• Muzyk
  • TopGuitar
  • TopBass
  • TopDrummer
NEWSLETTER
Muzyk.net
  • Newsy
    • Klawisze
    • Studio
    • Software
    • Gitara i Bas
    • Nagłośnienie
    • Mobilne
    • Perkusja
    • AudioVideo
    • Dęte
    • DJ
    • Smyczki
    • Oświetlenie
  • Wydarzenia/Muzycy
    • Wywiady
    • Sylwetki
    • Imprezy
    • Relacje
  • Testy
    TestyPokaż więcej
    Donner DC 87
    Donner DC 87 – test mikrofonu pojemnościowego
    2025-04-30
    ADAM Audio D3V
    ADAM Audio D3V – test monitorów odsłuchowych
    2025-03-29
    Novation Launchkey 61 MK4 (fot. Novation)
    Novation Launchkey 61 MK4 – test klawiatury sterującej
    2025-03-20
    Arturia KeyLab 61 mk3 (fot. Arturia)
    Arturia KeyLab 61 mk3 – test klawiatury sterującej
    2024-09-30
    ZOOM R4 MultiTrak
    ZOOM R4 MultiTrak – test rejestratora audio
    2024-05-31
  • Wideo
    WideoPokaż więcej
    Miley Cyrus „More to Lose” (mat. prasowe Sony Music Entertainment Poland)
    Miley Cyrus zaprezentowała singiel „More to Lose”
    2025-05-09
    Kali Uchis „Sincerely” (fot. Zach Apo-Tsang)
    Kali Uchis wydała album „Sincerely”
    2025-05-09
    „Thunderbolts*” (fot. Marvel Studios)
    „Thunderbolts*” – muzyka pod lupą
    2025-05-08
    Edyta Górniak „Dotyk” (fot. Pomaton EMI)
    30 lat albumu „Dotyk” Edyty Górniak
    2025-05-08
    Patrycja Markowska „Ślady” (mat. prasowe Warner Music Poland)
    Patrycja Markowska zaprezentowała utwór „Ślady”
    2025-05-08
  • Artykuły
    • Studyjna mapa Polski
    • Felietony
    • Auto dla muzyka
    • Wariacje na temat
    • Recenzje
  • Film
    • Muzyka pod lupą
    • Płyty DVD
  • Tygodnik
    TygodnikPokaż więcej
    Tygodnik 19/2025 (514)
    2025-05-06
    Tygodnik 18/2025 (513)
    2025-04-28
    Tygodnik 17/2025 (512)
    2025-04-22
    Tygodnik 16/2025 (511)
    2025-04-14
    Tygodnik 15/2025 (510)
    2025-04-08
  • Słownik
    • Terminy Gitarowe
    • Terminy Techniczne
Czytasz: Anna Wilczewska – Hipnotyzująca aura
Udostępnij
Szukaj
Muzyk.netMuzyk.net
Font ResizerAa
  • Newsy
  • Wydarzenia/Muzycy
  • Testy
  • Wideo
  • Artykuły
  • Film
  • Tygodnik
  • Słownik
Szukaj
  • Newsy
    • Klawisze
    • Studio
    • Software
    • Gitara i Bas
    • Nagłośnienie
    • Mobilne
    • Perkusja
    • AudioVideo
    • Dęte
    • DJ
    • Smyczki
    • Oświetlenie
  • Wydarzenia/Muzycy
    • Wywiady
    • Sylwetki
    • Imprezy
    • Relacje
  • Testy
  • Wideo
  • Artykuły
    • Studyjna mapa Polski
    • Felietony
    • Auto dla muzyka
    • Wariacje na temat
    • Recenzje
  • Film
    • Muzyka pod lupą
    • Płyty DVD
  • Tygodnik
  • Słownik
    • Terminy Gitarowe
    • Terminy Techniczne
Obserwuj nas
© 2024 Muzyk. All Rights Reserved.
Wywiady

Anna Wilczewska – Hipnotyzująca aura

Redakcja | Muzyk FCM
Redakcja | Muzyk FCM Opublikowano 2018-03-20
Udostępnij
Anna Wilczewska
Anna Wilczewska

Chór kameralny 441 Hz z Gdańska pod koniec zeszłego roku wydał swój drugi długogrający album „Song of the North” i przygotował oparty na nim spektakl wokalny. O powstawaniu płyty, północnych inspiracjach i trudnościach w przebiciu się poza stereotyp chóru opowiada dyrygentka zespołu Anna Wilczewska.

Jesteś doktorem sztuk muzycznych, pracownikiem gdańskiej Akademii Muzycznej i dyrygentką w chórze kameralnym 441 Hz. Pod koniec zeszłego roku wydaliście album „Song of the North”. Na albumie znalazły się głównie utwory Skandynawii i dalekiej północy. Wiem, że przeszukiwałaś różne strony świata w poszukiwaniu materiału na album. Żaden inny rejon nie dostarczył ci odpowiedniej muzyki?

