• Muzyk
  • TopGuitar
  • TopBass
  • TopDrummer
NEWSLETTER
Muzyk.net
  • Newsy
    • Klawisze
    • Studio
    • Software
    • Gitara i Bas
    • Nagłośnienie
    • Mobilne
    • Perkusja
    • AudioVideo
    • Dęte
    • DJ
    • Smyczki
    • Oświetlenie
  • Wydarzenia/Muzycy
    • Wywiady
    • Sylwetki
    • Imprezy
    • Relacje
  • Testy
    TestyPokaż więcej
    Donner DC 87
    Donner DC 87 – test mikrofonu pojemnościowego
    2025-04-30
    ADAM Audio D3V
    ADAM Audio D3V – test monitorów odsłuchowych
    2025-03-29
    Novation Launchkey 61 MK4 (fot. Novation)
    Novation Launchkey 61 MK4 – test klawiatury sterującej
    2025-03-20
    Arturia KeyLab 61 mk3 (fot. Arturia)
    Arturia KeyLab 61 mk3 – test klawiatury sterującej
    2024-09-30
    ZOOM R4 MultiTrak
    ZOOM R4 MultiTrak – test rejestratora audio
    2024-05-31
  • Wideo
    WideoPokaż więcej
    Miley Cyrus „More to Lose” (mat. prasowe Sony Music Entertainment Poland)
    Miley Cyrus zaprezentowała singiel „More to Lose”
    2025-05-09
    Kali Uchis „Sincerely” (fot. Zach Apo-Tsang)
    Kali Uchis wydała album „Sincerely”
    2025-05-09
    „Thunderbolts*” (fot. Marvel Studios)
    „Thunderbolts*” – muzyka pod lupą
    2025-05-08
    Edyta Górniak „Dotyk” (fot. Pomaton EMI)
    30 lat albumu „Dotyk” Edyty Górniak
    2025-05-08
    Patrycja Markowska „Ślady” (mat. prasowe Warner Music Poland)
    Patrycja Markowska zaprezentowała utwór „Ślady”
    2025-05-08
  • Artykuły
    • Studyjna mapa Polski
    • Felietony
    • Auto dla muzyka
    • Wariacje na temat
    • Recenzje
  • Film
    • Muzyka pod lupą
    • Płyty DVD
  • Tygodnik
    TygodnikPokaż więcej
    Tygodnik 19/2025 (514)
    2025-05-06
    Tygodnik 18/2025 (513)
    2025-04-28
    Tygodnik 17/2025 (512)
    2025-04-22
    Tygodnik 16/2025 (511)
    2025-04-14
    Tygodnik 15/2025 (510)
    2025-04-08
  • Słownik
    • Terminy Gitarowe
    • Terminy Techniczne
Czytasz: David Bowie – artysta niepokorny
Udostępnij
Szukaj
Muzyk.netMuzyk.net
Font ResizerAa
  • Newsy
  • Wydarzenia/Muzycy
  • Testy
  • Wideo
  • Artykuły
  • Film
  • Tygodnik
  • Słownik
Szukaj
  • Newsy
    • Klawisze
    • Studio
    • Software
    • Gitara i Bas
    • Nagłośnienie
    • Mobilne
    • Perkusja
    • AudioVideo
    • Dęte
    • DJ
    • Smyczki
    • Oświetlenie
  • Wydarzenia/Muzycy
    • Wywiady
    • Sylwetki
    • Imprezy
    • Relacje
  • Testy
  • Wideo
  • Artykuły
    • Studyjna mapa Polski
    • Felietony
    • Auto dla muzyka
    • Wariacje na temat
    • Recenzje
  • Film
    • Muzyka pod lupą
    • Płyty DVD
  • Tygodnik
  • Słownik
    • Terminy Gitarowe
    • Terminy Techniczne
Obserwuj nas
© 2024 Muzyk. All Rights Reserved.
ArtykułySylwetkiwideo

David Bowie – artysta niepokorny

Redakcja | Muzyk FCM
Redakcja | Muzyk FCM Opublikowano 2016-02-08
Udostępnij
David Bowie w 1978 roku (fot. Arthur D'Amario III / Shutterstock.com)
David Bowie w 1978 roku (fot. Arthur D'Amario III / Shutterstock.com)

