ale nie wyczerpuje potrzeb publiczności. Zwłaszcza, jeśli w zamierzeniu chce się wprowadzać więcej wydarzeń zapraszających odbiorców do współtworzenia, aktywnego uczestnictwa. Dlatego zaczęliśmy myśleć o formule, w której moglibyśmy wyjść poza kanon i pokazywać to, co jest na wyciągnięcie ręki, co może być za chwilę głównym nurtem lub jest symptomatyczne dla współczesności. Zwracamy uwagę na płynność granic między sztuką użytkową i popularną, dlatego MDF to festiwal dla poszukiwaczy, osób otwartych na nowe doznania, chcących odkrywać nowe muzyczne przestrzenie. Nie chcemy wprowadzać ograniczeń – sztuka jest dobrem, z którego można czerpać w bardzo zróżnicowany sposób.
BEZ KOMUNIKACJI ZARÓWNO DESIGN, JAK I MUZYKA STAJĄ SIĘ NIEME – ODBIORCY CORAZ CZĘŚCIEJ NIE WIEDZĄ, JAK ODCZYTYWAĆ SZTUKĘ WSPÓŁCZESNĄ, WIĘC PRZESTAJĄ SIĘ NIĄ INTERESOWAĆ.
Dorota Serwa: Dostrzegamy ten problem, dlatego tak dużo miejsca w programie MDF zajmują warsztaty, chcemy nauczyć publiczność języka sztuki, dać narzędzia do samodzielnego tworzenia. W sierpniu ruszyły zajęcia didżejskie, efekt działań uczestników zajęć będzie można usłyszeć podczas afterparty festiwalu w szczecińskim Klubie K4. W ramach działań edukacyjnych zamówiliśmy u dziesięciu kompozytorów miniatury – interpretacje szczecińskich rond z zastrzeżeniem, że każdy z artystów zostawia w swoim utworze miejsce na interakcję z publicznością. Tym samym odbiorca staje się warunkiem koniecznym dla zaistnienia dzieła sztuki.
JEDNOCZEŚNIE GRANICA MIĘDZY TWÓRCĄ A ODBIORCĄ JUŻ DAWNO SIĘ ZATARŁA.
Dorota Serwa: Tak, wynika to ze specyfiki nowych mediów, obecnie każdy z nas, mając dostęp do technologii, może być kompozytorem. Kwestia na ile świadomym własnych działań. Ale można się też zastanawiać, czy Bach miał pełną świadomość relacji liczbowych i bogatej symboliki, które my dziś dostrzegamy w jego muzyce? Trudno powiedzieć, z naszego punktu widzenia najważniejsze jest myślenie o tym, że to my, jako filharmonia, jesteśmy dla odbiorcy, a nie odbiorca dla nas. Co nie oznacza, że w swoich wyborach repertuarowych kierujemy się masowym gustem. Podajemy wysmakowane potrawy, które można degustować, dodać do nich szczyptę swojej wrażliwości, uczestnicząc w proponowanych przez nas aktywnościach. Festiwal jest podsumowaniem pewnego etapu naszej działalności, nasze myśli wybiegają jeszcze dalej, mamy coraz większą świadomość, że filharmonia nie może być bezludną wyspą. Bez kreowania otoczenia, przestrzeni sprzyjającej zainteresowaniu muzyką nie ma szans istnieć jako ważne miejsce na kulturalnej mapie miasta.
SYSTEM EDUKACJI WYDAJE SIĘ POMIJAĆ ESTETYKĘ.