Anna Wilczewska: To nie jest tak, że wybrałam sobie Skandynawię bez powodu. Szukałam utworów folkowych z różnych części świata próbując zbudować dramaturgię tej płyty. Stwierdziłam, że w tych utworach jest zbyt wielka różnorodność stylistyczna i robi się miszmasz. Poprzednia płyta 441 Hz była właśnie taka różnorodna. Lubię ją, bo to też był mój subiektywny wybór utworów, które stanowią dla mnie do dziś wielką wartość, ale przeszkadza mi to zbyt duże zróżnicowanie. Odbywaliśmy spotkania z kilkorgiem chórzystów i stwierdziliśmy, że już czas na to, żeby się trochę ukierunkować i robić bardziej spójne projekty, że nawet kiedy będziemy robić koncerty to chcemy mieć taki materiał, który będzie pozwalał opowiedzieć jakąś historię, da się określić jednym tytułem. Dlaczego Skandynawia? Kraje północne mają bogatą literaturę chóralną. Miałam tak duży wybór utworów, że nie potrafiłam wybrać jednego czy dwóch z nich na płytę, która będzie zawierać muzykę z całego świata. Przygniotła mnie ilość materiału, więc postanowiłam, że przyjrzę się temu bliżej i zobaczymy co z tego wyjdzie. Okazało się, że zarzuciłam pierwotny plan na rzecz nagrania albumu wyłącznie poświęconego północy.

Spis treści
Jesteś doktorem sztuk muzycznych, pracownikiem gdańskiej Akademii Muzycznej i dyrygentką w chórze kameralnym 441 Hz. Pod koniec zeszłego roku wydaliście album „Song of the North”. Na albumie znalazły się głównie utwory Skandynawii i dalekiej północy. Wiem, że przeszukiwałaś różne strony świata w poszukiwaniu materiału na album. Żaden inny rejon nie dostarczył ci odpowiedniej muzyki?Czyli wpłynęła na to dostępność literatury chóralnej.Skandynawowie są świetni w muzyce w ogóle – od poważnej począwszy, na rozrywkowej skończywszy. Lubię pytać muzyków stamtąd dlaczego tak się dzieje. Padają bardzo różne odpowiedzi. Ty masz jakąś swoją teorię na ten temat?Na albumie jest jednak jeden utwór kompozytora, który nie pochodzi ze Skandynawii – Stephena Hatfielda.Kontaktowałaś się z kompozytorami utworów, które nagrywaliście?Część z tych utworów to muzyka odległa od tego, czym twoi chórzyści zajmują się na co dzień. Jest tu dużo oryginalnej muzyki. Czy zespołowi sprawiało to trudność? Stosowałaś jakieś triki, żeby 441 Hz byli w stanie zinterpretować te utwory?„Nukapianguaq” miał być ciekawostką, popisówką?Moim zdaniem na albumie są jeszcze dwa utwory, które odstają od reszty: „Krist stod op af Døde” Henrika Odegaarda oraz „Four Songs of Love” Svena-Davida Sandströma. Pierwszy ma sakralny charakter, podczas kiedy drugi jest stricte współczesny i raczej nie folkowy.Jaki był odbiór płyty?Jak przejść przez tę granicę oddzielającą muzykę popularną, nawet alternatywną, od poważnej, przez część słuchaczy uważanej za nudną i pompatyczną?Piotr Rubik?Radzimir Dębski?Myślisz, że Skandynawia nie ma swojego „disco-skando”?Ale „Song of the North” moim zdaniem balansuje między muzyką poważną, alternatywną i rozrywkową. Są na niej utwory wymagające, ale są też prostsze i przystępne, jak „Pseudo-Yoik” czy „Kaipaava”.Skoro ta płyta jest alternatywna i przystępna, to powinna sobie poradzić.Wasze liczby choćby na Spotify wskazują, że nie jest z tą ilością odbiorców aż tak tragicznie.Nie jestem pewien czy nagłe solo sopranu w „I denna ljuva sommartid” jest relaksujące.Na koncercie premierowym „Song of the North” pojawiło się prawie pół tysiąca ludzi, więc był to sukces. Ale póki co ten spektakl nie został powtórzony, choć odbiór chyba do tego zachęcał.

Czyli wpłynęła na to dostępność literatury chóralnej.

Anna Wilczewska: Właściwie tak. Najłatwiej i najciekawiej było poszukiwać muzyki chóralnej autorów współczesnych, bo w muzyce współczesnej się specjalizujemy, którzy piszą utwory inspirowane ich folklorem. Literatura muzyczna Skandynawii jest na tyle bogata, że było z czego wybierać i z przyjemnością odkrywać nowe sposoby śpiewu. Są tam gotowe spisy utworów podzielonych na lata. Gdybym chciała nagrać album np. z muzyką bałkańską, musiałabym nawiązać bezpośrednie kontakty z ludźmi stamtąd, poszukiwać utworów na zasadzie polecanych przez kogoś. Ale łatwość dotarcia do utworów to nie jest jedyny argument, jaki przemawiał za Skandynawią. Praktyczne względy to jedna rzecz, ale najważniejsza sprawa to aura brzmieniowa tych utworów. Jest ona w jakimś sensie hipnotyzująca, przyciągnęła mnie. Oczywiście choćby muzyka bałkańska czy azjatycka też ma swój charakterystyczny koloryt, ale ta skandynawska jest mi chyba najbliższa. Zauroczyła mnie. Jak zaczęłam się w nią zagłębiać, to już nie było odwrotu. Zrezygnowałam z pierwotnego planu i z największą przyjemnością poznawałam najróżniejsze techniki wokalne północnych narodów. Poczekam na moment, kiedy będę odkrywać kolejne regiony świata i ich piękną muzykę, być może ten krążek jest zapowiedzią kolejnych „hercowych” płyt inspirowanych folklorem?