Nigdy nie spotkałem kogoś tak twórczego, jak on. Oczywiście w życiu każdego artysty twórczość, rozumiana jako ciągłe poszukiwanie nowych obszarów działania, jest czymś najistotniejszym, ale David przekraczał pod tym względem wszelkie znane mi granice. On się spełniał w wymyślaniu nowych dróg, a zaraz potem w ich wdrażaniu. Miał w sobie ogromny, twórczy ferment, czuł się ciągle nienasycony w swych dążeniach, nieustannie kotłowało mu się w głowie, ale na szczęście dla siebie, potrafił bardzo inteligentnie segregować pomysły, zostawiać do dopracowania tylko najistotniejsze. Zdarzało się, że do jednej piosenki miał sześć zakończeń, ale, wiem to z całą pewnością, wybierał zawsze najwłaściwsze. Przy tym nie dawał sobie czasu wolnego, odbierałem go jako tytana pracy. Trudno to pojąć komuś z boku, ale pisał nawet wówczas, gdy już umierał. Szukał w tym pocieszenia, ukojenia fizycznego i psychicznego, zrozumienia sensu tego wszystkiego, co go spotkało, metafizyki, jakiej łaknie w takiej chwili każdy człowiek. On, który nie wierzył, chciał się upewnić, czy w przekonaniu o braku Boga, miał rację. Poza tym łudził się, że być może uda mu się jakimś cudem nagrać jeszcze jedną, pożegnalną płytę, na którą do końca tworzył piosenki. Miał już ich bodaj pięć. Tak o swoim przyjacielu opowiadał świetny belgijski reżyser, Ivo Van Hove.

Urodził się jako David Robert Jones w Brixton, w południowym Londynie, w rodzinie mającej ze sztuką raczej znikome kontakty. Matka była kelnerką, ojciec pracował w jednym z charytatywnych domów opieki dla dzieci, których sieć powstała jeszcze w połowie XIX wieku. W realiach powojennej Anglii roku 1947, rodzina pędziła stosunkowo bezpieczny finansowo żywot. Kilka lat później wyprowadzili się do innej dzielnicy, a opiekun szkolnego chóru opisał głos Davida jako „odpowiedni do uczestnictwa na zajęciach”. Miał niewątpliwą przewagę nad rówieśnikami: potrafił grać na flecie prostym. W tym czasie młodego człowieka pociągało wiele różnych zagadnień, choćby pantomima, którą ćwiczył wytrwale, nawet założył własną grupę, z którą występował przy lada okazji. Kilka lat później zdarzyło się coś niezwykłego akurat w tej dziedzinie, ponieważ został uczniem świetnego mima, Lindsaya Kempa, który próbował, cokolwiek to nie znaczyło, „uwalniać jego ciało i zawieszać go w przestrzeni”. Zainteresował się również teatrem. Van Hove:

Opowiadał mi kiedyś, jak zgłosił się do instruktora teatrzyku szkolnego. Ten spojrzał na niego i kazał mu zademonstrować zgryz. „Krzywy, nigdy z ciebie aktor nie będzie”, zawyrokował. Na szczęście, jak wiemy, ten dupek sromotnie się pomylił.

Kto wie, co by go zainteresowało w przyszłości najbardziej, gdyby nie przyrodni, starszy brat, Terry Burns, mający wielki wpływ na Davida, który zabierał „młodego” do różnych klubów, gdzie słuchało się przede wszystkim ówczesnych idoli Ameryki. Na dodatek ojciec kupił na jakiejś okazyjnej wyprzedaży mnóstwo singli z amerykańskimi przebojami. Odtąd bez przerwy w domu śpiewał Elvis Presley, Fats Domino, The Platters. Gdy usłyszał „Tutti Frutti” Little Richarda, westchnął: „Oto głos Boga”. Jeszcze większe wrażenie wywarł na nim Presley: „Zobaczyłem i usłyszałem w nim mojego kuzyna. To co śpiewał i sposób w jaki to robił, poruszyło mnie tak, jak nic do tamtej pory. On i Chuck Berry jawili mi się, niczym osoby z obcej planety. Żeby być choć trochę bliżej nich, nauczyłem się grać na ukulele. Niedługo potem, także dzięki nieocenionemu w kształtowanie mojej wrażliwości artystycznej bratu, zafrapował mnie jazz. Charles Mingus i John Coltrane stali się dla mnie nową, najważniejszą miłością. Widząc to, mama kupiła mi plastikowy saksofon altowy, nawet pobierałem lekcje gry na tym instrumencie”.

Rodzice wysłali go do Bromley Technical High School. Uczniowie chodzili w mundurkach, poziom nauczania przedmiotów humanistycznych był zaskakująco wysoki, a przede wszystkim w tym samym czasie znalazło się w jej murach, obok Davida, jeszcze dwóch, znanych nam doskonale uczniów – jednym był Peter Frampton, a drugim George Underwood. Z tym drugim David wdał się w bójkę o dziewczynę. George rąbnął go nieszczęśliwie w oko, groziła mu utrata widzenia, ale się jakoś częściowo, kosztem kilku operacji, z tego wykaraskał. Stąd to nieco dziwne, zagadkowe spojrzenie, nierówna wielkość oczu i koloru, wywołujące masę komentarzy. Cała historia nie wpłynęła na przyjaźń obu muzyków, wielokrotnie z sobą współpracujących. Gwoli ścisłości, David szkoły nie ukończył. Owszem, studiował potem pilnie sztukę, wzornictwo i muzykę, ale czynił to już nieformalnie, dla siebie.

