Najpierw był niezły singiel, zwiastujący nadejście nowego albumu super modnego w Stanach Zjednoczonych Blake’a Sheltona. Nazywał się „Honey Bee” i w pierwszym tygodniu sprzedał się w ilości 138 tysięcy, w ciągu siedmiu tygodni pokrył się złotem, a dziś już kupiło go ponad milion wielbicieli artysty. W połowie lipca, gdy album „Red River Blue” ukazał się na rynku, wskoczył od razu na pierwsze miejsca Billboardu, zarówno w kategorii ogólnej, jak i country. Pewnie podzieli los dotychczasowych albumów studyjnych Sheltona, które albo mają status złotych, albo platynowych, a nawet podwójnie platynowych! Ten pochodzący z Oklahomy wokalista, od początku swego zaistnienia w 2001 roku, stał się bożyszczem miłośników country. Ogromnie przystojny trzydziestopięciolatek, dysponujący świetnym, ciepłym i jednocześnie mocnym głosem ma ostatnio jeszcze jeden atut, w postaci poślubionej zaledwie w maju, ślicznej, wysokonotowanej wśród krytyków i fanów, żony, Mirandy Lambert, występującej z nim we wspomnianym teledysku. Rzecz jasna w nagraniu płyty też wzięła udział, śpiewa z mężem w duecie, a jedna z piosenek, „God Gave Me You”, jest jej dedykowana. Ich majowy ślub był wydarzeniem w Nashville, które zgromadziło same sławy Muzycznego Miasta i długo o nim pisały wszystkie pisma kolorowe w USA. Na przyjęciu weselnym Blake publicznie dedykował wybrance cały nowy album i zapowiedział nagranie jesienią całego wspólnego albumu. Tymczasem produkcją „Red River Blue” zajął się doskonały fachowiec, Scott Hendricks, zwany czarodziejem country, bo przez dwadzieścia lat stał za zwycięstwem na listach Billboardu aż trzydziestu singli i albumów, a Brooks & Dunn, Trace Adkins i Faith Hill swą karierę zawdzięczają mu w ogromnym stopniu. W swoim czasie był nawet prezesem i szefem produkcji wytwórni Capitol Records. Na krążku znalazło się jedenaście piosenek, w których napisaniu Shelton nie miał najmniejszego udziału. Decyzja słuszna, bo wybrali bardzo efektowne i różnorodne utwory z głównego nurtu country, ciągle najbardziej modnego. Scott sięgnął też po doskonały zestaw sprawdzonych instrumentalistów, wśród nich zwraca uwagę Aubrey Haynie na mandolinie i skrzypcach. Całość dopieszczano przed nagraniem kilka tygodni w różnych studiach. Wyszła z tego ostatecznie rzecz arcyzgrabna, taka, której się z przyjemnością słucha. Poza tytułową, „Red River Blue” i wspomnianym singlem „Honey Bee”, zwraca uwagę zwłaszcza lekki i rytmiczny „Get Some” oraz „Good Ole Boys”. Krytycy amerykańscy bardzo różnie ocenili album, w opiniach podsumowujących brakuje najwyższych ocen, ale większość z nich deklaruje wystawienie piosenki tytułowej do konkursu utworu roku. Nie ukrywam, mnie krążek się podoba. Fanom też, a najlepiej o tym świadczy aktualna tura promocyjna po całych Stanach, na którą już od dawna nie ma żadnych biletów.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 9/2011 miesięcznika Muzyk.