Skandynawowie są świetni w muzyce w ogóle – od poważnej począwszy, na rozrywkowej skończywszy. Lubię pytać muzyków stamtąd dlaczego tak się dzieje. Padają bardzo różne odpowiedzi. Ty masz jakąś swoją teorię na ten temat?

Anna Wilczewska: W Skandynawii bardzo kultywowane są tradycje. Mam wrażenie, że śpiewanie melodii ludowych jest tam dość powszechne, bo tak skonstruowany jest system szkolnictwa. To w nich tkwi. My nieco zatraciliśmy swoją tradycję, a u nich to jest wciąż żywe. W przedszkolach bywają chóry czterolatków. Kiedy ktoś ma z tym kontakt przez całe życie, od samego początku, to jako dorosły człowiek śpiewa niemal tak dobrze jak zawodowy muzyk. Ma tyle lat doświadczeń i ileś prześpiewanych godzin, że po prostu potrafi to robić. I nie chodzi tu bynajmniej o kształcenie w profesjonalnych szkołach i akademiach. W Skandynawii jest duży nacisk na to, żeby dobrze ze sobą współgrać i współżyć społecznie, w ten sposób kształtowane jest tamtejsze społeczeństwo. Chóralistyka jest najprostszym do zorganizowania elementem życia społecznego. Wynika z tego fakt, że ci ludzie tworzą świetne chóry. A z tego z kolei następny – że tamtejsi kompozytorzy, którzy również przecież całe lata śpiewają, bardzo dobrze piszą na chóry. To pięknie brzmi, fantastycznie się to śpiewa, bo jest to napisane wygodnie, bo przecież wszyscy wiedzą jak to zrobić, skoro całe życie śpiewają. Stąd wynika wysoki poziom chóralistyki w Szwecji, która jest chyba dominującym krajem Skandynawii pod tym względem. Na „Song of the North” jest zresztą najwięcej utworów z tego kraju.

Na albumie jest jednak jeden utwór kompozytora, który nie pochodzi ze Skandynawii – Stephena Hatfielda.

Anna Wilczewska: Hatfield jest Kanadyjczykiem. Jego utwór „Nukapianguaq” jest inspirowany śpiewem Inuitów, ludów krajów północnych, a ja chciałam iść dalej na północ. Najbardziej żywa kultura Inuitów jest obecnie na terytorium Kanady, na Grenlandii już zanikła. Ten utwór jest zupełnie inny niż pozostałe – najbardziej surowy, zbliżony do rdzennego śpiewu. Reszta materiału na płycie to chóralistyka zbudowana na bazie folku, a „Nukapianguaq” wydaje się być brzmieniowo najbliższy temu oryginalnemu śpiewowi Inuitów.

- Advertisement -

Kontaktowałaś się z kompozytorami utworów, które nagrywaliście?

Anna Wilczewska: Nie ze wszystkimi udało mi się skontaktować. Przede wszystkim Erland von Koch już nie żyje, co nie ułatwiło sprawy (śmiech). Ale na przykład z Bengtem Ollenem kontaktowałam się zanim jeszcze zaczęliśmy nagrywać płytę i w 2016 roku wysłał nam partytury do „Trilo” i „I denna ljuva sommartid”, które jeszcze wtedy nie były wydane. Ukazały się rok później. Oryginały, na których my pracowaliśmy, różnią się trochę z wersjami wydanymi. Ich porównanie i skompilowanie ich do naszej, „hercowej” wersji, było ciekawe. Ale nie odpowiedział mi jeszcze na same nagrania. Wysłałam mu pliki, ale jest zapracowanym człowiekiem i potrzebuje dużo czasu na odpowiedź. Stephen Hatfield po wysłaniu mu już nagranego utworu wyraził bardzo pozytywną opinię na temat naszego wykonania. Był zaskoczony, że tak odczytaliśmy jego idee kompozycyjne wplatając swoje oryginalne pomysły – inaczej niż sobie wyobrażał i inaczej, niż wykonywały to chóry do tej pory. Jest dosyć otwartym kompozytorem i lubi, jeśli chóry wprowadzają do utworów swoje własne idee, był więc zaskoczony, że nikt do tej pory tego w ten sposób nie odczytał.