W 1962 roku założył z kolegami swoją pierwszą w życiu grupę, ale szybko okazało się, że jego koledzy są zainteresowani głównie grą na weselach i kilkunastoma funtami w kieszeni, więc dał sobie z nimi spokój. Rok później nastąpił ważny moment, ponieważ stanął na czele zespołu zawodowego. Wtedy właśnie rzucił szkołę i oświadczył zdumionym rodzicom, że zostanie gwiazdą muzyki. W odpowiedzi matka uprosiła znajomego elektryka, żeby spotkał się z Davidem i ocenił, czy może go zatrudnić, ale syn zlekceważył te starania. Grupa nosiła nazwę King Bees, młody człowiek miał już przygotowane pomysły związane z repertuarem, a nawet napisał kilka własnych piosenek. Postanowił jednak działać kompleksowo. Napisał list do ówczesnego angielskiego potentata pralek elektrycznych, Johna Blooma, z propozycją, by ten stał się dla jego zespołu promotorem równie istotnym, co Brian Epstein dla grupy The Beatles. Śmiała propozycja nie doczekała się odpowiedzi, jednak pan Bloom zadziałał i w rezultacie znalazł mu pierwszego promotora, Leslie Conna. W tej sytuacji doszło do nagrania pierwszego, kompletnie niezauważonego singla, z piosenką „Liza Jane”. Wkrótce pan Conn został zastąpiony przez innego menadżera, Ralpha Hortona, a jeszcze później trafił się trzeci, Ken Piff. David w tym czasie opuścił swój zespół, trafił do drugiego i trzeciego, nagrywał jakieś kolejne single.

- Advertisement -

W 1967 roku postanowił, że w życiu zawodowym posługiwać się będzie pseudonimem „Bowie”, bo ktoś pomylił go z Davym Jonesem, perkusistą modnej wówczas grupy The Monkees. Debiutancki album, „David Bowie”, był dziwną mieszanką popu, muzyki psychodelicznej i musicalowej i też nie znalazł wielu nabywców, choć niektórzy krytycy zauważyli nagrania młodego, zdolnego piosenkarza i autora. W tej sytuacji David przystał na propozycję wspomnianego już Lindsaya Kempa i zgodził się wystąpić jako tancerz w realizowanym dla BBC scenariuszu, „The Pistol Shot”. Tam poznał tancerkę, zarazem gitarzystkę, Hermione Farthingale, z którą później, w towarzystwie dobranego basisty, przez kilka miesięcy prezentowali program będący połączeniem folku, poezji i pantomimy.

W 1969 roku David nagrał singiel „Space Oddity”, który najpierw nie wzbudził entuzjazmu. Opowiadał o ucieczce od cywilizacji w przestrzeń kosmiczną, a szczególnego wyrazu nadawało mu brzmienie melotronu. Później jednak stało się coś ogromnie ważnego, pamiętny krok postawiony przez człowieka na Księżycu. Na tak samo nazwanym albumie, piosenka zabrzmiała nieco inaczej, w telewizjach muzycznych pokazywano zmieniony teledysk, a to wszystko sprawiło, że Bowie odniósł swój pierwszy, ogromny sukces. Utwór pojawił się wśród pierwszej piątki UK Singles! To była gruba kreska w jego karierze, odtąd wszystko miało się w jego rękach zamieniać na złoto. Nagle zauważono powszechnie jego ciekawy baryton, niezwykłą, androgyniczną urodę, pomysłowość aranżacji i smak artystyczny. David Bowie stał się na brytyjskim rynku muzycznym kimś!

W 1970 roku wydał kompletnie inny album, „The Man Who Sold the World”. Z poprzednich brzmień folkowych i akustycznych nie zostało śladu, a hardrockowy gitarzysta Mick Ronson, późniejszy szef jego zespołu, sprawił, że dźwięk był ciężki, twardy, a nawet chropowaty. Zaskakiwanie coraz to inną formą, instrumentarium, charakterem utworów, miało się stać jedną z głównych metod artysty. „U niego nic nie było oczywiste, albo postanowione raz na zawsze. Jego nie zapakujesz w jakąś określoną przegródkę. David wyciągał nowe pomysły, jak magik królika z kapelusza. Po kilku krążkach wszyscy myśleliśmy, że już go mamy, rozgryźliśmy go i przeżuliśmy, niczym nas nie zaskoczy, a tu masz! Dodawał jakieś instrumenty, dziwne brzmienia, od jakich czasem łaziły ciarki na plecach. Zmieniał muzyków, dodawał co rusz zupełnie nowe instrumenty, wzmacniał tło, chórki. Bywało mocno przestrzennie i kameralnie, z łojeniem przesterów i delikatnością samych gitar akustycznych, ale to wszystko zawsze żyło, pulsowało, a przede wszystkim, brzmiało logicznie. Słuchaliśmy czasem jego i moich starych nagrań razem, wytykaliśmy sobie błędy, ale nawet wtedy, gdy był awangardowy, tworzył cholernie konsekwentnie. Co ważne, wcale nie chciał być w tym miły, przypodobać się. Sam mówił, że na tym mu zależy najmniej. Kiedy uważał, że słuchacz powinien oberwać po uszach, przeżyć coś, puszczał wiąchę takich dziwnych dźwięków, że mi buty spadały przy słuchaniu. Czasem trochę przesadzał, zdarzało się, że nie miał żadnej litości dla fanów”, wspominał Iggy Pop.