Dorota Serwa: Z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że trzeba zacząć od budzenia świadomości, zaciekawienia ludzi harmonią, pięknem. Są takie modele nauczania. Na przykład skandynawski, gdzie wczesna edukacja artystyczna to przede wszystkim próby odkrywania w dzieciach ich pasji, zdolności, rozwijanie wrażliwości na dźwięk i dopiero po dwóch latach dokonuje się wyboru instrumentu. W Polsce jest inaczej. Choć podobne działania w pewnym stopniu są obecne w szkołach o profilu artystycznym, to jednak bazę stanowi tu ściśle określony kanon literatury. A powszechne nauczanie w ogóle omija edukację muzyczną. To bardzo smutne, bo niejednokrotnie zdarza się, że do filharmonii przychodzą nauczyciele z dziećmi, które nie wiedzą w jakim celu do nas przyszły. Wychowawcy zostawiają podopiecznych w sali i wychodzą, więc nie ma też szans na późniejszą interakcję, wspólne omówienie tego, co dzieci zobaczyły i słyszały. A im wcześniej pobudzi się i otworzy głowę dziecka, tym lepiej procentuje to na przyszłość.
FESTIWAL STARA SIĘ DOTRZEĆ TAKŻE DO TYCH ODBIORCÓW, KTÓRZY NIE MAJĄ ZA SOBĄ PROFESJONALNEJ EDUKACJI MUZYCZNEJ.
Dorota Serwa: Zależy nam na pokazaniu naszej publiczności intuicyjnie – nie tylko za pomocą języka zarezerwowanego dla akademików – że nazwy, definicje, granice są umowne, a my musimy je na nowo, być może właśnie poprzez sztukę, dookreślić. Stworzyliśmy podziały i staliśmy się ich niewolnikami. Jako instytucja kultury uciekamy więc od pokazywania jedynie tego, co już uznane, tradycyjne. Nie staramy się być nowocześni na siłę, raczej chcemy być barometrem, który wyłapuje to, co ciekawe.
I POKAZUJE TO, CO JUŻ BYŁO, W INNYM ŚWIETLE.
Dorota Serwa: Zdecydowanie zależy nam na artystach, którzy potrafią ulepszać, przetwarzać, dodawać coś od siebie, kulminacyjne punkty programu MDF to występy właśnie takich postaci. Chodzenie utartymi szlakami nas nie interesuje, dlatego proponujemy publiczności projekty nietypowe, pokazujące znanych twórców w nowych sytuacjach. Obecnie najlepsze orkiestry świata, doskonałe wykonania są dostępne na wyciągnięcie ręki – wystarczy wejść na popularne platformy i mieć dostęp do całego bogactwa muzyki. Trudno to przebić, ale podjęliśmy wyzwanie. Stawiamy na wyjątkowość czasu, miejsca, jednorazowość realizacji, synkretyczne doznania. Jeśli ktoś chce uczestniczyć w czymś naprawdę wyjątkowym, musi być obecny danego dnia, o danej porze.
ZNÓW TWÓRCA I ODBIORCA STAJĄ NAPRZECIWKO SIEBIE.
Dorota Serwa: Nie do końca mam przekonanie do modelu autonomicznego, niezależnego artysty, który nie chce, żeby po tej drugiej stronie pojawiła się osoba, z którą twórca komunikuje się poprzez swoją sztukę. Trzeba się zastanowić nad tym, co uznajemy za użytkowe a co za artystyczne. Czy formą użyteczności będzie to, że ludzie dobrze się czują dzięki muzyce, a ich doświadczeniu towarzyszy dodatkowo refleksja? Jeśli znajdziemy odbiorców zainteresowanych powyższą formą spędzania czasu, to jestem jak najbardziej za taką sztuką użytkową. Jeśli jednak muzyka przeleci przez słuchacza nie zostawiając po sobie żadnego śladu, staje się Muzakiem, takiego użytkowania dźwięków nie akceptuję. Zapewniamy wolność twórczą artystom, ale zależy nam i na aktywowaniu wyobraźni odbiorców. Dlatego nie wyjaśniamy wszystkiego w programie, chcemy, żeby każdy uczestnik wyszedł z festiwalu ze swoim pakietem doznań.
Rozmawiała: Zuzanna Ossowska
Wywiad ukazał się w numerze 9/2018 miesięcznika Muzyk.
Strona internetowa festiwalu: mdf.filharmonia.szczecin.pl