Część z tych utworów to muzyka odległa od tego, czym twoi chórzyści zajmują się na co dzień. Jest tu dużo oryginalnej muzyki. Czy zespołowi sprawiało to trudność? Stosowałaś jakieś triki, żeby 441 Hz byli w stanie zinterpretować te utwory?

Anna Wilczewska: Problemy nie tylko chórowi, ale i mnie, sprawiała forma „Nukapianguaq”. Długo zastanawiałam się nad tym, jak wprowadzić ten utwór w taki sposób, żeby był strawny. Jest kompletnie różny od kultury europejskiej, zbudowany na zasadzie szeregowania na pierwszy rzut ucha niepowiązanych ze sobą fragmentów muzycznych. Jeżeli chodzi o budowę formalną to najbardziej oryginalny rodzaj śpiewu i działalności muzyczno-społecznej, bo w tej kompozycji nakładają się zupełnie różne partie, które trwają jednocześnie, ale zupełnie się ze sobą nie wiążą. Każda ma inny puls, tempo, rytm i melodię. Nie ma harmonii, a jest kontrast. Ale zrozumienie struktury utworu i zapamiętanie materiału to nie były jedyne trudności. Nie wiem jak było z perspektywy chórzystów, ale dla mnie najtrudniejsze było znalezienie odpowiedniego koloru brzmienia i dobrego uczucia w głosie, miejsca, w którym ten głos należy wydobyć, by uzyskać specyficzną barwę. W utworach „Pseudo-Yoik” albo „El Hambo” śpiewa się na samogłoskach, głoskach, sylabach, nie ma tam konkretnego tekstu słownego, który ma jakieś znaczenie. Najważniejsze w nich jest znalezienie tego brzmienia – nosowego, bardziej chrapliwego, surowego, które ma imitować śpiew ludu Sami albo joiki [rodzaj śpiewu charakterystycznego dla Lapończyków – przyp. autora]. „Pseudo-Yoik”, jak sama nazwa wskazuje, jest bardziej rodzajem nieco prześmiewczego traktowania tej formy, pastiszu, joika widzianego z perspektywy osoby, która nigdy nie miała z nim do czynienia. To taka żartobliwa kompozycja. Trzeba było dobrać zatem brzmienia tak, żeby było to czytelne dla słuchacza.

„Nukapianguaq” miał być ciekawostką, popisówką?

Anna Wilczewska: Nie jest to utwór wirtuozowski, nie kojarzy się z jakąś cyrkową sztuką wokalną. Melodie nie są skomplikowane, bo wypływają z kultury Inuitów. Ale ciekawe w tym utworze są barwy, sposób wydobywania dźwięku. Nagrywaliśmy go fragmentami, bo nie są one ze sobą powiązane materiałowo. Nie musieliśmy więc go nagrywać od początku do końca, a sekcjami, które potem połączył realizator. W związku z tym nie wiedziałam, jak będzie to na końcu brzmiało, ale kiedy usłyszałam już finalny, zmasterowany materiał, byłam właśnie najbardziej z tego utworu zadowolona. Był najbardziej zaskakujący dla mnie jako dyrygenta, który od wielu lat pracuje z chórem, bo te brzmienia, które się tam pojawiają, są bardzo dalekie od tego, co znają przeciętni słuchacze, a nawet ci, którzy są związani z chóralistyką zawodowo. Ale nie chodzi tylko o to, żeby silić się na oryginalność, ale też o to, że udało nam się uzyskać pewną surowość wynikającą z naturalności. To nie jest sztuczne. Mam wrażenie, że udało nam się dojść do źródła, do emocjonalności tych ludów północy, które nie posługują się pięknymi, złożonymi melodiami, nie zachwycają świetnym kolorem brzmienia, a emocjami.

Moim zdaniem na albumie są jeszcze dwa utwory, które odstają od reszty: „Krist stod op af Døde” Henrika Odegaarda oraz „Four Songs of Love” Svena-Davida Sandströma. Pierwszy ma sakralny charakter, podczas kiedy drugi jest stricte współczesny i raczej nie folkowy.

Anna Wilczewska: „Krist stod” zawiera w partyturze adnotację, że opiera się na melodii ludowej i byłam bardzo ciekawa, co kompozytor ma właściwie na myśli, bo ta melodia, którą Odegaard opisał jaką tradycyjnie norweską, pojawia się w pieśni „Chrystus zmartwychwstan jest”, którą śpiewamy też w Kościele Katolickim. Źródłowość tej melodii rzekomo ludowej jest dla mnie zastanawiająca. Próbowałam zbadać, czy to faktycznie motyw norweski, ale nie udało mi się dotrzeć – wszystko się kulturowo wymieszało. Ale brzmienie tego utworu jest surowe. Nawet z polecenia kompozytora melodia solo tenora na początku kompozycji ma brzmieć surowo, jakby była śpiewana przez naturalny głos, nie kształcony klasycznie, zbliżony do śpiewu ludowego. Współbrzmienia, które jej towarzyszą, pełne pustych kwint, ozdobników, też kojarzą się tej kulturze krajów północnych. Mimo że jest to więc utwór o treści religijnej, to jest nacechowany ludowością i brzmi surowo. Kompozycja „Four Songs of Love” też jest oparta na tekście biblijnym, w tym przypadku na „Pieśni nad pieśniami”, ale ja nie odczytuję go w sposób religijny, bo akurat te słowa, które kompozytor dobrał, dotyczą bardziej miłości dwojga kochanków, bez tych religijnych aspektów. Brzmienia, które Sandström zastosował w harmonice, rytmice i barwie, dają wrażenie tej przestrzenności krajów skandynawskich. Kojarzy się zamglony pejzaż, szerokie widoki, czuć powiewy wiatru. Tak jest ta muzyka skonstruowana. Mimo że nie jest to muzyka ludowa, to nadal brzmieniowo są bardzo spójne z muzyką krajów północy.