- Advertisement -

W 1971 roku Bowie nagrał album „Hunky Dory”, częściowo znów akustyczny. Jeden z utworów dedykował wówczas narodzonemu synowi, inną bratu, ale też swoim artystycznym idolom, takim, jak Bob Dylan, Andy Warhol czy Velvet Underground. Wydany na singlu utwór „Life on Mars” okazał się ogromnym przebojem, który wywindował Davida na pozycję absolutnego guru list przebojów. Bywały tygodnie, gdy w złotej dziesiątce najpopularniejszych albumów w UK, aż cztery były jego!

Bowie już wtedy, w latach siedemdziesiątych, zaczął być postacią ogromnie ważną dla wielu powodów. Z muzycznego punktu widzenia sprawa wydawała się najbardziej oczywista, bo zwyczajnie przekonał fanów do siebie, przeciągnął na swoją stronę, a oni podporządkowali się jego wizji. Jego przeboje miały równie niebanalną muzykę, jak i teksty, dalekie od obowiązującego wówczas, bełkotliwego poziomu. Bezmyślne walenie kostką w struny gitary i sztampowe wyznania miłosne, zastępował wyrafinowaną melodią, drobiazgowo przemyślaną aranżacją, bogatym instrumentarium. Sam był multiinstrumentalistą, grał na fortepianie, wszelkich instrumentach klawiszowych, saksofonach, gitarach, harmonijce ustnej, mandolinie, skrzypcach, altówce, wiolonczeli. Trudno sobie wyobrazić, by tych ulubionych brzmień nie wykorzystywał w swoich nagraniach. To samo można powiedzieć o jego tekstach. Nie zawsze je pisał, ale jeśli już, były zawsze o czymś, często dotykały wartości uniwersalnych, wynikały z głębokich przemyśleń autora, choć nie zawsze oczywiście bywały sympatyczne. Akurat nie należał do artystów bojących się prawdy, choćby niewygodnej. On nie ulegał modzie, tylko sam ją kreował, wyznaczał styl bycia i zachowań. Tony Visconti, muzyk z jego zespołu i producent ostatniego albumu, ujmował to dość prosto: „Zawsze robił to, co chciał, a chciał wszystko zrobić po swojemu, wyłącznie na własną modłę i w najlepszy sposób. Jego marzeniem było przeżyć życie tak, jakby to było dzieło sztuki”. Dostosowywanie się do obowiązujących prądów traktował jako stratę czasu. Po co, skoro świat można, z lepszym skutkiem dla siebie, przekonać do swoich pomysłów?

Wielu szokował swą postawą. Europa, częściowo też Ameryka lat siedemdziesiątych, była już po rewolucji obyczajowej, która dokonała się trochę wcześniej. Bowie nie lękał się podkreślać swych cech androgynicznych, przeciwnie, postanowił je jeszcze bardziej uwydatnić. Zaczęło się od okładki albumu „The Man Who Sold the World”, gdzie miał na sobie coś w rodzaju męskiej sukni, zaprojektowanej przez znanego angielskiego projektanta, Michaela Fisha. Potem te cechy podkreślił jeszcze bardziej, przez powołanie do życia postaci Ziggy’ego Stardusta, będącej jego kreacją artystyczną. Ubrany w niezwykle obcisły, damsko-męski kostium, z rudymi, wytapirowanymi włosami, z silnym, kolorowym makijażem i malowanymi paznokciami, na estradzie jednego z londyńskich klubów, robił ogromne wrażenie, nie tylko pozytywne. „Niech to szlag! Miałem usłyszeć koncert podobno jednego z najbardziej obiecujących brytyjskich piosenkarzy, a zobaczyłem jakąś dziwną ciotę, która ma tyle wspólnego z mężczyzną, co ja z papieżem! Won mi z takim czymś! Wyszedłem po kilku minutach, żeby się nie porzygać!”, grzmiał amerykański dziennikarz muzyczny, Michael Fortes. Jednak inni uczestnicy tego wieczoru byli odmiennego zdania i przyjęli tę kreację entuzjastycznie. Klub w dniach występów Bowiego trzeszczał w szwach. Kika sznurów korali na szyi, bransolety, klipsy, buty na wysokich obcasach, właśnie dzięki niemu przyjęły się na estradach, stanowiąc początek mody trwającej już nieustannie, nazwanej wówczas glam rock.

