Kiedyś poznałem pianistę towarzyszącego początkom kariery zahukanej dziewczyny z Nowego Jorku. Opowiadał, że nawet wówczas Streisand starała się być wzorcową profesjonalistką i to się nie zmieniło do dziś. Ikona światowych estrad, powszechnie uważana za najwybitniejszą współczesną pieśniarkę, już kilka lat temu postanowiła o zejściu z estrady i utrzymaniu kontaktu z jej wielbicielami na całym świecie wyłącznie za pośrednictwem płyt. Właśnie ukazała się jej najnowsza, „Partners”, w oficjalnej dyskografii 34. płyta studyjna. Zgodnie z tytułem, to album złożony wyłącznie z duetów, w tym wypadku z panami, z których każdy śpiewa tylko raz. Przypominam sobie podobny album Barbry z 2002 roku. Zawsze jej partnerzy byli przez nią dobierani niezwykle starannie i także na tym krążku nie powtarza się żaden typ ani charakter męskiego głosu. Co wspólnego ma na przykład Andrea Bocelli, Michael Buble czy Lionel Richie z takim Stevie Wonderem, poza tym, że świetnie śpiewają? Nic! Bez trudu Streisand dotarła do nich, przecież któż nie chciałby przejść do historii muzyki, jako partner największej z największych? Wszystko tu jest naprawdę perfekcyjne, co może być dla niektórych słuchaczy nawet nieco denerwujące. Ona sama śpiewa bosko, tu nie ma mowy o cieniu fałszu, niewłaściwie osadzonym dźwięku, czy nie tak wziętym oddechu, Barbra daje zwyczajnie mistrzowski popis wokalistyki najwyższej próby. Panowie, co trzeba z najwyższym uznaniem powiedzieć, dostosowali się do wymagań artystki. Oczywiście na jej tle bywają momentami chropowaci w śpiewie, ale takie z całą pewnością było założenie pomysłodawczyni. Do mnie najbardziej przemawia najbardziej spektakularna współpraca gwiazdy z Elvisem Presley’em. Ryzykownie wycięto fragmenty w jego interpretacji, wkładając w te miejsca Barbrę, w innych śpiewa drugim głosem, a jednak ma to sens i brzmi fantastycznie! Można Streisand zarzucać, że nieżyjący mistrz rock&rolla nie mógł się bronić przed zabiegami dokonanymi na jego nagranym przed półwieczem dziele, ale wyszedł z tego majstersztyk godny największej pochwały! Album zawiera piosenki nowe, jak i doskonale znane, ale nawet te drugie brzmią bardzo świeżo. Podobno Streisand wszystko nagrywała na raz, wchodziła do studia i po kilku minutach wychodziła po nagraniu kolejnej pozycji ze wspaniałą orkiestrą, nie było sensu niczego powtarzać. Nawet jeśli Państwo nie przepadają za Barbrą, ten krążek bezwzględnie należy przesłuchać!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 11/2014 miesięcznika Muzyk.