Jaki był odbiór płyty?

Anna Wilczewska: Na płytę niecierpliwie wyczekiwali wszyscy fani naszego chóru, nasi znajomi i znajomi znajomych. Jak tylko się pojawiła to prosili o egzemplarze z podpisami. Zainteresowanie więc było, ale w kręgu ludzi, którzy wiedzieli czego się spodziewać, bo już nas trochę znają. Trudno jest tę płytę promować w szerszych kręgach, docierać do odbiorców, którzy chóralistyką nie są aż tak bardzo zainteresowani. Może dlatego, że nazywamy się „Chór Kameralny 441 Hz”. Przeciętny słuchacz, kiedy słyszy słowo „chór”, od razu wpycha muzykę do określonej szuflady. Na tym kończy się rozmowa, bo skoro chór, to już nikt się tym nie interesuje i nikt nie chce posłuchać – rzecz jasna poza tymi, którzy są bezpośrednio zainteresowani chóralistyką. Dlatego postanowiliśmy zostać przy samej nazwie „441 Hz”, może to pomoże nam dotrzeć do nieco szerszego grona. Może ktoś przypadkiem usłyszy to co robimy i zdziwi się. Osoby, które przekonałam do posłuchania nagrań, nawet pomimo tego, że jest to chór, były pozytywnie zaskoczone i zafascynowane, bo nigdy nie słyszały chóru w takiej postaci. Poza tym nie wierzyły, że chór wykonuje to wszystko bez elektroniki – pytanie o to pojawiło się co najmniej kilkanaście razy, choćby po wysłuchaniu utworu „I denna ljuva sommartid”. To chyba największy komplement. Na początku tego utworu pojawia się imitacja dźwięków lasu i alikwotowy rodzaj śpiewu, który sprawia wrażenie, jakby powstał elektronicznie. Tymczasem nagrał to chór, bez żadnych efektów specjalnych. Ta płyta zawiera dużo technik wokalnych, które pochodzą z muzyki ludowej, zupełnie w Polsce nieznanej – np. joiki, kulning, gardłowy śpiew Inuitów. Aura brzmieniowa tych utworów w dużej mierze kojarzy się z muzyką filmową albo obecną w grach komputerowych. Mówią, że można by te utwory wrzucić do „Wiedźmina”. Dlatego myślę, że można tę płytę promować pośród osób, które nie obracają się w kręgach muzyki chóralnej, ale trudno jest mi do nich dotrzeć i sprowokować ich do posłuchania choćby pierwszych dwóch minut. Mało promuje się muzykę chóralną na naszym rynku. A może jest nadproduktywność tego typu muzyki przy małej ilości słuchaczy szukającej czegoś poza muzyką z głównego nurtu? Choć jazz jest się w stanie jakoś przebić. Chóralistyce jest dużo trudniej, bo wszystkim się kojarzy z chórami śpiewającymi w kościołach, kiepskimi wykonaniami i stricte religijną muzyką. My z kolei wybraliśmy repertuar, który jest bardzo atrakcyjny treściowo i brzmieniowo. Nikt się tego nie spodziewa. Nie możemy się przebić do mediów, bo wszystkim się wydaje, że to nie będzie atrakcyjne.

- Advertisement -

Jak przejść przez tę granicę oddzielającą muzykę popularną, nawet alternatywną, od poważnej, przez część słuchaczy uważanej za nudną i pompatyczną?

Anna Wilczewska: Część kompozytorów już to robi – tworzą na składy klasyczne, akustyczne, utwory stylistycznie bliskie muzyce pop.

Piotr Rubik?

Anna Wilczewska: (Śmiech) Nie neguję jego działalności, bo być może, paradoksalnie, on sprawia, że ktoś mógł się zainteresować orkiestrą czy chórem na poważnie. Ale on moim zdaniem nie przekroczył tej granicy.

Radzimir Dębski?