Oczywiście w tym kontekście musiały paść pytania o kwestie preferencji seksualnych. Bowie bez żadnego skrępowania oświadczył w wywiadzie w 1973 roku, że jest homoseksualistą, ale rok później nieco skorygował te słowa twierdząc, że jest biseksualistą. Jeszcze później wszystkiemu zaprzeczył i powiedział, że preferuje wyłącznie kobiety, a tamte wyznania wygłosił na skutek prośby swoich menadżerów. Nie krył, że te wyznania utrudniły mu karierę, zwłaszcza w purytańskiej Ameryce. Naprawdę Davidowi bliskie były w równym stopniu relacje z paniami i panami, a znające lepiej tę stronę osobowości artysty osoby twierdzą, że szalonych nocy i godzin przeżył niezwykle wiele. Trudno się dziwić, był naprawdę niezwykle przystojnym mężczyzną o wielkiej charyzmie i zniewalającym uśmiechu. „Kiedy zobaczyłam go na próbie przed naszym wspólnym występem”, wspominała Cher, „byłam pod ogromnym wrażeniem wszystkiego, co sobą wnosił. Takich mężczyzn się nie spotyka, wszystko w nim odbiegało od standardu. Jego spojrzenie, kultura bycia, dotyk, głos, ciepło, wdzięk, dosłownie obezwładniały. Moja garderobiana, której podał rękę i spojrzał w oczy, zemdlała. Wcale się jej nie dziwiłam”.

David nie był wolny od częstych przypadłości swojego fachu, prochów i alkoholu. Tony Visconti:

Spędzasz pod rząd ileś tam dni, albo i tygodni w trasie. Pieprzą ci się nazwy miast, a nawet krajów, mieszkasz w hotelach, to wszystko jest zawsze takie same, podobnie jak nachalne dziewczyny i grupa mocno nadzianych, miejscowych frajerów. Chcesz czy nie chcesz, jesteś wytrącony z codzienności, z tego, co lubisz. Taki jak on nie wyjdzie, bo go ludzie rozedrą na kawałki, będą bić się o jego skarpetki. Owszem, David bywał w różnych muzeach, galeriach sztuki, spotykał się z wybranymi przez siebie ludźmi. Podziwiałem go mnóstwo razy, jak wiele potrafił w siebie wrzucić tych cennych dzieł i rozmów. Ale wieczorem znów musisz grać, nawet jak ci się cholernie nie chce, z tego żyjesz. Więc on też musiał wdychać i łykać, nie ma siły.

Organizm Davida długo to tolerował. A kiedy się zbuntował, przyszedł jeden i drugi zawał, kłopoty z wątrobą, żołądkiem. Dokładny bilans strat nie jest znany, Bowie należał do artystów niezwykle zabiegających o zachowanie prywatności. Płacił za milczenie, ale też bezwzględnie go wymagał. Prawdą jest, że wyleczył się ze swych nałogów już dawno, choć w 2004 roku, po zapaści na estradzie, musiał odstąpić od śpiewania na blisko dekadę.

Lubię od czasu do czasu, być aktorem. Zresztą gdy się tak często zmienia osobowość i kostium jak ja, jest się nim cały czas. Tak często zmieniałem image, że zapomniałem, jak to na początku byłem otyłą Koreanką! A jednak to wyjątkowa chwila, gdy nagle słychać okrzyk reżysera: „kamera”, później klaps i zaczyna się kolejne ujęcie. Ta zabawa to jednak trochę co innego, niż estrada.

Grał w kilkunastu filmach, nie zawsze najważniejsze postacie. Za rolę w „Człowieku, który spadł na ziemię” z 1976 roku, otrzymał Saturn Award, nagrodę dla najlepszego aktora przyznawaną przez akademię filmów fantasy. Trzeba jeszcze koniecznie wspomnieć o takich tytułach, jak „Zwyczajny żigolo” (1978), „Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence” (1983), czy „Zagadce nieśmiertelności”. W tym ostatnim grał z Catherine Deneuve parę kochanków-wampirów. Reżyser Tony Scott dobrze wspominał tę współpracę:

David nie gwiazdorzył, czego się początkowo bałem. Był przygotowany do roli, umiał tekst i starał się nie zwracać na siebie uwagi, choć przecież był wtedy ogromnie popularny. Miał własne pomysły na rozegranie poszczególnych scen, jedne kupowałem, inne nie, jak to w kinie. Zauważyłem, że Catherine częściej popierała jego uwagi, niż moje. W każdym razie tam, gdzie byłem pewien swego, ustępował mi bez zbędnej straty czasu.

