Dezerterzy właśnie wchodzą w jubileuszowy, czterdziesty sezon. Warszawska formacja już po roku działalności zameldowała się w Jarocinie, a później zaczęła koncertować w całym kraju, zdobywając błyskawiczną popularność. Jak każda, tak wyrazista grupa, ma swoich zagorzałych miłośników, dla których każde ich nagranie jest „kultowe”, oraz spore grono niemal otwartych wrogów. Nic dziwnego, punk-rock z założenia nie jest przesadnie elegancki i powściągliwy, a poglądy wyrażane półsłówkami to nie jego pole działania. Tu się gniewnie strzela między oczy, bez żadnych ostrzeżeń i taryf ulgowych. Skłamałbym, gdybym powiedział, że znam wszystkie krążki Dezertera, ale te, które słyszałem, były zawsze ciekawe. To zasługa przede wszystkim przyjętej przez formację koncepcji nie lekceważenia warstwy muzycznej i „obowiązkowo” w jakimś stopniu obecnej melodii. Poza tym w ich nagraniach nie ma żadnego zbędnego tłuczenia w instrumenty i robienia hałasu. No i do tego z reguły bardzo podobają mi się teksty Krzysztofa Grabowskiego. Najnowszy krążek powstawał oczywiście w czasach zarazy. Być może kiedyś powstaną prace naukowe na temat wpływu pandemii na wybuch możliwości twórczych muzyków, wydaje mi się on niewątpliwy. Całość „Kłamstwa…” to zaledwie dziewięć utworów trwających niecałe pół godziny, ale skondensowanej eksplozji energii, pomysłów i prawd tu obecnych, jest co niemiara. W tekstach mocno dostaje się przede wszystkim politykom, których dwulicowość, bezideowość i traktowania społeczeństwa jako przygłupawej masy, musi oburzać. W tytułowym utworze Robert Matera śpiewa: „Usta wyrzucają nieskończoną liczbę cudów, parlament przegłosował, że to nowa prawda”. Grabarz mówi wprost, że kłamstwo, jako forma rządzenia, zamykanie ust niepokornym i inaczej myślącym, jest najgorszym z możliwych wyborów władzy. Z drugiej strony opisuje naiwnych, nabierających się na tanie sztuczki tych u steru, których naprawdę nie brakuje. Poraża „Dzień dobry, dzień zły”, o ofiarach księży pedofilów. Akurat zeszły rok, tak inny od poprzednich, obfitował w wiele napięć społecznych, co chwila w różnych utworach inteligentnie przypominanych przez Dezertera. Grupa do pomocy przy tworzeniu płyty, tym razem wzięła Kubę Gawlińskiego, a za mastering odpowiadał Jason Livemore z amerykańskiego studia The Blasting Room. Ich starania o jak najlepsze brzmienie zostały uwieńczone pełnym sukcesem! Poza tym żelazna konsekwencja, umiejętność rezygnacji z tego, co zbędne i brak jakichkolwiek artystycznych mielizn, dały godny szacunku rezultat, za który pochwalić należy wszystkich uczestniczących w tym projekcie.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa zespołu: www.dezerter.com