Anna Wilczewska: Jest ciekawym zjawiskiem. Dobrze sobie radzi. Też jest bliżej muzyki popularnej i to chyba jest jego target, ale wydaje się, że ma poczucie jakiejś misji. Udaje mu się stworzyć muzyczne projekty, które mają rzesze fanów, a może bardziej fanek (śmiech), ale wciąż nie wiadomo, czy chce być bardziej twórcą, czy celebrytą. Jeśli ktoś potrafi robić ambitniejszą muzykę i jednocześnie wypromować ją w szerokim kręgu odbiorców, to jest to sukces na naszym rynku, chyba nieczęsty. Zdecydowanie łatwiej o odbiorców disco-polo, niestety, o nich nie trzeba się starać… Może dlatego Skandynawia? Z tęsknoty do…?

Myślisz, że Skandynawia nie ma swojego „disco-skando”?

Anna Wilczewska: Na pewno ma. Wszyscy mają. To jest wszędzie, bo ludzie lubią słyszeć. Nie lubią ciszy, bo w ciszy trzeba zacząć myśleć, zaangażować się w siebie. Lubią więc słyszeć, ale nie słuchać, bo słuchanie wymaga wysiłku, a z natury jesteśmy leniwi. Rzadko zdarza się, by ktoś świadomie włączał muzykę, bo chce jej posłuchać, świadomie ją zanalizować albo przeżyć coś dzięki niej. W związku z tym nie możemy oczekiwać, że płyty takie jak nasza, albo jazzowe czy z kręgu muzyki alternatywnej czy klasycznej będą w obiegu dla milionów słuchaczy. Muzyka nierozrywkowa, która wymaga słuchania, a nie słyszenia i zabawy, zawsze będzie miała mniej odbiorców. I zawsze była elitarna.

Ale „Song of the North” moim zdaniem balansuje między muzyką poważną, alternatywną i rozrywkową. Są na niej utwory wymagające, ale są też prostsze i przystępne, jak „Pseudo-Yoik” czy „Kaipaava”.

Anna Wilczewska: Ta płyta jest bardzo przystępna. Jest dużo melodii, pięknych harmonii. „Kaipaava” znalazła się na tym albumie nieprzypadkowo. Jest to utwór wypromowany przez fiński zespół Rajaton, najbardziej znaną grupę śpiewającą tak naprawdę muzykę rozrywkową. Rajaton śpiewa nie tylko muzykę folkową, ale właśnie także rozrywkową. W podobnym zakresie na naszym gruncie wypromowała się grupa Audiofeels. „Kaipaava” jest absolutnie utworem muzyki rozrywkowej. Opiera się na melodii ludowej, ale brzmi bardzo przystępnie, jest odbierana na świecie przez szeroką rzeszę słuchaczy w sposób bardzo pozytywny. Jest łatwa w odbiorze, ale jednocześnie piękna i głęboka. Wykonana nie przez Rajaton, czyli zespół solistów wzmocniony elektronicznie, a przez chór, moim zdaniem jest jeszcze głębsza w przekazie.

Skoro ta płyta jest alternatywna i przystępna, to powinna sobie poradzić.

Anna Wilczewska: Ale nikt nie kojarzy alternatywy z przystępnością z chórem.

Wasze liczby choćby na Spotify wskazują, że nie jest z tą ilością odbiorców aż tak tragicznie.

Anna Wilczewska: Owszem, z chóralistyką nie jest jeszcze tak źle, bo dużo osób śpiewa w chórach. Generalnie ludzie lubią śpiewać. Często się wstydzą, ale jakby zrobić ankietę, to pewnie by się okazało, że duży procent społeczeństwa lubi śpiewać pod prysznicem albo z radiem podczas gotowania. Myślę, że aktywność wokalna jest pozytywnie kojarzona. Natomiast odbieranie muzyki chóralnej to już odrębna dziedzina, ale nie jest tragicznie, bo jak ktoś już złapał bakcyla, spróbował w dzieciństwie i mu się spodobało, bo trafił na charyzmatycznego nauczyciela czy dyrygenta, to potem przez całe życie będzie to śledził. Jeśli nie ma czasu śpiewać, to słucha. Nadzieję daje to, że jak ktoś już słucha, to nie tylko po to, żeby słyszeć. A przecież każdy sobie włącza muzykę tylko po to, żeby stanowiła tło i nie ma w tym nic złego. Nie wykluczam też naszej płyty w tego rodzaju aktywności. Ta muzyka relaksuje i uspokaja.

Nie jestem pewien czy nagłe solo sopranu w „I denna ljuva sommartid” jest relaksujące.