Warto jeszcze dodać, że w 2003 roku otrzymał Daytime Emmy Award i że był producentem trzech filmów, których scenariusze po prostu mu się podobały. Dla porządku wspomnę, że nie zdobyły one żadnych nagród. Jak wspomniałem, David zawsze był blisko teatru. W powszechnej opinii jego największym osiągnięciem była rola Josepha Merika, w dramacie Bernarda Pomerance’a, „The Elephant Man” („Człowiek-słoń”). To autentyczna opowieść o Angliku, żyjącym w drugiej połowie XIX wieku w Londynie, który urodził się z ogromnie zdeformowaną twarzą. Pokazywano go na jarmarkach, budził grozę i współczucie jednocześnie. Bowie był jednym z kilku aktorów grających tę rolę, w inscenizacji na Broadwayu pokazał się 157 razy.

Z czasem zaczęto o nim mówić, jako ikonie pop-kultury, gwieździe muzyki i filmu. Także jednej z najbardziej wpływowych postaci kultury XX wieku. Wielki innowator rocka? Oczywiście, był nim niewątpliwie, podobnie jak człowiekiem ogromnego sukcesu. Zdecydowanie odmówił przyjęcia Orderu Imperium z rąk królowej. „Nie po to pracuję całe życie, to nie moja bajka”, oświadczył. W 1975 roku zawojował USA singlem „Fame” i albumem „Young Americans”. Nagrał blisko trzydzieści albumów studyjnych, osiem koncertowych, wydał pięćdziesiąt kompilacji. Jasne, nie wszystkie zasługują na miano przełomowych i znakomitych, artysta na szczęście nie jest maszynką tworzącą same arcydzieła. Tylko w Wielkiej Brytanii otrzymał 9 płyt platynowych, 11 złotych i 8 srebrnych. Na całym świecie rozeszło się ponad 140 milionów jego krążków, jest jednym z najlepiej „sprzedających się” artystów świata. Teraz, dzięki ostatniemu, naprawdę świetnemu albumowi „Blackstar”, te dane z pewnością ulegną znaczącej zmianie.

W 1995 roku został wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame. W 2004 roku magazyn Rolling Stones umieścił Davida na 39. miejscu największych artystów rocka. A przecież to nie wszystko! Miał rozległą wiedzę, nie ograniczającą się tylko do spraw zawodowych. Van Hove:

Zdarzało się dość często, że David prosił mnie o zorganizowanie spotkania z marchandami, numizmatykami, krytykami sztuki. Te spotkania nasiliły się od czasu, gdy zaczął kupować dzieła sztuki, zwłaszcza obrazy, a później stawiał swoje pierwsze kroki jako malarz. Wszystkim, którzy go znali, imponował swoją rozległą wiedzą na wszelkie tematy. Potrafił na przykład pół dnia przegadać z fachowcami o tajnikach połączeń kolorów u malarzy rosyjskich XVIII wieku, albo monetach używanych niegdyś na Bałkanach. Swoje własne próby malarskie zawsze pokazywał z pewnym ociąganiem, najwyraźniej w tej materii nie czuł się zbyt pewnie.

Jego sukcesy i nieprawdopodobna pozycja w show-biznesie powodowała, że znalazł mnóstwo naśladowców, czy może nawet bardziej i mniej pojętnych uczniów. Żarliwie kopiowali jego pomysły muzyczne, tekstowe, aranżacyjne, wykonawcze, cokolwiek było „do wzięcia”. Doprowadzało to do absurdów. Kiedyś zdradził w wywiadzie, że chętnie stosował w latach siedemdziesiątych metodę pisania tekstów „na wycinanki”. Polega ona na pocięciu kilkunastu, bądź kilkudziesięciu tekstów nożyczkami i takie ich ponowne złożenie, by powstały zupełnie nowe utwory. Natychmiast zaroiło się w świecie od naśladowców, którzy nie mieli pojęcia, że dobry nowy tekst może powstać wyłącznie z odpowiednio dobrych tekstów wyjściowych…

Ogromnie zabolała go śmierć brata, który zachorował na schizofrenię i skoczył z okien zakładu, gdzie przebywał na leczeniu. Całe życie był mu wdzięczny za to, że skierował jego wrażliwość muzyczną na właściwe tory, więc właściwie to jemu zawdzięczał karierę. O swej własnej chorobie dowiedział się półtora roku przed odejściem. Poinformował o tym zaledwie kilka osób, błagając, by tej informacji nie ogłaszali. Tony Visconti:

