Pan Artur należy dziś do najbardziej rozpoznawalnych i powszechnie lubianych osób w kraju. Pokazuje się systematycznie w telewizji, prowadzi różne koncerty, najczęściej kabaretowe, jeździ z własnymi programami, ciągle pisze teksty dla siebie i innych. Należy do wielce zapracowanych artystów naszego show-biznesu, mimo rezygnacji z pracy w radiowej Trójce. Wszędzie budzi nieskrywaną sympatię. Zawsze elegancki i kulturalny w swych propozycjach nigdy nie przeszarżowuje, a przy tym, jak na satyryka przystało, naprawdę umie rozśmieszyć publiczność do łez. Zna różnicę między dowcipem i błazenadą, smacznym żartem a obciachowym wygłupem i za nic nie przekracza tej granicy. Gdyby inni z jego środowiska potrafili wziąć z niego przykład… Jak powszechnie wiadomo, Andrus także śpiewa i wydaje swoje płyty. Ostatnia, „Sokratesa 18”, pojawiła się bardzo niedawno. Pan Artur napisał oczywiście wszystkie teksty, jak zwykle bardzo dobre. Są takie do jakich przywykliśmy, pisane przez ciętego obserwatora rzeczywistości i rodaków. Potrafi się w nich ostro przejechać po głupocie, zakłamaniu, chamstwie, dwulicowości, rozbracie między deklaracjami a rzeczywistością. Jednocześnie umie być niespodziewanie romantyczny, a nawet wzruszający, jak w walczyku „Od Jokohamy do Fujisawy”, który natychmiast stał się przebojem. Sam stwierdził, że „to płyta o podróżach, o miejscach i uczuciach własnych i cudzych, przeżytych i zmyślonych”. Nad stroną muzyczną czuwał Łukasz Borowiecki, jazzman, kompozytor, muzyk i producent, który współpracował już z Andrusem jako producent „Myśliwieckiej”. W wypadku tego krążka jego zadania były podobne. Przede wszystkim skomponował niemal wszystkie utwory, jeśli nie liczyć polskiej wersji „Strangers In the Night” i „Szopki d-moll op. 66”. Ta „Szopka…” została powtórzona z szacunku do wielkiego kompozytora na końcu również w oryginale, bez tekstu. Stwierdzam z zadowoleniem, że pan Artur śpiewa coraz lepiej, śmielej i czyściej, co dotychczas nie było wcale takie oczywiste. Moje obiekcje, zgłaszane w tym miejscu po pierwszym krążku, przestały mieć swoje uzasadnienie. Mało tego, do dwóch piosenek doproszono śpiewających gości. „Ciocię w gablocie”, obok autora wykonuje także Dorota Miśkiewicz, a w „Trzeba mieć specjalną skrzynię” udziela się wokalnie Czesław Mozil. W tej sytuacji pan Łukasz mógł sobie pozwolić na całkiem bogatą aranżację poszczególnych utworów i zaproszenie o wiele liczniejszego grona muzyków. Absolutnie nie wątpię, że ten album, podobnie jak poprzednie pana Artura, także będzie należał do najczęściej kupowanych w tym roku.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artsaty: www.facebook.com/AndrusArtur
Recenzja ukazała się w numerze 6/2018 miesięcznika Muzyk.