Anna Wilczewska: (śmiech) Mniej więcej połowa płyty jest bardzo spokojna – pierwsze cztery pozycje są nastrojowe i wprowadzają w melancholijny, relaksujący nastrój. Potem wchodzi utwór, który rozpoczyna się jeszcze większym relaksem, są dźwięki lasu, aż nagle pojawia się ten kulning Sylwii, który stawia na baczność i zapowiada kolejną część płyty. Konstruowaliśmy album tak, żeby jego charakter się rozwijał. Miał zaczynać się pokazując klimat, żeby się rozpostarły te skandynawskie widoki, mgła, morze, las. I nagle pojawia się krzyk, który ma to przerwać. Zaraz potem pojawia się utwór „Biegga luohte”, czyli joiki, oryginalne pieśni ludów Sami, na tle rytualnego bębna nadającego konkretny rytm. A potem jest „Nukapianguaq”, czyli ten chropowaty, gardłowy śpiew, nakładanie się różnych melodii na siebie. Plan na tę płytę zakładał kontrastowanie nastrojów – od spokojnego, przez rytmiczno-rytualny, surowy, brutalny. A tego wynikiem jest „Krist stod op af Døde”, utwór religijny, kontynuacja dwóch poprzednich, opartych na tradycji związanej z ludowymi wierzeniami. A potem płyta się przeradza w wesołą: „Trolldans” to taniec Trolli, „El Hambo” to żartobliwe spojrzenie na ludową muzykę. To kompozycja w nieparzystym metrum, bo według Mäntyjärviego, kompozytora, który słuchał tych ludowych instrumentalistów, tego typu muzyka często jest po prostu grana nierówno. On to założenie niedoskonałości wprowadził w „El Hambo”. „Pseudo-Yoik” też jest wesoły, z przytupem, okrzykiem. Kończymy płytę sentymentalnym „I-i-o-hi-ho”, żeby stworzyć jakąś klamrę, wrócić do atmosfery z początku płyty i pozostawić słuchacza w refleksyjnym zawieszeniu,

Na koncercie premierowym „Song of the North” pojawiło się prawie pół tysiąca ludzi, więc był to sukces. Ale póki co ten spektakl nie został powtórzony, choć odbiór chyba do tego zachęcał.

Anna Wilczewska: Trudno jest coś takiego sprzedać, bo nikt w naszym chórze nie zajmuje się na pełen etat managementem, a przygotowanie takiego projektu nie jest łatwe a dość kosztowne. Koncert promujący tę płytę odbył się w listopadzie, w ramach festiwalu Nowe Fale. Plan na ten koncert rodził się razem z płytą. Chcieliśmy stworzyć pewien rodzaj spójnego spektaklu muzycznego, który będzie opowiadał jakąś historię na bazie muzyki z tego albumu. Zaprosiliśmy do współpracy Monikę Górską, która przygotowała nam stroje. Skupiają się one na podkreśleniu aparatu wokalnego, górnej partii ciała, szyi, klatki piersiowej. Kobiety miały na sobie specyficzne kołnierze uzupełnione biżuterią, mężczyźni zaś zapinane kołnierze z łańcuchami dodającymi elegancji i męskości, wszystko projektu Moniki. Ich kolorystyka też odnosiła się do natury –podobnie do kolorów lasu i morza były zielono-niebieskie. Było to bezpośrednie nawiązanie wizualne, dziewczyny miały też przygotowane specjalnie na ten koncert fryzury. Z Beatą Oryl pracowaliśmy nad choreografią. Beata ustawiała zespół w różny sposób w zależności od utworu i dodawała niewielkie elementy choreograficzne, gesty, spojrzenia, co uwydatniło charakter pieśni. Ważnym elementem były wizualizacje wykonane przez Łukasza Górczyńskiego, które zmieniały się wraz z utworami. Spektakl trwał około godziny, przyszło na niego ponad 400 osób. Udało nam się wtedy przekonać ludzi, że warto posłuchać nowej płyty „Herców”. Mamy już chyba dość duże grono fanów, które śledzi nasze poczynania i wie, że gwarantujemy wysoką jakość. Były też osoby, które nigdy nie słyszały naszego chóru – wiemy, bo po koncercie był moment na sprzedaż płyt, zdjęcia, podpisy. Podchodzili do nas i mówili, że nie spodziewali się czegoś takiego, że pierwszy raz się zetknęli z taką formą spektaklu muzycznego i że brzmienia były zupełnie zaskakujące i faktycznie oddające charakter północy. Opinie znawców tematu, choćby profesorów Akademii Muzycznej, były równie pochlebne. Mówili, że było to dla nich także coś odkrywczego, bo spodziewali się po prostu zwykłego koncertu chóralnego, podczas kiedy ta grupa trzydziestu osób na scenie stworzyła także piękne efekty wokalne, wizualne i było to spójne dzieło o przemyślanej formie. Słuchacze wyszli z tamtego koncertu zadowoleni i z poczuciem, że coś takiego zdarza się nieczęsto.

Rozmawiał: Jakub Milszewski

Zdjęcia: Marta Anhalt, Dawid Linkowski

Strona internetowa chóru 441 Hz: www.441hz.pl

Wywiad ukazał się w numerze 3/2018 miesięcznika Muzyk.