David najwyraźniej nie życzył sobie tego poklepywania po ramieniu i pocieszania. Postanowił walczyć. Po kilku seriach chemii poczuł się lepiej, sądził, że zwycięstwo nad rakiem jest możliwe. A jednak zgłupiałem, gdy mi powiedział, że nagramy album. W takim stanie? „W jakim stanie?”, zapytał. „Nagrywamy i już, będziesz producentem”. Zrobiłem wszystko, co tylko mogłem. Zaczęła się normalna huśtawka: góra-dół, góra-dół, lepiej-gorzej. Pod koniec lata było już źle, a kilka tygodni później David powiedział, że odchodzi. Zakomunikował mi o tym całkiem normalnie, tak jak się mówi, że w przyszłym tygodniu pojedziemy popływać. No tak, ale to był cały David, śmierć nie różniła się niczym od życia, miała być dziełem sztuki. Zacząłem gonić z „Blackstar”, co nie było łatwe, bo jak tu utrzymać tajemnicę? Ale udało się ten pożegnalny prezent dla fanów dokończyć. Zależało nam obu, by wyszedł dokładnie na urodziny. A teraz najdziwniejsze. W tych ostatnich dniach mówił, że to jeszcze nie koniec, bo już ma kilka piosenek na tą prawdziwie ostatnią płytę, że „Blackstar” nie ma być ostatnią! W tym wszystkim było coś okropnego: wiedziałem, że „to” nadejdzie lada chwila, a ciągle nie byłem na to przygotowany. On był niezwykłym człowiekiem, pełnym miłości i życia, a przy tym niepokorny.

Przy jego łóżku dyżurowali najbliżsi. Zapowiedział, że chce być najszybciej, jak to możliwe skremowany i nie życzy sobie żadnego pogrzebu. O ich przyszłość materialną zadbał o wiele wcześniej, zostawiając im całą fortunę.

W kilkunastu miastach na świecie jego najwierniejsi fani żegnali go ulicznymi koncertami, wspólnym odśpiewaniem najbardziej znanych utworów. Przez kilka dni jego odejście było najważniejszym tematem wszystkich serwisów prasowych. Swoje pożegnalne wpisy na Facebooku złożyli prezydent Obama i premier Cameron. Gremialnie żegnali go wielcy koledzy po fachu, największe gwiazdy muzyki i filmu. Madonna, Paul Young, Cher, The Rolling Stones, Iggy Pop, Phil Collins i dziesiątki innych napisali mniej więcej to samo, co zespół INXS: „Dziękujemy ci za twoją muzykę. Nasze modlitwy i serca są teraz z twoją rodziną i przyjaciółmi. Oby obecne i przyszłe pokolenia wciąż inspirowały się twoją niesamowitą sztuką”. Mnie najbardziej wzruszył wpis szeregowego fana: „Różnych artystów nazywają wielkimi i ważnymi. Ale to nieprawda. Naprawdę wielki byłeś ty, a oni mogą się ciągle od ciebie uczyć. Do końca życia będę słuchał twojej muzyki. I wiem, że nigdy mi się nie znudzi, bo zawsze znajdę w niej coś, czego przedtem nie zauważyłem. Spoczywaj w Pokoju, David. Bóg, w którego nie wierzyłeś, też cię chętnie słucha! Jerry”.

Tekst: Andrzej Lajborek

 

WYBRANA DYSKOGRAFIA (albumy studyjne):
• David Bowie (1967)
• David Bowie[d] (1969)
• The Man Who Sold the World (1970)
• Hunky Dory (1971)
• The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars (1972)
• Aladdin Sane (1973)
• Pin Ups (1973)
• Diamond Dogs (1974)
• Young Americans (1975)
• Station to Station (1976)
• Low (1977)
• „Heroes” (1977)
• Lodger (1979)
• Scary Monsters (and Super Creeps) (1980)
• Let’s Dance (1983)
• Tonight (1984)
• Never Let Me Down (1987)
• Black Tie White Noise (1993)
• The Buddha of Suburbia [soundtrack] (1993)
• Outside (1995)
• Earthling (1997)
• Hours (1999)
• Heathen (2002)
• Reality (2003)
• The Next Day (2013)
• Blackstar (2016)

Strona internetowa artysty: www.davidbowie.com

 

Artykuł ukazał się w numerze 2/2016 miesięcznika Muzyk.