TAGI: 441 Hz, Anna Wilczewska, Chór Kameralny 441 Hz, „Song of the North”
Udostępnij ten artykuł
Facebook Twitter Whatsapp Whatsapp LinkedIn Email Drukuj
Udostępnij
Poprzedni artykuł Jerzy Satanowski Jerzy Satanowski – Nienawidzę komponowania na termin!
Następny artykuł Apostolis Anthimos Apostolis Anthimos – wywiad
Leave a comment

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Najnowsze artykuły

Kraków Street Band (fot. Ada i Sobiesław Pawlikowscy Photography)
ImprezyRelacje

Kraków Street Band świętował 12. urodziny w Nowohuckim Centrum Kultury

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-10
Raz Dwa Trzy (mat. organizatora)
Imprezy

Jubileuszowy koncert Raz Dwa Trzy w Krakowie

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-10
Ella Langley (fot. YouTube / Ella Langley)
Wydarzenia/Muzycy

Ella Langley i Lainey Wilson triumfują na ACM Awards 2025

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
Miley Cyrus „More to Lose” (mat. prasowe Sony Music Entertainment Poland)
wideoWydarzenia/Muzycy

Miley Cyrus zaprezentowała singiel „More to Lose”

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
Yamaha FGDP-50 (fot. Yamaha)
NewsyPerkusja

FGDP-50 i FGDP-30 firmy Yamaha z nagrodą za wzornictwo

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
Kali Uchis „Sincerely” (fot. Zach Apo-Tsang)
wideoWydarzenia/Muzycy

Kali Uchis wydała album „Sincerely”

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09
sE Electronics sE7 sideFire (fot. sE Electronics)
NagłośnienieNewsyStudio

sE7 sideFire – nowy mikrofon pojemnościowy firmy sE Electronics

Redakcja | Muzyk FCM 2025-05-09

Może Ci się również spodobać

kilka czułości (fot. kilka czułości)
Wywiady

kilka czułości – wywiad z cyklu „Bez Mamony”

Moją rozmówczynią jest dzisiaj Anna Kamińska – założycielka indie-folkowego…

2025-04-30
Krzysztof Zalewski, fot. Marcin Kempski
Wywiady

„Rocketman wywalił mnie na plecy” – Krzysztof Zalewski porównuje filmy o Eltonie Johnie i Queen

W wywiadzie, który ukazał się kiedyś w portalu Muzyk,…

2025-01-02
Gootovsky
Wywiady

Gootovsky – wywiad z cyklu „Bez Mamony”

W cyklu „Bez Mamony” gości dziś Gootovsky, czyli Dariusz…

2024-12-16
Tomek KONFI Konfederak i Piotr MIKI Mikołajczak LISHA & THE MEN (zdjęcie promocyjne / fot. Kajus)
Wywiady

LISHA & THE MEN – Tomek KONFI Konfederak i Piotr MIKI Mikołajczak o nowym zespole i nie tylko

LISHA & THE MEN to nowy zespół złożony z…

2024-03-30
Muzyk
Muzyk.net

MUZYK jest jedynym magazynem branży sprzętu muzycznego w Polsce o tak szerokiej rozpiętości merytorycznej i docieralności do użytkowników instrumentów muzycznych, sprzętu muzycznego i studyjnego.Ukazuje się od stycznia 1993 roku najpierw jako miesięcznik drukowany i portal internetowy, a od 2020 roku jako tygodnik Online i portal internetowy.Na łamach MUZYKA zamieszczane są treści przeznaczone zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych użytkowników sprzętu muzycznego, a także informacje dotyczące artystów, płyt i wydarzeń muzycznych. Przekłada się to na wysokie statystyki. Portal Muzyk.net zanotował średnio w 2022 roku prawie milion odsłon miesięcznie.

Odwiedź

3.9kZalajkuj
1.9kObserwuj
1kObserwuj
183Subskrybuj
377Obserwuj

Serwisy

  • Klawisze
  • Studio
  • Software
  • Gitara i Bas
  • Nagłośnienie
  • Mobilne
  • Perkusja
  • AudioVideo
  • Dęte
  • DJ
  • Smyczki
  • Oświetlenie

Na skróty

  • Newsy
  • Wydarzenia/Muzycy
  • wideo
  • Klawisze
  • Imprezy
  • Studio
  • Software
  • Testy
  • Gitara i Bas
  • Nagłośnienie
  • Yamaha
  • Relacje
  • Sennheiser
  • Artykuły
  • Recenzje
  • Arturia
  • Płyty CD
  • Casio
  • Mobilne
  • Zoom
  • Steinberg
  • Perkusja
  • Novation
  • Tygodnik
  • Film
  • AudioVideo
  • Focusrite
  • Neumann
  • iOS
  • Roland
  • nowa płyta
  • Felietony
  • O nas
  • Reklama
  • Regulamin
  • Polityka prywatności
  • Kontakt
  • Praca
Czytasz: Anna Wilczewska – Hipnotyzująca aura
Udostępnij

ZASTRZEŻENIE: dokładamy wszelkich starań, aby zachować wiarygodne dane dotyczące wszystkich prezentowanych informacji. Dane te są jednak dostarczane bez gwarancji. Użytkownicy powinni zawsze sprawdzać oficjalne strony internetowe, aby uzyskać aktualne warunki i szczegóły.

Copyright (C) Muzyk 2024
Welcome Back!

Sign in to your account

Lost your password?