 

zdjęcie główne: David Bowie podczas koncertu w Bostonie w stanie Massachusetts w maju 1978 roku (fot. Arthur D’Amario III / Shutterstock.com)

TAGI: David Bowie, sylwetka, Tony Visconti, wspomnienie
Udostępnij ten artykuł
Facebook Twitter Whatsapp Whatsapp LinkedIn Email Drukuj
Udostępnij
Poprzedni artykuł Janusz Muniak Zmarł Janusz Muniak
Następny artykuł Elvis Presley „If I Can Dream” Elvis Presley „If I Can Dream” – recenzja płyty

Najnowsze artykuły

Ella Langley (fot. YouTube / Ella Langley)
Wydarzenia/Muzycy

Ella Langley i Lainey Wilson triumfują na ACM Awards 2025

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
Miley Cyrus „More to Lose” (mat. prasowe Sony Music Entertainment Poland)
wideoWydarzenia/Muzycy

Miley Cyrus zaprezentowała singiel „More to Lose”

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
Yamaha FGDP-50 (fot. Yamaha)
NewsyPerkusja

FGDP-50 i FGDP-30 firmy Yamaha z nagrodą za wzornictwo

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
Kali Uchis „Sincerely” (fot. Zach Apo-Tsang)
wideoWydarzenia/Muzycy

Kali Uchis wydała album „Sincerely”

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
sE Electronics sE7 sideFire (fot. sE Electronics)
NagłośnienieNewsyStudio

sE7 sideFire – nowy mikrofon pojemnościowy firmy sE Electronics

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
„Thunderbolts*” (fot. Marvel Studios)
FilmMuzyka pod lupąwideo

„Thunderbolts*” – muzyka pod lupą

Grzegorz Bartczak | Muzyk FCM 2025-05-08
Novation Launch Control XL [MK3] (fot. Novation)
KlawiszeNewsyStudio

Nowa wersja kontrolera Launch Control XL firmy Novation

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-08

Może Ci się również spodobać

Miley Cyrus „More to Lose” (mat. prasowe Sony Music Entertainment Poland)
wideoWydarzenia/Muzycy

Miley Cyrus zaprezentowała singiel „More to Lose”

Na trzy tygodnie przed premierą albumu „Something Beautiful” Miley…

2025-05-09
Kali Uchis „Sincerely” (fot. Zach Apo-Tsang)
wideoWydarzenia/Muzycy

Kali Uchis wydała album „Sincerely”

Kali Uchis zaprezentowała swój najbardziej osobisty w dotychczasowej karierze…

2025-05-09
„Thunderbolts*” (fot. Marvel Studios)
FilmMuzyka pod lupąwideo

„Thunderbolts*” – muzyka pod lupą

Wraz z niedawną premierą filmu „Thunderbolts*”, do sprzedaży trafiła…

2025-05-08
Edyta Górniak „Dotyk” (fot. Pomaton EMI)
wideoWydarzenia/Muzycy

30 lat albumu „Dotyk” Edyty Górniak

Dokładnie 30 lat temu – 8 maja 1995 roku…

2025-05-08
Muzyk
Muzyk.net

MUZYK jest jedynym magazynem branży sprzętu muzycznego w Polsce o tak szerokiej rozpiętości merytorycznej i docieralności do użytkowników instrumentów muzycznych, sprzętu muzycznego i studyjnego.Ukazuje się od stycznia 1993 roku najpierw jako miesięcznik drukowany i portal internetowy, a od 2020 roku jako tygodnik Online i portal internetowy.Na łamach MUZYKA zamieszczane są treści przeznaczone zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych użytkowników sprzętu muzycznego, a także informacje dotyczące artystów, płyt i wydarzeń muzycznych. Przekłada się to na wysokie statystyki. Portal Muzyk.net zanotował średnio w 2022 roku prawie milion odsłon miesięcznie.

Odwiedź

3.9kZalajkuj
1.9kObserwuj
1kObserwuj
183Subskrybuj
377Obserwuj

Serwisy

  • Klawisze
  • Studio
  • Software
  • Gitara i Bas
  • Nagłośnienie
  • Mobilne
  • Perkusja
  • AudioVideo
  • Dęte
  • DJ
  • Smyczki
  • Oświetlenie

Na skróty

  • Newsy
  • Wydarzenia/Muzycy
  • wideo
  • Klawisze
  • Imprezy
  • Studio
  • Software
  • Testy
  • Gitara i Bas
  • Nagłośnienie
  • Yamaha
  • Relacje
  • Sennheiser
  • Artykuły
  • Recenzje
  • Arturia
  • Płyty CD
  • Casio
  • Mobilne
  • Zoom
  • Steinberg
  • Perkusja
  • Novation
  • Tygodnik
  • Film
  • AudioVideo
  • Focusrite
  • Neumann
  • iOS
  • Roland
  • nowa płyta
  • Felietony
  • O nas
  • Reklama
  • Regulamin
  • Polityka prywatności
  • Kontakt
  • Praca
Czytasz: David Bowie – artysta niepokorny
Udostępnij

ZASTRZEŻENIE: dokładamy wszelkich starań, aby zachować wiarygodne dane dotyczące wszystkich prezentowanych informacji. Dane te są jednak dostarczane bez gwarancji. Użytkownicy powinni zawsze sprawdzać oficjalne strony internetowe, aby uzyskać aktualne warunki i szczegóły.

Copyright (C) Muzyk 2024
Welcome Back!

Sign in to your account

Lost your password?